Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

20 stycznia 2016, 13:36 • 6 min czytania 0 komentarzy

Jean leniwie przeciągnął się w łóżku. Obudziła go krzątanina w kuchni, gdzie jego matka szykowała właśnie owsiankę z serwatką. Pokój szczelnie zapchany sprzętem sportowym wypełniał właśnie zapach gotowanego mleka. Gdy wszedł do kuchni, niemal wszystko było już gotowe. Na stole stały zestaw pigułek, na talerzu pyszny posiłek. W niczym nie przypominał tych śniadań sprzed kilku miesięcy, gdy klubowa dieta obejmowała wyłącznie wspólne obiady spożywane w akademii. Po ostatnim transferze podczas spotkania z dietetykiem matka otrzymała szczegółowe przepisy na każde możliwe danie ze świeżym mango włącznie.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

– Jak, do cholery, można rozpisywać przepisy na świeże owoce?! – przeklinał wówczas w myślach jego ojciec, obecny przy wszystkich rozmowach z dietetykiem. Teraz siedział w luksusowym służbowym samochodzie przecierając kokpit. Samochód ufundowany przez klub to nowość, w poprzedniej akademii dostawał jedynie zwroty za benzynę zużywaną podczas dojazdów na treningi Jeana. Ale nowości było przecież o wiele więcej. – Młody się zrobotyzował – zaśmiał się w myślach Claude, zdmuchując resztki kurzu zza kierownicy. Nawet teraz, gdy Jean schodził po schodach, trochę przypominał automat. Treningowa torba, dres, czapeczka, nawet frotkę miał klubową. Dopiero ładując się na pokład wielkiego samochodu wyglądał jak ktoś w jego wieku.

Dziewięciolatek utonął w głębokim kubełkowym siedzeniu, ciekawymi oczami próbując złapać jak najwięcej z obrazów przesuwających się za szybą. Droga do akademii była dość prosta, ale w pobliżu roiło się od interesujących widoków – od balkonów willi w tej bogatej dzielnicy, aż po marki samochodów zaparkowanych przez starszych chłopaków na parkingu przed kompleksem boisk. Jean jak zwykle był sporo przed czasem, więc zdążył jeszcze pokopać chwilę z ojcem. Za moment zniknął w nowoczesnym oszklonym budynku pełniącym rolę szatni i „bazy” całej struktury zbudowanej wokół utalentowanych dzieciaków z rocznika 2007. Przywitał się z trójką trenerów i masażystą, którzy dotarli na obiekt nieco wcześniej niż reszta sztabu szkoleniowego. Mechanicznie skierował się do miejsca na ławce, nad którą znajdowała się pozłacana tabliczka z jego nazwiskiem i numerem.

Zapach świeżo skoszonej trawy wpadający przez uchylone okno przypominał o jego największej pasji.

***

Reklama

Jasiek leniwie przeciągnął się na materacu. Obudził go brat, który właśnie spadł z impetem z piętrowego łóżka, jak zwykle w olbrzymim pośpiechu. Zegarek wskazywał 6.19. W teorii obaj mieli jeszcze 60 sekund snu przed momentem, gdy spod pierzyny wygoni ich ryczący budzik. W praktyce obaj nie spali już od kilkunastu minut. Ustalali szczegółowo plan dnia, tym bardziej, że zapowiadał się wyjątkowo pracowicie. Podzielili się robotą. Młodszy Jasiek dostał w przydziale zrobienie śniadania. Pobiegł po bułki do oddalonej o półtora kilometra piekarni, w czasie gdy jego brat uwijał się przy stodołach.

Ich matka już od półtorej godziny siedziała w sklepie, ojciec ruszył na targ do miasta i jeszcze nie wrócił. Woleli nie narażać się na jego gniew, więc zostawili suto zastawiony stół, by oczekiwał na jego przyjazd. 6.48. Wszystko wymierzone niemal co do sekundy. Obaj jeszcze przegryzali niemal wciągnięte nosem bułki ze smalcem, gdy za oknami usłyszeli warkot nadjeżdżającego gimbusa. Książki pozostawione przez nich na skromnym, wspólnym biurku zaczęły losowo lądować w plecaku. Jasiek już miał wybiegać z pokoju, gdy przypomniał sobie, że dziś na trening pójdzie prawdopodobnie prosto ze szkoły. Szybko przetrzepał graty upchnięte pod łóżkiem i znalazł dwa sfatygowane buty. Były na niego jeszcze odrobinę za duże, więc Jaś dzień w dzień siadał na krześle z centymetrem w dłoni i pieczołowicie mierzył odległość od kciuka do pięty.

Dziś nie miał już na to czasu, dorzucił niedbale trzewiki do worka z obuwiem szkolnym i wyleciał przed dom. W szarówce jesiennego, dżdżystego poranka ciężko było wypatrzeć wolne miejsca w busie, ale wprawnymi ruchami, wymijając rozrzucone w przejściu plecaki przedostał się do siedzącego w tylnej części pojazdu brata. Odrapane fotele straszyły dermą wystającą zza lichego materiału. – Gdyby Mourinho ustawił taki autokar w polu karnym to nawet Handanović by mu nie pomógł – zauważył uśmiechając się do brata.

Jeszcze raz, teraz już na spokojnie, wypakował zawartość plecaka. Największy skarb – piłkarskie buty – leżał na wierzchu. Niestety, nie zabrał ani dresów, ani bluzy. – Pogram w dżinsach, trener pozwoli – przekonywał się w myślach. Wysiadł z autokaru wprost na koszony przez szkolnego dozorcę trawnik.

Zapach świeżo skoszonej trawy unoszący się w tym miejscu przypominał o jego największej pasji.

***

Reklama

Czasem zastanawiam się, czy naprawdę słusznie obruszam się i wyzywam od paralityków naszych ekstraklasowych czy pierwszoligowych Jasiów. Czy nienawiść nie należy się jednak grze, a nie graczowi. Wiem, że i u nas niedługo będzie coraz więcej Jeanów (Denisów i Brajanów…), ale to wciąż melodia przyszłości. Wciąż duża część, albo nawet i większość zawodowców, to ludzie, którzy przeszli nie przez zaplanowane co do grama węglowodanów szkolenie, ale przez piekiełko – przede wszystkim w półamatorskich szkółkach dla młodych graczy. Wciąż duża część, albo nawet i większość zawodowców przeszła przez środowisko przesiąknięte brudem, gdzie prędzej niż owsiankę z serwatką mogli dostać wódkę z red bullem.

Piekiełko. Dobra nazwa na świat drugiej i trzeciej ligi, zawieszonej między tymi, którzy właśnie odcinają kupony od swojej udanej kariery oraz tymi, którzy właśnie złapali pierwszy haust świeżego powietrza za sprawą premii meczowych. Przechodzisz przez tę krainę wciąż niedouczonych trenerów, wciąż nieprofesjonalnych weteranów, od których możesz się nauczyć w najlepszym wypadku jak oszukiwać sport-testery, przechodzisz przez nieodśnieżone boiska i zbyt twarde sztuczne nawierzchnie. Ale to nie wyrabia charakteru, jak kiedyś betonowe boisko pod szkołą. To nie wyrabia charakteru, jak gra ze starszymi chłopakami w podstawówce, gdy musiałeś się wykazać, by w ogóle podali ci piłkę.

Wręcz przeciwnie, tam powoli buduje się nad tobą szklany sufit. Kolejny Jan wyrżnie w niego łbem, bezradnie starając się to przebić, ale zaniedbania z wcześniejszych lat już nie pozwalają na rozwinięcie skrzydeł. A przecież są i ci, którzy już teraz, od małego, wychowują się nad szklanym sufitem. Mają wszystko to, co Jean, mają luksusowe autokary, klubowe dresy i dietetyka. Ale oni psują się jeszcze szybciej, gdy tylko zaczynają wokół nich wirować magiczne kwoty i równie magiczne miejsca. Na Jasiów patrzą z pogardą, zamiast każdego dnia doceniać to, jak wielkie możliwości im stworzono.

Może tak po prostu musi być? Jedni będą łowić kijem na najtańszą zanętę i w życiu nie wyciągną z wody grubej ryby, inni dostaną najdroższe wędki i najprzedniejszy sprzęt, ale udławią się ośćmi po drugim połowie.

***

To jedna strona. Automatyczny hamulec ręczny zaciągnięty na karierach wielu młodych talentów, którzy zamiast kubełkowego siedzenia w autokarze akademii młodzieżowej mieli za duże buty i piaszczystą murawę. Druga?

Taka, że niedługo w futbolu nie będzie już Jasiów. Już dziś coraz ciężej takich znaleźć, już dziś piłkę zalewają tacy jak Gerard Deulofeu, który dołączył do Barcelony jako dziewięciolatek. Powoli wygasa typ piłkarzy oparty na nieograniczonej zadaniami defensywnymi kreatywności, rozwój taktyki wymusza stawianie na tych czytających grę i łatwo dostosowujących się do systemu, a nie szajbusów, którzy rzucą się do kiwnięcia czterech rywali. Powoli wygasa chyba czas chłopaków uczących się futbolu na namalowanych kredą na ścianie kamienicy bramkach.

Dlatego, gdy następnym razem Janek znowu uderzy z 30 metra prosto w okienko budki monitoringu ulokowanej na koronie stadionu, zaśmieję się nieco ciszej niż zwykle. Nie do zniesienia staje się myśl, że niedługo w pierwszoligowym futbolu zostaną wyłącznie Jeanowie, którzy w życiu nie odważą się na tak ryzykowne zagranie jak strzał z trzydziestego metra.

Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
1
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...