Jak prostymi środkami sprawić, by Ekstraklasa padła przed tobą kolana. Radoslav Latal i jego piłkarze spokojnie mogliby wydać publikację o takim tytule. Materiał gromadzony był systematycznie przez całą jesień, a dziś dopisano do niego istotny rozdział. Bez Vacka i Nespora – jak mogłoby się wydawać – fundamentalnych postaci tego zespołu, Piast utarł nosa mistrzowi Polski z Poznania. A zarazem ekipie, która – musimy to jasno podkreślić – w ostatnich tygodniach nie miała sobie w Ekstraklasie równych. To było piękne podsumowanie jesieni w wykonaniu lidera z Gliwic, potwierdzenie, że zarówno tytuł najlepszej drużyny ligi, jak i przewaga punktowa nad resztą stawki nie mają nic wspólnego z przypadkiem. Piast ma lepszy bilans spotkań bezpośrednich z mistrzem i wicemistrzem Polski, duża sprawa.
Lech przyjechał do Gliwic jako drużyna, która smaku porażki w meczu ligowym nie zaznała od dziewięciu spotkań. Ostatnie sześć z nich wygrała, w ostatnich pięciu nie straciła bramki. Jedynym zmartwieniem Jana Urbana był brak kontuzjowanego Kaspera Hamalainena, który robił różnicę w tych spotkaniach. Ale już wspomnieliśmy o tym, że w Piaście też brakowało istotnych postaci.
I tu widoczna jest różnica pomiędzy tymi zespołami.
O ile maszyna Latala – mimo ubytków – funkcjonowała bez zarzutu, bo „tryby zastępcze” spełniły swoją rolę, o tyle ta Jana Urbana w obliczu wypadnięcia jednego elementu posypała się kompletnie. Nawet gdyby Lech mógł grać w dwunastu i dodatkowe miejsce obok Kownackiego zająłby Thomalla, to prawdopodobnie duet nie dałby drużynie nawet połowy tego, co ostatnio dawał Hamalainen. Władze Kolejorza po prostu muszą zimą ściągnąć ofensywnego kozaka w miejsce Fina, ten mecz to sygnał tak czytelny, że chyba tylko rodziny Kowanckiego i Thomalli mogą mieć jeszcze inne zdanie na ten temat. Poznaniacy mogli zakończyć to spotkanie w innych nastrojach, bo stwarzali sytuacje, ale nikt nie potrafił trafić w prostokąt. Na przykład świetne podanie Trałki zmarnował Linetty, ale to i tak pikuś w porównaniu do sytuacji, które miał Daniel Sikorski gość z numerem 18 na plecach. Żenada.
Co gorsza swojego dnia nie miała też tak chwalona ostatnio defensywa Lecha. Burić zamknął bramkę i dobrze ukrył klucz? Gracze Piasta nie mieli problemów, by go znaleźć. Gdyby byli jeszcze bardziej precyzyjni (szczególnie Badia i Korun), to Bośniak po imponującej serii minut bez straconej bramki zaliczyłby bardzo bolesny powrót na Ziemię. Ale jego akurat ciężko winić – gdyby Burić był równie emocjonalny co Kuciak, z pewnością doszłoby dziś do jakiegoś uduszenia. Ofiary? W zasadzie każdy obrońca nie mógłby się czuć w pełni bezpiecznie, ale najbardziej musieliby na siebie uważać Kadar i Kamiński.
Musimy wspomnieć jeszcze o jednym, a mianowicie o tym, że proste środki Piasta wcale nie oznaczają, że ogląda się tę drużynę gorzej od tych, które szukają kwadratowych jaj i od czasu do czasu je znajdują. Mocno zaimponowali nam dziś Mokwa, Badia, Szeliga, czyli zawodnicy, którzy do tej pory nie odgrywali przecież najważniejszych ról, często byli statystami.
Jest wizja, którą rozumie każdy piłkarz. Jest pasja. To chyba największe zalety bandy Latala, najlepszej drużyny tej jesieni.
Komentarz Thomasa von Heesena: Współczuję piłkarzom Lecha, sam nie chciałbym korzystać z tej samej łazienki co Thomalla. Gość najpewniej ma problemy z trafieniem nawet do kibla.