Gdy przygotowywaliśmy ranking stu najlepszych piłkarzy ostatniego ćwierćwiecza, nie było wątpliwości, że należy mu się miejsce w pierwszej dziesiątce. Bez dwóch zdań – ścisła czołówka, bo mówimy o ikonie futbolu lat 90., ale mimo to, dla wielu jest to piłkarz, który powinien po prostu być numerem jeden, a nie „tylko” jednym z najlepszych. Czyli nie do końca spełniony. Roberto Baggio – to o nim rzecz jasna mowa.
Na świat przyszedł dokładnie 49 lat temu, jako szóste z ośmiorga dzieci Matyldy i Fiorindo. Już w wieku 14 lat trafił do Vicenzy, wyłowił go największy klub w regionie, ale oczywiście nie na tyle wielki, by utrzymać go na dłużej. Cztery lata później wprowadził swoją drużynę do Serie B, odwdzięczył się za szansę, ale sam ruszył w dalszą podróż.
Jak pewnie pamiętacie, to był tour po największych włoskich klubach. Fiorentina, z której po raz pierwszy trafił do reprezentacji. Juventus, tu zbierał największe indywidualne laury, wygrał też pierwsze Scudetto, Puchar Włoch i Puchar UEFA. Kolejny przystanek – AC Milan, z którym również zdobył mistrzostwo. Do tego już po trzydziestce – Bologna, Inter Mediolan, Brescia. Sporo tego, nie potrafił zapuścić korzeni. Sam przyznawał po latach, że niemal zawsze prędzej czy później psuły się jego relacje z trenerami. Powód? W jego odczuciu szkoleniowców denerwowała silna więź, która łączyła go z kibicami.
I to fakt, tych – pomimo klubowych antypatii – łączył, a nie dzielił. Zapisał piękną reprezentacyjną kartę. Pierwszy mundial, który organizowali u siebie Włosi, zaczął na ławce rezerwowych, ale gdy pojawił się na boisku rzucił wszystkich na kolana, piękną bramką z Czechosłowacją. Drugą dorzucił przeciwko Anglii, już w meczu o trzecie miejsce, tym samym na jego szyi zawisł pierwszy medal mundialu.
Pierwszy, ale nie ostatni. Tę historię znamy jednak aż za dobrze. Finał Mistrzostw Świata, Włochy grają z Brazylią, o złocie mają zadecydować rzuty karne. Podszedł do ostatniej jedenastki. Kto jak nie on, przecież był liderem tej drużyny. Wcześniej pomylili się Baresi i Massaro.
Wyobraźcie sobie tę niezwykłą scenę. Moje marzenie się spełniło. Jestem na Mistrzostwach Świata, a moja reprezentacja wygrywa każde spotkanie. W dodatku od pewnego momentu nie przestaję strzelać! Za każdym razem, gdy zdobywam gola, wyobrażam sobie, co dzieje się w domach wszystkich moich rodaków. I wtedy dochodzimy do karnych w finale i nie trafiam…. Czułem się, jakbym umierał. Również pomyślałem o rodakach i o tym, co czuli. Nawet dzisiaj nie mogę darować sobie tego, co się wtedy stało. Tamtego dnia posłałem swoje marzenia w trybuny, marzenia, które dzieliłem również z innymi Włochami. To prześladuje mnie nawet dzisiaj.
Futbol jest okrutny. Z tego zostanie zapamiętany. Ale nie dajmy się zwariować. Celowo nie opatrzyliśmy tego tekstu tymi najsłynniejszymi i najsmutniejszymi obrazkami z jego kariery. Łapcie te, na których widać, że Baggio wielkim piłkarzem i koniec kropka…