Cofnijmy się o dziesięć lat. Grzegorz Krychowiak znajduje się u progu pierwszej, poważnej życiowej decyzji. Bordeaux chce ściągnąć go do siebie, do swojej szkółki, w której będzie mógł stawiać kolejne kroki o wiele szybciej. Najpierw oczarował francuskich skautów podczas eliminacji do młodzieżowych mistrzostw Europy, później już bezpośrednio we Francji, stawiając się na testach. Pakować walizki czy podejść do tego na spokojnie? Kogo się poradzić jak nie trenerów? Ale ci… wtedy wyjazd mu zdecydowanie odradzali.
Co by było, gdyby wówczas nie wyjechał? Kopałby się dziś z piłkarzami Górnika czy Lechii i nigdy nie wzbił się ponad poziom – hmm – Krzysztofa Mączyńskiego? Czy może poszedłby drogą Roberta Lewandowskiego, stał się największym ligowym kozakiem w środku pola i po zanotowaniu rekordowej liczby odbiorów na sezon tak czy siak trafiłby do klubu pokroju Sevilli? Teraz możemy sobie tylko gdybać. Wiemy jedno – ten wyjazd otworzył mu drzwi do wielkiej piłki.
Trenujący go na co dzień śp. Jacek Dziubiński mówił wtedy tak (wypowiedzi za „Gazetą Wyborczą”): – Nie mam wątpliwości, że Grzesiek powinien zostać w Gdyni, bo ma tutaj idealne warunki do rozwoju. Będę stawiał opór, bo pan Szarmach chce go na siłę wywieźć z kraju, zastawił na niego sidła. W Gdyni trenuje 16 godzin tygodniowo, chodzi do szkoły, gra w reprezentacji okręgu i reprezentacji Polski. Niech pan Szarmach wsadzi w samolot najzdolniejszego piłkarza Bordeaux, u nas będzie mógł się jeszcze wiele nauczyć. Mam już dość poławiaczy pereł.
W podobnym tonie wypowiadał się Michał Globisz: – Decyzja należy do rodziców, ale uważam, że do osiągnięcia pełnoletności powinien zostać w Trójmieście. Tutaj ma znakomite warunki, bardzo dobrego trenera, ja także mogę go mieć na oku. Trzeba go dobrze prowadzić, bo przerasta, nie tylko warunkami fizycznymi, swoich rówieśników. To mocny charakter, taki sympatyczny łobuziak.
Ostatecznie podjął ryzyko, ale nie od razu. Do Francji wyjechał po ponad roku od momentu, jak Bordeaux po raz pierwszy dało mu sygnał. Nie piszemy tego, żeby wyśmiewać powyższych trenerów, nie taki jest nasz cel. Często mądre głowy, widząc zawodnika tyle, co w meczach, grzmią z pełnym przekonaniem: – Wyjazd! Tylko wyjazd! Tu się zmarnuje! Ewentualnie: – Jaki wjazd?! Przepadnie! Ci trenerzy widzieli go w treningu regularnie, od najmłodszych lat, a… i tak postawili błędną diagnozę.
Morał z tego taki – decyzja o futbolowej emigracji jest tak trudna, tak wieloaspektowa, a na sam sukces za granicą składa się tak duża liczba składowych, że czasem nikt nie jest w stanie podjąć dobrego wyboru. A wszelkie rozważania na temat ewentualnego wyjazdu przez osoby trzecie można sobie wsadzić psu w dupę.