Trochę tęsknimy za takimi wieczorami w Lidze Europy, szczególnie gdy wspomnienie tegorocznych popisów naszych drużyn jest jeszcze bardzo świeże. Z delikatnym rozrzewnieniem przypominamy sobie chwile, w których polskie kluby miały – jak to się mówi – więcej szczęścia niż rozumu, ale też potrafiły temu fartowi trochę pomóc. Dziś czwarta rocznica niesamowitej historii dwóch równolegle rozgrywanych meczów, która skończyła się happy-endem dla Wisły Kraków.
Ostatnia kolejka fazy grupowej Ligi Europy. Już przed nią wiadomo było, że wiosną w pucharach grać będzie Twente Enschede, które nie przegrało żadnego z wcześniejszych spotkań. Na miejscu drugim miało znaleźć się angielskie Fulham – klub, który kilkanaście miesięcy wcześniej grał przecież w wielkim finale tych rozgrywek. Zagrozić mu mogła krakowska Wisła (i dołączyć tym samym do Legii, która też wyszła z grupy), ale ten scenariusz wydawał się mrzonką, bo:
a) polska drużyna musiała ograć w Krakowie najlepszą drużynę w grupie
b) ekipa z Anglii musiała potknąć się na własnym stadionie na niewysokiej przeszkodzie – duńskim Odense, któremu awans już nie groził
Pierwszą część planu udało się zrealizować, choć Kazimierz Moskal mocno zaskoczył wszystkich przy ustalaniu składu. Na ławce usiedli Iliev, Małecki i Biton, a na boisku pojawili się Garguła, Jirsak i Genkow. Strzał blisko środka tarczy, bo to właśnie ten pierwszy – z pomocą bramkarza Twente – dał Wiśle prowadzenie. A musicie pamiętać, że to były czasy, w których mocno wątpiono w powrót do przyzwoitej formy pomocnika, który sporo czasu spędził wcześniej w gabinetach lekarskich. Później humory ładnym strzałem zepsuł nam Luuk de Jong, ale Wisła wróciła na prowadzenie za sprawą Genkowa i nie oddała go aż do końca spotkania.
Jednak wieści z Londynu długo były dość przygnębiające. Jak się wtedy wydawało, Fulham strzelając dwa gole między 27. a 31. minutą, przyklepało awans. Odense stać było jeszcze na zdobycie bramki kontaktowej, po której Anglicy nastawili się już na przypilnowanie korzystnego wyniku.
Pilnowali, pilnowali, już byli w ogródku, już witali się z gąską i nagle stało się to…
Senegalczyk Baye Djiby Fall strzelił najważniejszą bramkę dla Wisły w całym roku. Fulham na kolanach, Martin Jol chciał jak najmniejszym nakładem sił przebrnąć przez fazę grupową, ale się przeliczył. No i wracamy do Krakowa.
Trzeba przyznać, ze dalej mamy delikatne ciarki, oglądając ten filmik. Po meczu pisaliśmy: – Na skutek niesamowitego zbiegu okoliczności, szczęśliwych zrządzeń losu, układu gwiazd i korzystnego biorytmu Wisła awansuje do 1/16. Ostatni raz panowie Fart, Los i Szczęście byli równie aktywni, gdy losowano grupy Euro 2012. Jak tak dalej pójdzie, w przyszłym roku nasza kadra sięgnie po mistrzostwo Europy, Bartłomiej Grzelak się wyleczy, Paweł Strąk schudnie, a Jezus odpowie Darkowi Tuzimkowi na pytanie „jak żyć?”.
Stare, dobre czasy.