A więc to na to wydarzenie czekaliśmy prawie dwa miesiące. Hm… To trochę tak, jakby przez kilka tygodni uganiać się za upatrzoną dziewczyną, w końcu umówić się na tę pierwszą randkę i skończyć ją z myślą: niby spoko, ale chyba jednak to nie to. Co tu dużo ukrywać – w rundę wiosenną wkroczyliśmy z poczuciem niedosytu.
Zaczęło się nawet obiecująco. Janoszka był aktywny, ruchliwy, nieźle podkręcił piłkę w groźnej sytuacji; Stępiński przejawiał chęci do gry, wychodził na pozycję, wdawał się odważnie w pojedynki z obrońcami; Starzyński kreował grę, wcale nie wyglądał jakby przepadł na pół roku, oddał najgroźniejszy strzał do przerwy pod poprzeczkę; fajnie podłączał się do akcji ofensywnych Cotra, raz w dobrym stylu powtórzył to Konczkowski… I chociaż sporo było przebłysków, naprawdę niezłych momentów, to od razu – jakby w odpowiedzi – oglądaliśmy popisy nieporadności. A to zdecydowanie za mocne podanie Janoszki w finalnej fazie kontrataku, a to proste straty w środku pola czy strzał z dystansu, przy którym Andrzej Strejlau zaczął inną opowieść, zanim piłka przekroczyła linię końcową.
Tak, to było spotkanie przeciętne. Typowe ligowe 0:0, do zapomnienia, bez konieczności sięgania więcej niż po jedno espresso na 45 minut. Tylko że po Ruchu – może i bez nowych twarzy, ale też bez ubytków w składzie, z coraz mocniej zgraną jedenastką i przepracowaną zimą u Waldemara Fornalika – oczekiwaliśmy więcej. Zagłębie rozczarowało mniej, bo raz, że już przed meczem pisaliśmy, że nie ma kto strzelać goli, a dwa – było dziś stroną przeważającą.
W zespole gości świetną robotę w tyłach robił Maciej Dąbrowski, który eliminował wszelkie zagrożenie nadchodzące pod bramkę. U gospodarzy najlepszy był dziś Matus Putnocky: skoro Surma z Iwańskim przegrywali środek pola, skrzydła Zagłębia były mocniej rozwinięte i to Miedziowi wygrywali pod szesnastką, ktoś ten Ruch musiał ratować. Interwencje Słowaka przy uderzeniach Cotry i Woźniaka były na wagę jednego punktu.
Ale Niebiescy mają prawo czuć się pokrzywdzeni. Pół godziny przed końcem Grodzicki zagrywał w pole karne do Stępińskiego, ten minął się z futbolówką, ale zdążył do niej dopaść Zieńczuk – wcześniej dopadł go jednak Todorovski i powalił na ziemię. Naszym zdaniem, ewidentny rzut karny. I kolejna sprawa, która powoduje, że niedosyt po wiosennej inauguracji jest jeszcze większy.