19:30. Miasto La Ceiba na północy Hondurasu. Pod centrum handlowe Uniplaza podjeżdża Arnold Peralta. Piłkarz Olimpii, największego klubu w kraju. Reprezentant znany wszystkim w ojczyźnie. Do prowadzonego przez niego Porsche Cayenne zbliża się motocyklista. Oddaje 19 strzałów w czaszkę, twarz i klatkę piersiową. Piłkarz ginie na miejscu. Cały Honduras jest w żałobie. – To dla mnie straszny cios. Był najmłodszym z moich dzieci. Kimś wyjątkowym – płacze przed kamerami lokalnej telewizji jego ojciec. – Zawsze mu powtarzałem, że to auto, którym jeździ, za bardzo rzuca się w oczy…
W Hondurasie od wczoraj panuje żałoba. W tym jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na ziemi, gdzie dominują gangi, handel narkotykami, bardziej popularni ludzie nie powinni się poruszać bez ochrony. Peralta – jak wynika z pierwszych informacji – nie miał żadnych powiązań kryminalnych. Wykluczono też morderstwo z powodów rabunkowych, bo nie wiózł ze sobą niczego wyjątkowo cennego. Dotychczas nie schwytano morderców, ale władze zapewniają, że wysłano w tym celu dodatkowe służby.
Peralta nie był dla Hondurasu jednym z wielu piłkarzy. W ostatnich latach uchodził za jedną z największych gwiazd reprezentacji. Po tym jak wybił się w Vidzie, trafił do Rangersów, gdzie spędził dwa sezony. Wcześniej wystąpił na Mistrzostwach Świata U-20 w 2009 roku. Trzy lata temu uczestniczył też w Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. W styczniu 2015 dogadał się ze szkockim klubem w sprawie rozwiązania kontraktu i wrócił do ojczyzny. Do ojczyzny, o której przed rokiem napisał na Twitterze tak: „Jak trudno żyje się w kraju, w którym cały czas kogoś zabijają, tak jakby te morderstwa były modne. Ci ludzie nie zasługują, by dalej żyć!”.
Miał 26 lat…