Wyobraź sobie, że robisz to, co kochasz i nie zmieniasz planów przez najbliższe lata. Wkładasz w to masę wysiłku. Dzień w dzień borykasz się z bólem, ale zaciskasz zęby i jedziesz dalej. Wszystko po to, by jak najdłużej pozostać na najwyższym poziomie. I nagle wydarza się coś, co nie pozwala ci kontynuować swojej największej pasji. Nagle słyszysz, że musisz sobie wybić z głowy piłkę, bo trafisz na wózek. Właśnie to usłyszał od jednego z lekarzy Bartłomiej Konieczny, o czym opowiada w rozmowie z nami.
– Trzeci dzień obozu przed sezonem. Mieliśmy gierkę, najprzyjemniejszą część dla piłkarza podczas zajęć. Wcześniej była rozgrzewka i właściwy trening. Miałem małe starcie z Robertem Demjanem, po którym już mnie zaczęło pobolewać. Za chwilę rzut karny przeciwko nam, chciałem wystartować do piłki i… koniec. Coś mnie strzyknęło, nie dałem rady grać dalej. Miałem już wcześniej problemy z plecami. Sprawy przeciążeniowe, najczęściej od siłowni. Piłkarze nawet nie mówią o takich błahostkach. Zaciskasz zęby, smarujesz ketonalem i grasz dalej. Ale ten uraz od razu był inny. Położyłem się, wyprostowałem – nic nie przechodziło. Masaż – zero ulgi. To był sygnał, że to może być coś poważnego.
Początkowo komunikat z klubu wcale na to nie wskazywał. Miałeś pauzować tylko trzy tygodnie.
Taką mieliśmy nadzieję, że tyle to potrwa. Ból nie przechodził, rezonans przedstawił smutną prawdę, tomograf ją tylko potwierdził. Trzeba było wierzyć w niekompetencje naszych lekarzy. Zajechałem do Krakowa do kliniki i tam powiedzieli mi praktycznie to samo. Lekarz zobaczył, pokiwał głową i powiedział: „pan to już w piłkę nie pogra. Musi pan sobie wybić futbol z głowy, chyba że chce pan ryzykować jazdę na wózku”. Ktoś kiedyś powiedział mi: sport to zdrowie, ale też najlepsza droga do kalectwa.
Dopuszczałeś w ogóle do siebie tę myśl, że możesz trafić na wózek?
Lekarz spytał się mnie: „ma pan objawy typu opadająca stopa?” Mówię, że nie. A on: „to ma pan dużo szczęścia, bo ma pan ogromne przestrzenie w kręgosłupie”. Zdrowy człowiek ma około trzy milimetry, ja – nawet centymetr. Ten dysk jakimś cudem nie zahacza o nerwy i z tego trzeba się cieszyć.
To może wytłumaczmy, na czym dokładnie polega twój uraz.
Mam dyskopatię. Najprościej rzecz ujmując, wysunął mi się krąg i jest to sprawa o tyle problematyczna, że już zdążył się zniekształcić pod wpływem obciążeń. Nie ma opcji, żeby się wsunął z powrotem, żaden lekarz nie jest w stanie tego zrobić manualnie. Proponowano mi operację, ale wcale nie daje ona gwarancji – zważywszy na mój wiek i przebieg – że wróciłbym do piłki. Lekarze mówią, że zabieg mógłby wręcz pogorszyć sprawę. Stawka jest za duża.
Ustalmy jedno: to jest już koniec twojego grania w piłkę?
Cały czas liczę… na cud. Chyba tak to trzeba nazwać. Że ktoś powie: „patrz, mamy jeszcze taką możliwość”. Ciągle podpytuję rehabilitantów: co jeszcze można zrobić? Ale to nie jest takie łatwe.
Teoretycznie mógłbyś zaryzykować i przejść tę operację.
Proponowano mi wszczepienie nowego dysku. Podczas zabiegu wyciągają ci stary dysk i zastępują go niezdeformowaną protezą. Po operacji obowiązywałby mnie surowy rygor łóżkowy, żeby ten dysk się przyjął, żeby nie został zmiażdżony pod naciskiem własnego ciała. Nie zdecydowałem się na niego, bo, po pierwsze – to bardzo skomplikowany zabieg i jak wspominałem wcześniej jest za duże ryzyko, że mój stan wręcz się pogorszy. Po drugie – musiałbym odbyć długą rehabilitację, później wrócić do formy… Nie oszukujmy się: nie wróciłbym na dziesięć lat grania.
W którym momencie doznałeś tego urazu? Domyślam się, że to nie jest sprawa, która wyszła nagle.
Nie wiem, mogę tylko domniemywać. Żeby to wiedzieć, musiałbym co tydzień chodzić na rezonans, a wiadomo, że to tak szkodliwe promieniowanie, że to nie byłoby możliwe do zrobienia. Miałem kiedyś problemy z mięśniami i lekarz wziął mnie na badanie bioder. Wyczuwał, że coś jest nie tak. Pyta się mnie, czy mam problemy z kręgosłupem. Mówię: „czasem poboli, ale bez przesady. Nie jest źle”. On popatrzył na wyniki jeszcze raz i powiedział, że będę miał z tym kiedyś problem.
Jak to możliwe, że ten uraz został wykryty dopiero w momencie, kiedy poczułeś ból? Raz – były wcześniej przesłanki, że możesz mieć kłopoty. Dwa – rozumiem, że ty chciałeś grać i nie chciałeś się badać, ale klub powinien regularnie kontrolować zdrowie piłkarzy.
Zawsze badane jest serce, to jest najważniejsze. Klub nie będzie robił co pół roku zawodnikom tomografu całego ciała, to bez sensu. Kiedy ktoś miał problem z plecami, a oprócz mnie miał Maciek Iwański czy „Pietras”, byliśmy kierowani do specjalisty. On miał swoje metody, akupunkturę czy nastawianie. Wszystko przechodziło. Ja też miałem swoje sposoby – kapsiplasty na plecy, do tego ketonal i grało się dalej. Lekarz, kiedy zobaczył wyniki badań, zapytał się: „pan skacze ze spadochronem?”.
Domyślam się, że nie skaczesz.
Nie skaczę. Potem zadał kolejne pytanie: „a bez spadochronu?” Tak to wygląda, jakby ten krąg cały czas był przymiażdżany, jak to się dzieje pod wpływem lądowania z wysokości. Pamiętam jedną sytuację podczas meczu, kiedy wyskoczyłem do piłki w starciu z napastnikiem, on z kolei nie wyskoczył i ja upadłem przez jego plecy na pośladki. Bolała mnie jedna strona pleców, mięśnie strasznie ciągnęły. Myślałem wtedy, że to może być coś z miednicą. Że się przekrzywiła albo coś.
Pamiętasz jaka była twoja reakcja, kiedy usłyszałeś, że już nie zagrasz w piłkę? To musiało zabrzmieć jak wyrok.
Niedowierzanie. Ja już w życiu usłyszałem masę diagnoz, które okazały się nietrafione. Po jednym z meczów zszedłem i wydawało mi się, że naciągnąłem dwójkę. Lekarz stwierdził, że mam naderwany mięsień na długości iluś tam centymetrów i szerokości centymetra, i że będzie mnie czekało dwadzieścia tygodni przerwy. A trzy dni później zagrałem mecz z Polonią Warszawa.
Miałeś też podejrzenie białaczki.
Tak, podobna sytuacja. Miałem 22 lata, zżerała mnie ambicja. Skończyliśmy rundę wiosenną i powiedziałem sobie: następny sezon będzie mój. Zrobiłem sobie weekend urlopu i… zwariowałem. Po powrocie biegałem, robiłem masę ćwiczeń. Później pojechaliśmy na obóz i nagle nie mogłem zrobić kroku. Na rentgenie wyszło, że kości są całe. Stan zapalny cały czas się powiększał. Jeden z lekarzy powiedział: „to najprawdopodobniej białaczka, musimy się tylko dowiedzieć, jakiego typu”. Opowiedział mi o tej chorobie dosłownie wszystko. Jak wygląda leczenie, jakie będę miał szanse…
Spiąłeś się?
A ty byś się nie spiął? Wiadomo, że tak. Zrobiło się ciepło przez chwilę, wszyscy wiemy, z czym się łączy białaczka. Chcieli mi pobrać szpik z piszczela, to było niezbędne, żeby postawić stuprocentową diagnozę. Rozcięli mi skórę, patrzą na tę kość a tam… rysa. Co się okazało? Złamany piszczel. Rentgen niczego nie wykazał, bo był zepsuty. Sprawa typowo przeciążeniowa. Wyszedł brak odpoczynku między sezonami.
Jak tego słucham to trudno ci się dziwić, że tym razem podszedłeś do diagnozy z rezerwą.
Początkowo: tak. Ale tu sprawa jest ewidentna. Jest rezonans, jest tomograf. Opinia jednego lekarza, drugiego… Wiadomo, ja chciałbym korzystać z różnych konsultacji lekarskich, ale to klub mnie na to musi wysłać. Jeszcze w grudniu mam przejść jedno badanie. Jak już przy tym jesteśmy – nie wiem, czy nie popełniłem teraz tego samego błędu. Też zrobiłem sobie króciutki urlop i zacząłem się delikatnie przygotowywać. W pierwszych dniach obozu czułem się już w dobrej formie.
Piłkarze często szukają pomocy wszędzie, gdzie się da. Aleksandar Vuković zadzwonił nawet swego czasu do serbskiej znachorki, ale ta nie mogła mu pomóc.
Też miałem różne propozycje. To nie jest kolano czy biodro, ale kręgosłup. Podejmę złą decyzję i mam przerąbane do końca życia. Gdybym miał dwadzieścia pięć lat – pewnie bym się chwytał wszystkiego, co możliwe. Młodzieniaszkiem już nie jestem, nie ma się co oszukiwać.
W ogóle w Podbeskidziu panuje ostatnio szpital. Urazów jest tak dużo, że… trener Podoliński zażądał zmian w sztabie medycznym.
Chodzi o masera, Pawła Wisłę. Miał pecha, bo akurat był przy powtórnym urazie „Chmielika”. Nie wnikam, to nie moja działka. Może to kwestia zbyt dużej chęci? Podbeskidzie to specyficzny klub, nikt tu nie przychodzi dla pieniędzy, dla fantastycznej organizacji. Nie. Daleko nam jeszcze do profesjonalizmu, który jest w Legii czy Lechu. Tak się składa, że do Bielska trafiają sami charakterni goście, którzy nie płaczą, kiedy boli. Zaciskają zęby i trenują dalej, aż organizmy nie wytrzymują. Myślę, że to bardziej o to chodzi niż o pracę fizjoterapeutów.
Rozumiem, że piłkarz jest ambitny i chce grać za wszelką cenę. Ale właśnie często tu jest zadanie dla lekarza klubowego. To on powinien mówić zawodnikom „stop”.
U nas zawodnik – w porozumieniu z lekarzem – decyduje, czy chce przerwę, czy chce grać. Nasz problem polega na krótkiej ławce, więc te kontuzje są odczuwalne. Pożegnano się z Pavolem Stano i z „Pietrasem”, wypadam ja i rozsypuje nam się środek obrony. Z najstarszej drużyny zrobiliśmy się jedną z młodszych.
Wiedząc, co się stało, dalej smarowałbyś się ketonalem i szedł na trening, czy jednak – skoro boli – szedłbyś do lekarza i wolał odpuścić?
Powiem tak: możesz iść do lekarza, ale po treningu. Gdybym miał nie trenować wtedy, kiedy mnie coś bolało, to nie trenowałbym w 80% przypadków. Zawsze coś boli. Mięsień, kość, kręgosłup, szyja. Zawsze. Trener Michniewicz śmiał się: „nic cię nie boli? Znaczy, że umarłeś!”. Jak nie jesteś w stanie przekroczyć tej bariery bólu, nie będziesz zawodowo grał w piłkę. Teraz to jest luz. Sport-testery, zajęcia z piłką. Ja musiałem oglądać gwiazdki przed oczami podczas biegu.
Załapałeś się na czasy biegania po górach?
Po górach nie, ale na czasy biegania – tak. Najciekawiej pod tym względem było we Wronkach. Musieliśmy biegać… na sparingi. Pięć kilometrów do Popowa, rozgrywaliśmy mecz, wracaliśmy biegiem. To akurat były luzy. Najgorsze były poranne treningi. Nikt nie brał butów do piłki, ale do biegania. Szliśmy do lasu, trener Szatałow był świeżo po karierze, więc miał świetną formę. Śmialiśmy się, że wszyscy gonią zająca, a był nim właśnie Szatałow. Robił nam takie wahadła: dwie minuty na pełnym gazie, minuta marszobiegu, cztery minuty na pełnym, dwie minuty luzu. I tak dalej, i tak dalej. W pewnych momentach już nie domagałem. Odkleiłem się od grupy. Od razu przybiegł do mnie Szatałow: „młody, kurwa! Zapierdalaj!”
Jak się nie przezwycięży tego bólu, tego, że nie czujesz już nóg a musisz biec, tego, że nie masz już powietrza w płucach, a musisz wytrzymać – nie będziesz zawodowym sportowcem. Trzeba kochać ten ból, żeby funkcjonować. Ludzie siedzą na trybunach i mówią: „za co oni dostają pieniądze? Siedzą tylko, potrenują trochę, a efektów nie ma”. A nikt nie zdaje sobie sprawy, ile to wybieganych kilometrów, ile wyrzeczeń. I to od 13-14 roku życia. Koledzy idą na dyskotekę, a ja siedzę w domu, bo na drugi dzień mam mecz. Znajomi jadą nad morze – ja na obóz przygotowawczy. Trzeba poświęcić całe życie, żeby dojść choćby na średni poziom. Czyli na taki, na jakim ja byłem.
Twoim zdaniem słynne ograniczenie się do treningów z piłką na zachodzie to mit?
To wszystko jest ładne dla kamer. Widzimy jak Lewy bawi się piłką na treningu, jak drużyny grają w dziadka. „Kryszał” opowiadał mi, że w Polsce jest luzik przy tym, co się działo w Eintrachcie. Trener jedzie sobie na rowerze, a drużyna za nim. Biegiem oczywiście. Tej czarnej roboty podczas treningów nie widać, ale oni też muszą to zaliczyć. Najgorzej znosiłem obozy, kiedy była kilkumiesięczna przerwa zimowa i liga wznawiana była dopiero w marcu. Obóz trwał dwa miesiące. Przez pierwszy – bywało tak, że nawet nie musieliśmy zabierać ze sobą piłek.
Twoim zdaniem lepiej, że jest reforma, że jest więcej meczów?
Tak, ja się cieszę. Przygotowania się zmieniły. Liga kończy się w połowie grudnia, zaczyna w lutym. Organizm ma trochę czasu na zregenerowanie się i nie ma kiedy przyłożyć z obciążeniami.
Jak klub reaguje na to, że jesteś na kontrakcie i nie ma żadnej gwarancji, że się wyleczysz? A wręcz, że żadne prognozy na to nie wskazują. Spytam wprost: klub chce płacić ci za to, że czekasz na cud?
Polska to – z tego, co się orientowałem – jedyny kraj, gdzie można rozwiązać z zawodnikiem umowę po sześciu miesiącach, albo obniżyć mu zarobki o połowę, jeśli ten jest kontuzjowany i jego rokowania nie są pozytywne. Co zamierza klub? Nie wiem. Wszystko w gestii prezesa. Ja muszę liczyć się ze wszystkim.
Jak obecne wygląda twój typowy dzień?
Poświęcam się rodzinie, chodzę na rehabilitację, trenuję małych chłopaczków. Niby w teorii mam dużo czasu wolnego, a tak naprawdę nie mam kiedy odpocząć.
Łapiesz się na tym, że wstajesz rano i odruchowo pakujesz się na trening?
Nie. Ból przypomina mi o tym, że dziś nie będzie treningu. Zresztą, widzę po sobie, że się zmieniłem od tego urazu, denerwuje się na proste rzeczy, co kiedyś nigdy nie miało miejsca. Momentami wręcz wariuję. Żona mi mówi, że jestem niewybiegany. Wcześniej – na boisku – pożytkowałem tę adrenalinę.
A rehabilitacja? Opowiedz coś o niej.
Rehabilitacja jest nastawiona na wzmacnianie mięśni głębokich, które są przy kręgosłupie. Mam specjalne ćwiczenia na kozetce, mam algonix, ćwiczenia mięśni brzucha. Chodzi o to, żeby wzmocnić te mięśnie, które są zagrożone obciążeniami. Podniesienie dziecka czy zakupów – wszystko to muszę wykonywać w określonej pozycji.
Skąd bierzesz w sobie siłę, żeby odbywać tę żmudną i wyczerpującą rehabilitację? Jakkolwiek patrzeć: nie możesz wizualizować sobie w głowie, że wracasz na boisko.
To jest dobre pytanie, wiesz?
Znasz odpowiedź?
Sam się ostatnio zastanawiałem: po co mi ta rehabilitacja, po co mam się męczyć, skoro nie widać końca? Nie umiem na to odpowiedzieć.
Ruszasz się na co dzień czy na większy wysiłek jest jeszcze za wcześnie?
Jestem na etapie planowania delikatnego treningu biegowego. Nie mogę zrobić sobie – jak kiedyś – 10 kilometrowego dystansu. Nawet nie chodzi o kręgosłup. Pół roku nie biegałem, to mogłoby się źle skończyć dla moich mięśni. Mam pozwolenie od lekarzy na bieganie po miękkiej nawierzchni, ale gdzie u nas taką znajdziesz? Przecież nie pójdę na stadion jak drużyna trenuje, nie będę rozbijał zajęć trenerowi. Czekam na to jak będę mógł biegać po chodnikach. Może zacznę już w tym miesiącu.
Co jest dla ciebie najtrudniejsze w tej całej kontuzji?
Oglądanie meczów. Czy to naszych, czy Ligi Mistrzów. Ja nigdy nie oglądałem meczu jako takiego, zawsze miałem przyklejone oczy do krawędzi telewizora. Jak są ustawieni stoperzy? Wysoko czy głęboko? A teraz? Nie patrzę już na mecz pod kątem: „co mogę podpatrzeć od danego zawodnika?” albo „jak ja bym się zachował w tej sytuacji?”. Ostatnio złapałem się na tym, że zamiast analizować grę stoperów… popłynąłem i zająłem się meczem. Chciałoby się dalej przeżywać te wzloty i upadki. Nawet to, jak kibice opierdzielają cię po meczu czy wytykają ci coś w różnych dziwnych miejscach. To też są jakieś emocje. I ja wiem, że już ich pewnie nie doświadczę. Teraz też analizuję mecze, ale już nie pod swoim kątem. Zupełnie inny rodzaj emocji.
A pod czyim?
Ogólnie, analizuję grę poszczególnych zawodników. Byłem na kursie skautingowym we Wrocławiu. Dowiedziałem się masę rzeczy, o których nie miałem pojęcia.
No tak, wydawałoby się, że piłkarz po tylu latach widział już wszystko.
Wiem, na co zwracać uwagę, jak pisać raporty, jak w ogóle obserwować piłkarza. Czasem zawodnik jest bohaterem, a przez cały mecz był kompletnie nieprzydatny drużynie. Inny z kolei był zupełnie niewidoczny, a wyszło mu świetne spotkanie, bo wyłączył z gry najlepszego piłkarza. Detale, niuanse. Jeden zawodnik, którego wypatrzyłem w drugiej lidze, jest dziś u nas na testach. Widziałbym siebie w tej roli. W Podbeskidziu brakuje siatki skautingowej. Brakuje ludzi, którzy wyszukiwaliby młodych w regionie i ściągali ich do klubu. Potem by się ogrywali i Podbeskidzie by na nich zarabiało. Nie byliśmy i nie będziemy krezusami, musimy na tym bazować.
I odbiłeś się od muru?
Wygląda na to, że pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Byłem w Warszawie na spotkaniu dotyczącym akademii piłkarskich i prezes tu by mnie chyba widział. W czym konkretnie – jeszcze nie wiem. Myślę, że gdyby prezes miał jakiś plan to by mi go już przedstawił. Na razie jestem wolnym strzelcem, który chce pomagać klubowi.
A piłka? Bardzo ci jej brakuje?
Bardzo. Człowiek całe życie podporządkował piłce. Uwalili mnie na studiach, bo nie byłem na większości ćwiczeń. Wolałem treningi, wiadomo. To swoją drogą śmieszne, bo akurat AWF powinien wychodzić sportowcom naprzeciw. Niby jestem gdzieś obok tego wszystkiego i mam nadzieję, że tak już będzie. Nie widzę dla siebie innej opcji.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyk