Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

16 lutego 2016, 13:35 • 5 min czytania 0 komentarzy

Smutni ludzie mają to do siebie, że nie tylko są smutni, ale jeszcze bardzo by chcieli, żeby smucili się wszyscy inni – żeby tak cały świat się równocześnie zasmucił i trwał w tym smutku jak najdłużej. Jak zobaczą jakiegoś wesołka to aż ich nosi, żeby mu zetrzeć uśmieszek z twarzy. „Z czego się, kurwa, cieszysz?”, pytają pod nosem.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Smutni mogą nawet nie wiedzieć, że są smutni, mogą ten stan nazywać inaczej – na przykład mogą postrzegać siebie samych jako racjonalistów. Nie cieszą się, bo nie ma z czego, sami siebie oszukują, że gdyby tylko istniał powód, to by się cieszyli, bo ogólnie z nimi jest wszystko OK. Nie są więc smutni, tylko czekają na okazję do uśmiechu. Ale prawda jest taka, że to smutne chuje i żadna okazja nie jest dla nich wystarczająca.

Przy sporcie też się kręcą, czasami nawet rozpoczynają jakieś smutne debaty, np. o tym, co wypada robić na boisku, a co nie wypada, żeby nie urazić przeciwnika skalą swojego talentu. Teraz znowu zaatakowali, bo Neymar, bo rzut karny na raty… Bla, bla, bla. Byłem w niedzielę na meczu Barcelona – Celta i gdy Messi podał do Suareza z jedenastki, to kilkadziesiąt tysięcy ludzi bawiło się świetnie i z pewnością spora część pomyślała: warto było wydać to sto euro, żeby zobaczyć coś tak rzadkiego, w pewien sposób być świadkiem historii futbolu. Ja sam tak pomyślałem. A gdy później Neymar przerzucił piłkę nad przeciwnikiem to aż się wszyscy poderwali z miejsc, a pełen uznania szmer słychać było w każdym zakamarku stadionu. Ludzie wychodzili z Camp Nou uśmiechnięci, bo nie tylko zobaczyli mecz zakończony dobrym wynikiem, ale po prostu zobaczyli show. Piłkę najpiękniejszą z pięknych, bo niby zawodową, ale jednak z wyraźnym pierwiastkiem podwórka. Nie taką spod szkoleniowej matrycy, tylko spontaniczną, figlarną.

Gdzieś my wszyscy – piłkarze również, może nawet oni najbardziej – na co dzień zapominamy o genezie futbolu. O tym, że to ma być przecież zabawa. Wmawiamy sobie, że to rzecz najpoważniejsza pod słońcem, rozbieramy grę przy pomocy miliona statystyk, wyliczamy prawdopodobieństwo zdobycia gola przy różnych zmiennych, szukamy taktycznych prawidłowości, wyliczamy budżety, wartość praw telewizyjnych, sprzedajemy, kupujemy, stresujemy się meczami, które odbędą się dopiero za miesiąc, a trenerzy – ci wszyscy od „nie kiwaj”, „nie podawaj w poprzek”, „graj odpowiedzialnie” – skupiają się na permanentnym minimalizowaniu ryzyka. Coraz mniej takiej zwykłej radości – nie krótkiego ryku po zdobyciu gola, ale 90-minutowej satysfakcji, poczucia, że jest fajnie, tak po prostu. Jesteśmy tacy serio, że aż się rzygać chce.

Przypomniał mi się kawałek WWO:

Reklama

Pamiętasz stare czasy, jak Michael był murzynem?
Wydaje mi się że ludzie kochali bardziej życie
Pogoń za szelestem nie była wtedy celem
A ziemia kręciła się wolniej o wiele

No, ja pamiętam czasy, gdy Michael był murzynem, pamiętam też czasy, kiedy inny Michael – też murzyn – grał w kosza i zarywało się noce dla NBA nie dlatego, żeby zobaczyć jak ci goście kozłują i trafiają za dwa, ale po to, żeby chłonąć te wszystkie tricki, magiczne podania, spektakularne wsady. Na pewno dałoby się grać w koszykówkę prościej, może nawet odpowiedzialniej, ale dziwnym trafem nikt tego nie chciał. Chcieliśmy show i otrzymywaliśmy show.

Nie wiem, jakiego szacunku dla przeciwnika domagają się smutni ludzie. Brakiem szacunku to jest dla mnie łapanie rywala za koszulkę, gdy był od ciebie sprytniejszy i wyprowadził cię w pole. Tak, to jest brak szacunku, o czym nikt nie mówi. A spektakularne, widowiskowe akcje to sól futbolu, magnes przyciągający publikę na stadion i przed telewizory, creme de la creme. Chcemy oglądać nie tylko gladiatorów, chcemy też cyrkowców, magików, chcemy nowego Garrinchę, który pokaże nam wszystko to, czego sami nie umiemy. Jeśli Neymar ma bogaty repertuar zwodów – to wspaniale. Czy przeciwnika wyprowadza to z równowagi? Pozbawia godności? To tylko sport. Nikt nie broni przeciwnikowi zmontować jeszcze bardziej zajebistej akcji z jeszcze bardziej fikuśnymi dryblingami. Nikt nikomu nie broni podjąć walki i w rewanżu odrzeć z godności samego Neymara.

Kiedyś o Rooneyu, po jakiejś czerwonej kartce, Alex Ferguson powiedział: – Gdybym był na niego zły i gdybym z tego powodu chciał zmienić jego grę, to już by nie był Wayne Rooney… I to samo jest z Neymarem: zabrońcie mu być sobą, zabrońcie mu sztuczek, a stracicie piłkarza. Nie naginajcie go do własnych potrzeb, nie każcie mu być smutnym chujem.

Jeśli komuś wydaje się, że okazaniem szacunku dla rywala jest pokonanie go niezbyt wysoko i przy użyciu możliwie najprostszych środków to zdecydowanie inaczej definiujemy szacunek. Moim zdaniem w okazanie szacunku najbardziej wpisuje się gra na sto procent, do samego końca, nawet jeśli efektem miałaby być dwucyfrówka. To oszczędzanie przeciwnika, powstrzymanie się przed jeszcze efektowniejszym zwycięstwem stanowi prawdziwe poniżenie.

Ale my ciągle o jakimś szacunku… Szacunek to należy mieć dla osób starszych, ustępować im miejsce w autobusie. A boisko? Zauważyłem, że mnóstwo osób ma jakiegoś totalnego zajoba na punkcie źle pojętej etyki, walki z rzekomym ośmieszeniem przeciwnika, ciągle terroryzują innych, co wypada, a czego nie wypada. Pomijając wszystko to, co napisałem powyżej, w piłce nożnej nie chodzi o to, aby oddać hołd przeciwnikowi i bezboleśnie przeprowadzić go przez 90-minutowy mecz. Może warto spojrzeć prawdzie w oczy, że to sport, w którym zdecydowanie jest miejsce na kpiny z rywala. Ja wcale nie oczekuję od piłkarzy, że będą się sobie kłaniać nawzajem, zdecydowanie wolę, jak zakładają sobie siatki, podają piętkami, mijają na sto sposobów. Jak idę na mecz to wcale nie po to, aby zobaczyć, czy przeciwnik wytrzymuje presję – wręcz przeciwnie, chcę go zobaczyć odartego z godności, błagającego o litość i tej litości nie dostającego. Chcę 7:0, a nie 2:0. Chcę obrońców robionych w konia i zderzających się głowami, przy publice wyjącej ze śmiechu. Tak, po to idę na stadion. A nie po to, aby oglądać jak dwudziestu dwóch facetów okazuje sobie szacunek.

Reklama

Proszę więc mnie nie zanudzać tymi smutnymi pierdami. Zapłaciłem za bilet i dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem, nawet z nawiązką. I dlatego zapłacę jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. W tym czasie inni będą gnić w swojej poprawności – która tak naprawdę wynika z braku umiejętności. Widocznie wygodniej im myśleć, że też mogliby kogoś ośmieszyć, tylko są na to nie za słabi, lecz zbyt szlachetni.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...