Pewnie pamiętacie jeszcze czasy, w których o tej porze roku nasi najlepsi ligowcy – zamiast odpowiednio przygotowywać się do sezonu – jeździli po świecie, by zapewnić rodzinie PZPN zimowe wakacje / liczba transmisji z meczów reprezentacji uwzględniona w kontrakcie się zgadzała rozgrywać ważne z punktu szkoleniowego mecze. Oczywiście dziwnym trafem zawsze ciężko było o poważnego rywala w tym terminie, ale tym razem można chyba powiedzieć, że się udało. Trafiliśmy na wielce prestiżowy Puchar Króla Tajlandii. Franciszek Smuda miał realną szansę, by wygrać coś z kadrą.
Niestety – jak to zwykle na wielkich turniejach bywa – nie zaliczyliśmy dobrego otwarcia. Na początek przegraliśmy 1-3 z Danią, do gry wróciliśmy po puknięciu Tajlandii w takim samym stosunkiem bramek. Mogliśmy jeszcze zrównać się pod względem liczby punktów z Duńczykami, były tylko dwa warunki.
23 stycznia 2010 Polacy musieli wygrać z Singapurem, a Tajlandia musiała pokonać Danię.
Zawsze z uśmiechem patrzymy na składy z takich spotkań, bo z perspektywy czasu aż niewiarygodne wydaje się to, z kogo ówczesny selekcjoner chciał zrobić reprezentantów. W “meczu o wszystko” wyglądało to tak:
Sebastian Przyrowski – Łukasz Mierzejewski (70. Jakub Tosik), Kamil Glik, Tomasz Jodłowiec, Maciej Sadlok – Jacek Kiełb (46. Janusz Gol), Maciej Iwański, Tomasz Bandrowski (70. Tomasz Nowak), Dawid Nowak (63. Patryk Małecki), Maciej Rybus (63. Piotr Brożek) – Robert Lewandowski (46. Marcin Robak).
Czterech piłkarzy wciąż zakłada narodowe barwy, ale gdyby zliczyć gości, którzy już tylko kopią się po czole lub w zasadzie nawet nie kontynuują kariery – no, wychodzi trochę większa liczba.
Nasi zrobili swoje. Ograli Singapur 6-1. Mogliśmy podbudować się, że na świecie są jeszcze kadry, które możemy pokonać taką różnicą goli.
Po meczu mówiło się głównie o… przełamaniu Roberta Lewandowskiego. Napastnik był dopiero na początku swej reprezentacyjnej przygody – jeszcze wtedy można było podać w wątpliwość jego przydatność do drużyny narodowej – a już zaliczył niepokojącą serię meczów bez gola. Po tym, jak pokonał bramkarza San Marino, nie potrafił wstrzelić się kolejno z: RPA, Irakiem, Grecją, Irlandią Północną, Słowenią, Czechami, Słowacją, Rumunią, Kanadą, Danią, Tajlandią. Tak więc zaczęło się liczenie minut.
Poza tym – Piotr Brożek strzelił bramkę prawą nogą (!) i to zza pola karnego, z pomocą bramkarza piłkę w siatce umieścił Patryk Małecki. Gdyby jeszcze “Przyroś” zaliczył czyste konto, moglibyśmy mówić o meczu cudów. No i niestety, Tajlandia też poległa z Danią.