Reklama

Pół roku bez zwycięstwa u siebie. Podbeskidzie testuje cierpliwość fanów

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

05 grudnia 2015, 20:53 • 3 min czytania 0 komentarzy

W cieniu hitowego starcia pomiędzy Piastem a Cracovią, w obecności kilku tysięcy ludzi na stadionie w Bielsku, a także na oko kilkudziesięciu zbłąkanych dusz przed odbiornikami telewizyjnymi, doszło do – nie bójmy się tego sformułowania – historycznego wydarzenia. Zdradzając rozstrzygnięcie – nie, nie chodzi nam o pierwszą wygraną Podbeskidzia w tym sezonie na własnym boisku. Było blisko, ale znów się nie udało. Chodzi o fakt, że bardzo dobry mecz na poziomie Ekstraklasy rozegrał – uwaga, uwaga – Krystian Nowak. Tak, tak, chłopak, z którego gry regularnie kręcimy sobie bekę, a on ciągle dostarcza nam ku temu nowe powody, dziś pokazał trochę inne oblicze. Możliwe, że wytłumaczenie tego faktu znajdziemy w powiedzeniu: “raz do roku to i kura pierdnie”, ale cóż – stało się, więc z dziennikarskiego obowiązku odnotowujemy to niezwykłe wydarzenie. 

Pół roku bez zwycięstwa u siebie. Podbeskidzie testuje cierpliwość fanów

Robimy to również dlatego, że piłkarze obu drużyn – delikatnie rzecz ujmując – nie zapewnili nam zbyt wielu innych rzeczy wartych uwagi. Wszyscy ci, którzy chcieli pójść pod prąd i zamiast meczu w Gliwicach oglądali to spotkanie, szybko dostali obuchem w głowę i zostali wręcz zmuszeni do zmiany kanału. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie jest to zorganizowana akcja, wiecie – mniej ludzi patrzy, mniejszy wstyd.

1-1, obie bramki padły w takich samych okolicznościach, Paweł Raczkowski podyktował dwa karne. Gdyby nie fakt, że wyrośliśmy z tego jakieś kilkanaście lat temu, “karnych” byłoby więcej. Troszkę innych, wiecie… takich, które rysowało się kumplowi ze szkolnej ławy w zeszycie, gdy ten odwrócił wzrok. Kilku piłkarzy zasłużyło na taką naganę.

Zaczął Martin Konczkowski, bohater ostatniego meczu Ruchu. Dał się nabrać w polu karnym na prosty zwód Jakuba Kowalskiego, a to przecież jego były druh z zespołu, pewnie tysiąc razy próbował go tak minąć na treningu. Nie lepszy był Kohei Kato, który po jednym z wyrzutów z autu podjął próbę wyprzedzenia Macieja Iwańskiego, ale tak nieudolną, że powalił “Pączka” w obrębie szesnastki. Zawiódł nas też Patryk Lipski, po którym obiecywaliśmy sobie najwięcej, a także Adam Pazio, po którym nie obiecywaliśmy sobie nic, ale jednak wypadałoby przynajmniej raz na jakiś czas nie niweczyć wysiłku kolegów fatalnym zgraniem.

Plusy? Wspomnieliśmy już o Nowaku, który wyszedł zwycięsko z pojedynku z Mariuszem Stępińskim. Napastnik Ruchu na bramkę zamienił karnego, miał też jedną świetną okazję wybronioną przez Zubasa, ale w tym wypadku zawinił Lazarus, a nie Nowak. Do tego należy wspomnieć, że naprawdę fajne zawody zagrał Kołodziej. Karnego wykonał perfekcyjnie, ale podobały nam się również jego przegląd pola i przerzuty. Oddał też dwa celne strzały na bramkę Putnocky’ego z dalszej odległości. W skrócie: sprawiał, że coś się działo.

Reklama

Podbeskidzie znów w delikatnie frajerskich okolicznościach nie wygrało u siebie. Ostatnie trzy punkty zdobyte na stadionie w Bielsku naprawdę pamiętają już tylko najstarsi górale. W tym roku drużyna Roberta Podolińskiego na własnym obiekcie zagra już tylko ze Śląskiem Wrocław. A jeśli nie uda się i z tą ekipą, to już nie wiemy, z kim mogłoby.

I4DFwO0

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...