Kiedy Rangersi spadali do czwartoligowego piekła, Celtic Park świętował. Gdyby kibice mogli, wypełniliby ten stadion szampanem aż po sam brzeg, a u szczytu trybun zamontowali trampolinę. Czy jest cokolwiek, co fan Rangers mógł wtedy powiedzieć, a co byłoby celną szpilką, skoro jego klub właśnie był puentą upiornego żartu?
Tak. “Jeszcze za nami zatęsknicie”.
Oczywiście Celtowie się śmiali widząc przyszłość w wyłącznie różowych barwach: wy będziecie jeździć po kartofliskach, a my bez wysiłku zgarniemy wszystkie mistrzostwa. Awansujemy raz po raz do Ligi Mistrzów i odskoczymy wam tak finansowo, wizerunkowo, tak że nie dogonicie nas przez dwadzieścia lat. To myślenie miało swoje, wydawało się, solidne podstawy. Nawet wielu kibiców “The Gers” wierzyło w ten czarny scenariusz.
Czarny scenariusz napisał się jednak dla Celtiku i całej szkockiej piłki klubowej. Celtic przegrał awans do LM z takimi przeciętniakami jak Maribor i Malmo, w tym sezonie był pośmiewiskiem nawet w Lidze Europy, a już szczytem absurdu dla kibiców z Celtic Park sytuacja ligowa: Aberdeen na poważnie ściga się z nimi o mistrzostwo, ostatnio wygrało w meczu na szczycie.
Aberdeen, które w momencie relegacji Rangersów mogło co najwyżej marzyć o sprzedaniu swojego czołowego gracza do Celtiku za poważną sumę.
The only thing Celtic need this season is for Rangers to get promoted. “Jedyne, czego potrzebuje Celtic, to awans Rangersów”. Na pierwszy rzut oka kuriozalne remedium ze szkockiej prasy, na drugie, trzecie i pięćdziesiąte tytuł boleśnie dla Celtic Park wnikliwy. Zdradzający trudną do zaakceptowania przez WSZYSTKICH kibiców prawdę.
Że w piłce od największego wroga jesteś najbardziej uzależniony.
Że ten, na kogo nie umiesz z trybun patrzeć bez obrzydzenia, jest twoim najlepszym biznesowym przyjacielem.
***
Club America, meksykańska potęga z Estadio Azteca. Nowe otwarcie zrobili w momencie, gdy przejął ich telewizyjny magnat, Emilio Azcárraga Viduarreta. Rozgrywki dominowało wówczas Chivas i aby liga była ciekawsza, a więc prawa telewizyjne i transmisje nabierały na wartości, stacja potrzebowała przeciwwagi. Najlepiej podsumował to sam Azcarraga: – Ze swoimi meksykańskimi piłkarzami, Chivas to ci dobrzy. My kupimy lepszych zza granicy i zostaniemy złymi chłopcami.
Jest konflikt? Jest, fundamentalny. Chivas i Club America to wielkie siły, ale każda oparta na zupełnie innych fundamentach, każda reprezentuje inną filozofię, inną grupę społeczną. Różnice sięgają tu korzeni, a niezmiennie wzbudzają temperaturę wrzenia.
Konflikt wymarzony z punktu widzenia każdej stacji telewizyjnej.
Gdy za bardzo Ligue1 dominowała Marsylia na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w PSG weszło Canal+, oczywiście Ligue1 transmitujące. Sypnęło forsą, wkrótce w Paryżu pojawiły się gwiazdy formatu Weaha i Raia, a rywalizacja w lidze nabrała rumieńców.
Ostrzeżenie: kibicu, jeśli w twój klub wchodzi stacja, która transmituje twoją ligę, to spodziewaj się, że wyciągną cię na szczyt. Ale nigdy ponad szczyt, by to szkodzi biznesowi; być może też porzucą cię by na szczyt ściągnąć ci towarzystwo, bo to sprzyja biznesowi.
***
Pamiętacie jak Bayern pożyczył kasę stojącej na krawędzi bankructwa Borussii Dortmund? Byl 2004 rok, BVB nie miało już z czego wypłacać pensje dla piłkarzy, uratowała ich dwumilionowa pożyczka prosto z konta monachijskiego rywala.
Chcecie to zatrudniajcie do objaśnienia tej historii melodię altruizmu i innych wzniosłych słów, droga wolna, chcecie to tłumaczcie to w jeszcze inny sposób. Ja widzę tutaj przede wszystkim wielką inteligencję włodarzy Bayernu, ich przenikliwość. Likwidacja, jakieś głębokie problemy Borussii, tak popularnej, europejskiej marki, to cios w całą Bundesligę, a więc i rykoszetem w Bayern.
Wymiecenie z horyzontu silnej piłkarskiej marki nie służy nikomu, czego ekstremalny przykład mamy w Szkocji, gdzie zburzono fundament.
Oczywiście, że Bayernowi nie opłaca się silniejsze od niego BVB. Ale silne, nawet dyszące w kark, jak najbardziej.
***
Wyobraźcie sobie Barcę, która odstawia La Liga o klasę. Trwale, nie na chwilę, ale na długie lata. Nie o trochę, o nos, ale o długość.
Katastrofa dla rozgrywek.
Wyobraźcie sobie to nudne El Clasico, które nawet na Bernabeu miałoby oczywistego faworyta – o ile z miejsca staje się mniej ciekawie, niż gdy mowa o nieprzewidywalnym starciu dwóch kolosów? (A teraz podmieńcie “mniej ciekawe” na “mniej warte” i dlaczego paradoksalnie taka wielkość nie opłacałaby się nawet Barcelonie).
Każda liga jest taka sama: to przedziwny organizm, gdzie owszem, wszyscy zażarcie ze sobą rywalizują na boisku i poza nim, gdzie gra toczy się o wielkie stawki, czasem o czyjś byt, o miliony, ale też zarazem wszyscy grają w jednej drużynie. To pewnie ciężko czasem dostrzec będąc wewnątrz tego łańcucha, to pewnie jeszcze trudniej czasem zaakceptować, ale to prawda: żaden zespół nie jest osobnym bytem, osobną planetą, każdy jest silny siłą drugiego.
Jeśli dzisiaj kibicujesz komuś w Ekstraklasie i życzysz Wiśle spadku do piątej ligi, to tak naprawdę podkopujesz jeden z korzeni, na których opiera się twój klub.
Kibice lubią sobie tak docinać i to zrozumiałe, Legia w A-Klasie to pewnie senne marzenie niejednego ultrasa Lecha i na odwrót. Ale jak w tym powiedzeniu: uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić. Największa frajda jest wtedy, gdy największy rywal tłucze się z tobą o wszystko i dostaje w łeb na ostatniej prostej, a nie gdy ląduje na śmietniku. Czy naprawdę kibicom Legii tyle frajdy sprawił Widzew w czwartej lidze, czy naprawdę dał tym chociaż ułamek satysfakcji, jaką dałoby zwycięstwo mającego mocarstwowe ambicje, walczącego o mistrzostwo Widzewa? Któremu triumf wyślizgnął się w Łodzi właśnie dlatego, że Legia okazała się lepsza?
Czy widzewiaka bardziej zaboli i rozwścieczy – ku radości legionistów – porażka z Legią zespołu złożonego z półamatorów, czy gdy szansę rozkładają się po równo?
Paradoksalnie tę niechęć należy pielęgnować, ona też nakręca system, ale warto wiedzieć gdzieś z tyłu głowy, że najboleśniejsze – a zarazem najzdrowsze – życzenia możliwe do złożenia piłkarskiemu wrogowi to nie “obyś zgnił i nigdy nie wrócił”, a “obym zawsze był o pół kroku przed tobą”.
Dlatego gdy prezesi w Polsce mówią o preferencyjnym wobec najlepszych podziale pieniędzy (najczęściej ci z Legii) to łapię się za głowę. No bo jak można być tak krótkowzrocznym. No bo jak można rzucać się na parę miedziaków teraz więcej, skoro wyhamuje to rozwój całych rozgrywek, odchudzi tę dojną krowę. Jak można mieć tak oczywisty przykład z Anglii, gdzie smarowane jest wszystkim i liga od tego puchnie (możecie się śmiać z ich wyników czy przeplacania, ale to jest ekonomiczne perpetuum mobile), a potem sugerować archaiczne rozwiązanie.
Sytuacja, gdy jeden klub wyraźnie góruje nad resztą stawki, nie tylko nie jest korzystna dla ligi i mniejszych skazanych na nieskuteczny pościg, ale również dla samego dominatora. Ale zanim wszyscy w lidze zaczną się cieszyć, że są ekonomiczne podstawy by Legii nie dawać autostrady do mocarstwowej pozycji, inna prawda: Ekstraklasa nie mogłaby dostać większego kopa w dupę, niż gdyby spadła Legia.
Na razie nam to wszystko nie grozi, na razie spodziewam się ośmiu nieprzewidywalnych meczów na weekend. Idealnie by się rozwijać, by intrygować nowych kibiców, zdobywać nowe rynki, bo najgorzej to oglądać serial, w którym jesteś w stanie przewidzieć każdy dialog, zwrot akcji, puentę.
Leszek Milewski