Wbrew pozorom to nie sympatyczny listonosz z gminy Szczekociny, nie operator dźwigu z pobliskiej budowy, nie wesoły wujek Rysiek rzucający anegdotami przy świątecznym stole, ale profesjonalny piłkarz. Na zdjęciu widzicie gościa, który ganianiem za kawałkiem szmaty zarabia na chleb, lecz chyba uczciwiej byłoby napisać, że na kawior i butelki win z nie najgorszym rocznikiem. Maxi Lopez. Tak, ten blondynek, który strzelił gola Chelsea w barwach Barcelony, a później prześlizgnął się przez parę średnich klubów z krótką przerwą na Milan. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czemu nie zrobił większej kariery – macie jedną z odpowiedzi.
Pet w gębie i sylwetka pierwszego lepszego przechodnia – naprawdę tak wygląda człowiek, który za granie w piłkę zgarnia miliony? Jeśli taki gość utrzymuje się w Serie A przez parę dobrych lat, jest to nic innego jak kpina z poważnego futbolu i naprawdę ciężko traktować tę ligę zupełnie na serio. Facet od lat przedstawia się jako Maxi i w sumie ciężko stwierdzić, czy to zwyczajny skrót od imienia czy ksywka z – hmm – nieco szerszym kontekstem. W ciemno postawilibyśmy, że to drugie, bo Maxi jakiś czas temu zaczął nawiązywać do swojego pseudo w sposób dosłowny.
Lopez i tak dostał ogromny kredyt zaufania, bo jego problemy z wagą to przecież nic nowego. W 2014 roku wyglądał dla przykładu tak:
Póki w Torino strzelał – wszystko było OK. W poprzednim sezonie jeszcze nadążał, w 23 meczach załadował 11 bramek, co zwyczajnie trzeba uznać za solidny wynik. Obecnie jest… trochę gorzej. 20 meczów i 5 bramek. Jeśli już Maxi grał, to zazwyczaj wchodząc z ławki rezerwowych. Kiedy wyjeżdżał na święta, otrzymał od trenera ultimatum – musisz wrócić odchudzony o pięć kilosów, wtedy będziemy myśleć dalej. Chudszy oczywiście nie wrócił. Choć celnicy pewnie skakali z radości, że nie wywiózł z kraju kilka kilogramów obywatela mniej, trener Giampero Ventura raczej nie znalazł powodów do radości.
Maxi wyleciał z kadry meczowej na mecz z Frosinone i raczej nikt specjalnie we Włoszech po nim nie płakał – nie po to wypożyczano Ciro Immobile, żeby ten siedział na tyłku. Trener Ventura stracił już do niego cierpliwość, otwarcie mówi, że czeka aż jego podopieczny się ogarnie. Dorzuca do tego rzecz jasna, że wciąż liczy na Lopeza i daje mu wsparcie, a on sam zarzeka się, że już tym razem weźmie się w garść i zrzuci brzuszek, bla, bla, bla. Standardowe gadanie. Czy da radę? Maxi to jeden z tych, których ciężko posądzać o reformowalność. Wiele wskazuje na to, że poważna kariera trochę mu się przejadła…