Oho, już pograne, już mu się Maradona włączył. Gruby na budę. Siwy, my jesteśmy Manchesterem, ja Giggsem, ty Beckhamem. Pierwszy na wsio. Oset stoję.
Mogę się założyć, że każdy z tych i podobnych tekstów rozpoznałby właściwie każdy chłopak wychowany na podwórkach lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nie ma ludzi, którzy nigdy nie grali w “jedynki” i “kwadraty”, czy jak tam się to wszystko w waszym regionie nazywało. Nie ma ludzi, którzy choć raz nie mieli w rękach Bravo Sport, nie ma ludzi, którzy nie znaliby rozentuzjazmowanego głosu Dariusza Szpakowskiego. Niesamowita, unikalna i niepowtarzalna wspólnota doświadczeń. Coś, co zespala chyba jeszcze mocniej, niż wspomnienie o Królu Lwie i resorakach.
Mogliśmy nie znać Marcina Kuźby i nie wiedzieć, kto broni bramki Petrochemii Płock, ale każdy wiedział, czym są “kręciołki” i co grozi, gdy piłka trzy razy wyjdzie na róg. Wątpię, by piłkarze z tamtej I ligi, Marian Janoszka, Mieczysław Agafon i Sylwester Czereszewski byli znani na osiedlach lepiej, niż dziś Radosław Murawski, Rafał Boguski i Bartosz Bereszyński. Może z racji odkodowanych spotkań lepiej znaliśmy własne drużyny, ale i tak wiedza piłkarska przeciętnego Seby i Matiego nie różniła się chyba aż tak diametralnie od wiedzy Seby i Matiego z 2013 roku.
A jednak, mam wrażenie, że wówczas “kultura futbolowa” była na nieco innym poziomie niż dziś. Albo raczej: niż wczoraj. Bo dziś zaczynam wreszcie zauważać, że po latach marazmu, piłka znów dostaje bardzo przyjemnego garba w postaci wszystkiego, co dzieje się daleko od murawy, ale jednak – buduje prestiż futbolu.
Co to w ogóle jest kultura futbolowa? Zapewne naukowcy od futbologii (tak, coraz więcej takich!) napisaliby o tym elaborat, ja zawsze przywołuję przykład praktyczny. Anglię. Nie będę się rozpisywał, kiedyś poświęciłem temu cały tekst, zamiast tego krótka wyliczanka. Kultowe programy telewizyjne zbierające przed ekranem pół kraju. Unikalna moda stadionowa. Magiczne marki kurtek i wzory szalików, pomniki pod każdym stadionem, słynne puby, w których godzinami rozmawia się o futbolu. Książki nie tylko o piłkarzach i trenerach, ale też chuliganach czy dziennikarzach zaangażowanych w śledztwa dotyczące katastrof stadionowych. Transfer Deadline Day. Boxing Day. Fantasy Premier League. Wreszcie miliardy memów, miliony lajków dla facebookowych fanpage’y komentujących piłkarską rzeczywistość, tysiące kont twitterowych, setki kanałów dyskusyjnych. Można tak wymieniać dalej. Skorupa, która niemal przykrywa tego gigantycznego ślimaka, jakim jest Premier League.
Jeśli rozmawiamy o różnicach między ligą angielską i innymi na świecie – to właśnie to absolutne szaleństwo na punkcie wszystkiego, co dzieje się poza boiskiem, a jednak pozostaje w związku z futbolem jest moim zdaniem kluczowe. Kultura futbolowa rozwinięta zupełnie inaczej, niż w Hiszpanii, Francji czy Polsce. Coś, co sprawia, że ludzie żyją piłką nożną nie tylko w sobotę, ale w każdy dzień tygodnia. Coś, co sprawia, że niektóre konta twitterowe to działające 24 godziny na dobę boty do dyskusji o piłce nożnej.
Żyją futbolem, ale tak naprawdę, siedząc w pracy i bujając się na krześle w szkole.
W tym momencie zastanawiam się – ilu dzieciaków, myśli o Wawrzyniaku bujając się na krześle w szkole? I wniosek wcale nie jest taki pesymistyczny, bo wydaje mi się, że… coraz więcej. Nie, nie będę wciskał kitu, że liga jest w tym momencie tak silna, że każdy przedszkolak jednym tchem wymienia najlepszych strzelców Ekstraklasy, a nad łóżkiem wiesza sobie gigaposter Patryka Lipskiego. Nie. Dzieciaki bujając się na krześle myślą o Wawrzyniaku nie dlatego, że widzieli jego ostatni mecz, albo chociaż skrót tego spotkania. Widzieli z nim memy, dwa, trzy, może nawet osiem. Jak w PES-ie odbiera Złotą Piłkę, jak w koronie króla paraduje obok Lorda Bendtnera.
Obserwuję rozwój takich inicjatyw jak Ekstraklasa Trolls czy Oglądam polską piłkę nożną dla beki. Te fanpage rosną w siłę w niewyobrażalnym tempie, a krótkie vine’y z Ekstraklasy można ostatnio spotkać na facebookowych tablicach równie często jak Ryszarda Petru w telewizji. Jestem przekonany, że po minionym weekendzie wielu jest takich, którzy nie wiedzą, w jakim klubie gra Andrzej Witan, ale mogliby odtworzyć klatka po klatce jego atak na słupek.
Nawiązania w rapowych kawałkach, które trafiają do coraz szerszej publiczności. Powstaje coraz więcej polskich książek o piłce nożnej, a i tłumaczeń jest bez liku. Swoje robi “Playarena”, swoje robią ligi szóstek. No i wreszcie memy. Obrazki. Komiksy. Parodie. Krótkie filmiki stające się szybko viralami. My, powoli zgredziejący młodzieńcy z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nieświadomie oparliśmy naszą “football culture” na wygibasach pod trzepakiem i specyficznym slangu futbolowym (ze słynnym “gramy na stare czy na nowe” na czele). Mam wrażenie, że ostatnie kilka lat pod względem tworzenia tej właśnie kultury futbolu, tej nietypowej narośli na czysto boiskowych wydarzeniach, było stracone.
I jednocześnie mam nadzieję, że w kolejnych będziemy mieć do czynienia z boomem na futbol, nawet jeśli miałby to być boom polegający na udostępnianiu sobie na Facebooku największych gaf naszych ligowców. Tak naprawdę nie widzę wielkiej różnicy, między kultowymi dla nas tekstami z podwórka, a kultowymi dla obecnych młodziaków obrazkami z Peszką. I my, i oni, obudowujemy futbol czymś, co koniec końców przyczynia się do jego popularyzacji mocniej, niż najlepszy i najszybszy mecz w zakodowanej telewizji. Czy to początek tworzenia się tej słynnej i upragnionej kultury futbolowej? Trudno jednoznacznie przesądzić. Mam jednak wrażenie, że lepiej dla polskiej piłki, gdy młody Polak kojarzy króla Wawrzyniaka i roztańczonego Peszkę, a i kartofliska są mu nieobce. Po pierwsze – to ludzie, którzy z czasem pewnie zabłądzą na stadion. Po drugie zaś – może w końcu zabłądzą i pokopać piłkę pod blokiem.
Na nowe, bramkarz nie może łapać piłki.