Dopóki obie drużyny dysponowały taką samą liczbą piłkarzy, mecz był stosunkowo wyrównany. Przeraźliwie nudny, ale wyrównany. Na murawie nie działo się dosłownie nic, co – wnioskujemy po bardzo zachowawczym nastawieniu Termaliki – bardziej pasowało ekipie gości. Ale potem cały plan poszedł się… Trzeba było go wyrzucić do kosza. Babiarz otrzymał drugą kartkę i wyleciał z boiska, a Zagłębie zaczęło robić wszystko, co mu się żywnie podobało.
Co do pierwszego żółtka – mocno dyskusyjne. Wydaje się, że jeśli ktoś faulował, to na pewno nie Babiarz, tylko jego kolega z drużyny, który stał obok. Piątek wypuścił sobie piłkę na jakiś kilometr i chcąc ratować sytuację, postanowił wpaść na zawodnika Termaliki. Naszym zdaniem – bezdyskusyjny błąd arbitra. Druga kartka? To już akurat głupota samego piłkarza, który w niegroźnej w sytuacji, na samym środka boiska użył całkowicie bezmyślnego wślizgu. A że zamiast w piłkę trafił w przeciwnika, to sędzia musiał go ukarać.
Nie mamy wątpliwości, że to był przełomowy moment tego spotkania. Plan taktyczny niecieczan – jeśli faktycznie takowy istniał – runął jak domek z kart. Pierwsza myśl: jeśli gościom uda się utrzymać remis do przerwy, to może jakoś to będzie. Ale nie było. Chwilę potem nienaturalnie czysto – oczywiście jak na siebie – w piłkę trafi Tosik i wyszedł z tego całkiem ładny strzał z dystansu. I było 1:0.
W teorii Termalika powinna zatem zaatakować. Ale od początku drugiej połowy dalej atakowało Zagłębie. Efekt? Drugi gol, który całkowicie zamknął ten mecz. Bramka ewidentnie idzie na konto Witana, który zapomniał posmarować sobie rękawic klejem. Piłka po uderzeniu Woźniaka prześlizgnęła się po jego dłoniach jak świeże masełko po bułce. W sumie gospodarze mogli wygrać nawet wyżej, gdyby nie to, że mieli w swoim składzie Piątka. Kiedy napastnik lubinian znalazł się już w dogodnej okazji – a taka sytuacja miała miejsce tylko raz – to jedynie wbił swoje ślipia w piłkę i skoncentrował się na tym, aby jak najlepiej wcelować w nią wcelować, zapominając, że przy okazji powinien jeszcze trafić w ten niemały prostokąt, na którym zawieszona jest siatka.
I tak na koniec – jeszcze jedna kwestia, obok której nie możemy przejść obojętnie…
Wiemy, że sportowcy często nie przystosowują się do zaleceń, jakie przypisywane są im w klubach. Piłkarz też człowiek. Każdy ma jakieś słabości. Ale coś takiego… Nie, tego byśmy się nie spodziewali. Piłkarze Termaliki wieczór przed meczem z Zagłębiem postanowili spędzić w fast foodzie. I nie byli tam jedynie biernymi obserwatorami konsumentów. Wcinali aż miło. Urządzili sobie sympatyczną kolację. A że byli w klubowych dresach, to wnioskujemy, że wszystko odbywało się za aprobatą – o zgrozo – trenera Mandrysza.