Wyjść z psem na spacer. Odwiedzić rodziców. Zobaczyć którąś z oskarowych propozycji w kinie. Zeszłotygodniowe 7:0 z Camp Nou sprawiło, że w dniu, w którym rozgrywany jest półfinał Pucharu Króla, największe gwiazdy grającej w nim Barcelony muszą się zastanawiać, jak by tu spędzić wolny wieczór.
Luis Enrique, co w pełni zrozumiałe, postanowił dać się przedstawić graczom, których większość kibiców pierwszy raz widzi na oczy. Patrząc w ostatnich tygodniach na Nietoperze-nieloty sygnowane nazwiskiem Gary’ego Neville’a, Enrique mógłby wystawić i jedenastkę zebraną z przypadkowych przechodniów. Nawet im trudno byłoby o roztrwonienie tak okazałej przewagi. Anglik postanowił się dostosować, mając pewnie z tyłu głowy weekendowy mecz z bodaj jedynym hiszpańskim zespołem, który gra jeszcze gorzej niż Valencia – z Espanyolem.
Barcelona nie wygrała tego meczu, bo i wygrywać go wcale nie musiała. Pomyślcie o jakimkolwiek meczu czekającym ją w najbliższych tygodniach, a gwarantujemy wam, że będzie mieć większe znaczenie od dzisiejszego. O Valencii natomiast można, a nawet trzeba w ostatnim czasie powiedzieć wiele cierpkich słów. Dziś jednak na pewno nie wolno jej zarzucić braku determinacji, podczas gdy Barcelona momentami próbowała zagrać w tym spotkaniu chodzonego. Co jest swoją drogą trochę niezrozumiałe, bo w końcu jak najlepiej pokazać się trenerowi, jak nie wtedy, gdy dostaje się pierwsze od dawna 90 minut w pierwszym składzie? Za kłujący w oczy minimalizm gości skarcił Alvaro Negredo, dla którego był to dopiero trzeci gol w siedemnastym meczu przeciwko Blaugranie.
Valencia Neville’a nie byłaby jednak Valencią Neville’a, gdyby i tutaj czegoś nie skopała. Elementarne błędy w kryciu, obrona rozjechana jak gimnastyczka w szpagacie i drugiemu, a może nawet trzeciemu garniturowi Barcelony udało się dzięki trafieniu Kaptouma nie przegrać. Choć po prawdzie zrobiła wiele, by właśnie tak się stało.
Wielkich emocji w tym spotkaniu próżno jednak było szukać na boisku, nawet radość po bramkach była delikatnie mówiąc letnia. Działo się za to… przy ławkach rezerwowych. Neville przeżywał każde pudło swoich podopiecznych tak, jakby tydzień temu nic się nie wydarzyło i jego zespół grał o finał, Luis Enrique natomiast z wściekłością ciskał bidonem, kiedy Valencii udało się parę razy wjechać jak w masło w mocno statyczną defensywę Barcelony.
Z pewnością szkoleniowcowi gości przybyło też kilka siwych włosów na głowie, gdy skuteczny jak zawsze Munir zdjął piłkę-marzenie z głowy Bartrze. Jakim cudem ktoś kiedyś mógł pomyśleć, że ten gość nadaje się na napastnika Barcelony, podczas gdy co mecz można mieć wątpliwości, czy grałby w podstawowej jedenastce Radzynianki Radzyń Chełmiński. Doprawdy, nie mamy pojęcia…