Reklama

Od napastnika do reprezentacyjnego obrońcy. Przed Piszczkiem był Siadaczka

redakcja

Autor:redakcja

21 lutego 2016, 11:49 • 3 min czytania 0 komentarzy

Fryzura na czeskiego piłkarza, Punto i papierosy – taką wypowiedź na temat Rafała Siadaczki znaleźliśmy w sieci. My pamiętamy go jako widzewiaka, który przeszedł drogę “na Piszczka” dużo przed Piszczkiem. Siadaczka był przyzwoitym napastnikiem, tworzył przecież z Koniarkiem duet w mistrzowskim Widzewie, który nie przegrał ani razu w lidze w sezonie 95/96, ale dopiero przesunięty przez Smudę na lewą obronę rozwinął skrzydła. Stał się facetem na miarę reprezentacji.

Od napastnika do reprezentacyjnego obrońcy. Przed Piszczkiem był Siadaczka

Dzisiaj, w czasach, gdy mamy polskiego Figo, a nawet w Miedzi Legnica na ławie siedzi Paweł Krauz “polski Zlatan”, Siadaczkę ktoś nazwałby pół żartem pół serio polskim Roberto Carlosem. Rafał ewidentnie miał uderzenie nieprawdopodobnie mocne, wolelibyśmy nie stać w murze przy jego rzutach wolnych. Zresztą, zobaczcie sami bramkę z derbowego starcia z ŁKS-em:


Kawał gola, prawda? A ze względu na to, że wcześniej był napastnikiem, w oczywisty sposób ciągnęło go do ataku, gdzie czuł się bardzo swobodnie – to była naprawdę jak na tamte czasy nowatorska propozycja z boku obrony.

W szatni Widzewa spędził kilka lat, grał wtedy dość regularnie w kadrze, z Widzewem występował w Lidze Mistrzów, zdobył dwa mistrzostwa Polski. Nieodzowny element tej wielkiej drużyny widzewskiej lat dziewięćdziesiątych, bardzo lubiany w szatni. Tomek Łapiński na naszych łamach przypomniał dowcip, w którym pomniejszą rolę odgrywał Siadaczka, ale który obrazuje klimat tamtej grupy:

Reklama

“Najlepszy żart, który wykręcił pan?

Kiedyś wykręciłem taki numer, w sumie przypadkowo wyszło. Jeszcze w Widzewie, gdy jechaliśmy na mecz z Polonią Warszawa. Była taka sytuacja, że autokar, który miał nas wieźć, nie przyjechał. Jak to w Łodzi, pewnie nie zapłacili za wcześniejsze transporty i przewodnik stanął okoniem. Kilka godzin do meczu, więc wsiadamy w swoje auta. Zapakowaliśmy się do samochodu Rafała Siadaczki – ja, Radek Michalski i Andrzej Michalczuk. Chcemy ruszać, ale kierownik krzyczy, że jeszcze dwóch chłopaków nie ma transportu, więc Andrzej wyskoczył, żeby wziąć też swoje auto i ich zawieść.

No i jedziemy do tej Warszawy. Rafał prowadzi, Radek z przodu, ja z tyłu. No i w pewnym momencie – policja stoi z suszarką. Radek od razu postanowił zadzwonić do Andrzeja, który jechał za nami, by go ostrzec. No i czuję, że coś mi wibruje obok, „Rusek” zostawił telefon. Ukradkiem odebrałem połączenie, patrzę w lusterko, a Radek nawija – słuchaj, uważaj, bo tu policja stoi. No i tak gadaliśmy przez pięć minut o pięciu różnych rzeczach, choć siedziałem zaraz za nim. Patrzę na Rafała, ten już nie może ze śmiechu za kierownicą, ja też ledwie się powstrzymywałem, by nie wybuchnąć. A on normalnie skończył rozmowę i jak gdyby nigdy nic – zadowolony ze spełnionego obowiązku. Dopiero później pokładaliśmy się ze śmiechu, do dziś Radek ma pretensje. Oczywiście to taki numer sytuacyjny, trzeba by było być w tym samochodzie…”

Wkrótce, gdy pieniądze w Widzewie zaczęły się kończyć, wybrał się do Austrii Wiedeń. To był wtedy modny kierunek dla polskich piłkarzy, ale Siadaczka trochę rozczarował. Niebawem przeniósł się do Legii, gdzie trafił na słynny zaciąg, Siadaczka szedł razem z Łapińskim i Citką. Jego również dotknęła “klątwa” tych przenosin, bo wkrótce zdiagnozowano u niego cukrzycę.

Wiadomo było, że poważna kariera wówczas się zakończyła i to przedwcześnie, ale pasja do piłki pozostała i przez lata Siadaczka grał w niższych ligach, w takich ekipach jak choćby jego rodzima Broń Radom, ale też Zodiak Sucha i GKS Stromiec. Dziś pan Rafał kończy 44 lata, my życzymy zdrowia i najlepszego.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...