Reklama

Masakra w Afryce. Ludzie wzajemnie się zadeptują i nikt z tego nie wyciąga wniosków

redakcja

Autor:redakcja

13 stycznia 2016, 10:57 • 2 min czytania 0 komentarzy

Derby Johannesburga. Naprzeciw siebie stają Kaizer Chiefs i Orlando Pirates. Mecz, który elektryzuje całe RPA. Zainteresowanie jest ogromne. A na pewno większe, niż pozwalałaby na to infrastruktura. Na skromny Oppenheimer Stadium, mogący pomieścić ledwie 23 tysiące osób, bocznymi wejściami wchodzi ponadprogramowa rzesza. Jak duża? Mówi się o siedmiu tysiącach, ale to dane nieoficjalne. Sama skala zainteresowania robi jednak wrażenie – mowa tylko o sparingu przedsezonowym. Skutki tego są opłakane. Dokładnie ćwierć wieku temu w  miał miejsce jeden z najczarniejszych dni w historii afrykańskiego futbolu. Tragedia, z której nikt nie wyciągnął wniosków, bo… dziesięć lat później się powtórzyła. 

Masakra w Afryce. Ludzie wzajemnie się zadeptują i nikt z tego nie wyciąga wniosków

Fani obu drużyn poupychani na sektorach jak sardynki. Nikt nie spodziewał się, że może stać się coś niespodziewanego – w Afryce takie sytuacje stały na porządku dziennym. Ot, mały dyskomfort, że trzeba troszkę się pognieść i poprzepychać. Organizatorzy pozwalali kibicom na wiele, bo w Soweto Derby do tamtej pory łatwiej można było zobaczyć na trybunach małpę niż burdę. Normalne było nawet to, że fani obu drużyn siedzieli obok siebie, wymieszani. Z dzisiejszej perspektywy – to oczywiste, że w takiej formule prędzej czy później coś musiało się wydarzyć. Wystarczył tylko punkt zapalny.

A za taki można uznać bramkę, która została uznana przez połowę kibiców za gola zupełnie z dupy. Druga część tego zdania rzecz jasna nie podzielała. No i zaczęło się. Wyzwiska, rękoczyny, przepychanki, obrzucanie się puszkami, butelkami, owocami, czyli wszystkim, co było pod ręką. Mówi się też o tym, że w ruch poszły noże, ale nikt oficjalnie tych informacji nie potwierdził. Tak czy inaczej – bójka.

Ale czy ona sama w sobie spowodowała śmierć 42 ludzi? Zaciukali się? No właśnie nie. Wszystko wyglądało tak, jak zwykle wygląda to w tego typu sytuacjach – wybuch wielkiej paniki, wszyscy lgną do pierwszego lepszego wyjścia, organizatorzy są kompletnie nieprzygotowani, żeby w jakiś sposób zapanować nad tym chaosem, bo przecież podobne sytuacje widzieli dotąd tylko w telewizji. Niewinni ludzie, chcąc uciec jak najdalej od bijatyki, sami się staranowali.

Czy gdyby na stadion weszła taka liczba ludzi, jaka powinna, do tragedii by nie doszło? Pewnie tak. Szkoda tylko, że w RPA nikt nie wyciągnął wniosków z tego zdarzenia. Dziesięć lat później w Johannesburgu miała miejsce katastrofa… bliźniaczo podobna. Na 60-tysięczny Ellis Park weszło 120 tysięcy osób, pod bramą zostało kolejne 30 tysięcy. Nie weszli tylko dlatego, że już zwyczajnie nie mieli gdzie. Mechanizm był ten sam – awantura, ewakuacja, staranowane ciała. Dziś po niedawnym mundialu w kwestii bezpieczeństwa wszystko się pozmieniało, ale kiedyś…

Reklama

Posiadanie dużej wyobraźni to jednak świetna cecha.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...