Przemysław Trytko to taki typ napastnika, który goli za bardzo Koronie Kielce nie dostarczał, za to nam powodów do beki i jajcarskich porównań w tekstach – jak najbardziej. Przy Ściegiennego w końcu bez większego żalu pokazano mu pierwsze skraju wyjście ewakuacyjne, a on znalazł sobie całkowicie nową piaskownicę. FK Atyrau. Pierwsza liga Kazachstanu, na samym brzegu Morza Kaspijskiego. Warunki prawie idealne, bo można i zobaczyć całkiem miłe krajobrazy, i wbijać piłkę do siatki trochę częściej niż raz na ruski rok, a do tego porządnie się obłowić.
Jeszcze do niedawna ten kierunek bezsprzecznie nas śmieszył i służył jedynie temu, by sobie momentami pocisnąć z niego pompę. Piłkarska pustynia, Borat, kozojebcy i tak dalej. Teraz spoglądamy na Kazachstan i mina zaczyna nam lekko rzednąć, bo na stepach w tym sezonie najpierw grzmotnęli Crveną Zvezdę w LE, a potem wjechali razem z bramą na salony Ligi Mistrzów, choć w UEFA są zrzeszeni krócej niż wynosi nasze oczekiwanie na awans do fazy grupowej tych rozgrywek. Do tego mają swoją narodową dumę (czytaj: stadion w Astanie) i coraz większą kasę. Cały sukces napędzają zarówno protekcja władz państwowych, jak i ichsiejsze płynne złoto, czyli ropa.
Ale Trytko nie idzie do żadnego tam topowego klubu, tylko raczej do typowego średniaka. Zespołu, który – oprócz pucharu krajowego w sezonie 08/09 – nie zwojował zupełnie niczego, a w lidze balansuje w okolicach środka tabeli. Czwarte miejsce na mecie sezonu 2015 było osobliwym wyjątkiem. W kadrze Atyrau ma zastąpić gościa dość znanego – Rusłana Fomina. FM-owi maniacy i ci, którzy chociaż czasem rzucili okiem na ligę ukraińską, powinni kojarzyć. Niby nie jest to kozak, o którego kluby zabijałyby się tłuczkiem do mięsa, ale swoje na Ukrainie rozegrał. Swoje, czyli 161 meczów w ekstraklasie, zapisując rozdziały w takich klubach jak Ilicziwiec, Szachtar, Metalist, Czornomoriec czy Zoria. Mimo to w Kazachstanie z ledwie dwoma golami przepadł i musiał czmychnąć do drugiej ligi greckiej.
Tytułem podsumowania – co czeka Przemysława w ojczyźnie Borata? Oprócz rocznego kontraktu, miasta, które powierzchniowo jest cztery razy większe niż Kielce, porządna kasa (według „PS” trzykrotność dotychczasowych zarobków) i dużo słońca. Wniosek jest zatem prosty: facet ma łeb na swoim miejscu, bo w porę zrozumiał, że do piłki się nie nadaje, więc przynajmniej pojechał natrzepać kasy.
Mariusz Grzegorczyk