W Hiszpanii i Anglii rozpoznaje go niemal każdy kibic. Na koncie ma pięć książek i wywiady z niemal wszystkimi najlepszymi piłkarzami ostatnich lat. Messi, Ronaldo, Gerrard, Puyol, Lampard, Henry – przepytał każdego z nich. Pracował dla Marki, The Times, TalkSport, BBC, a obecnie występuje w Sky Sports. W Polsce Guillem Balague pojawił się przy okazji promocji swoich książek o Messim i Guardioli. Skorzystaliśmy więc z okazji i nagraliśmy większą rozmowę o jego działalności, ale przede wszystkim o dzisiejszej piłce.
Trzeba przyznać, że wyczerpał pan temat pt. „Leo Messi”.
Wręcz przeciwnie, absolutnie nie wyczerpałem, ale pozwól, że wytłumaczę cały proces. Kiedy skończyłem książkę o Pepie, uznałem, że czas na Messiego. Po prostu wypadało to napisać. Skontaktowałem się z rodziną Leo, ale początkowo usłyszałem odmowę. – Nie, nie chcemy tego – odpowiedzieli. Tłumaczyłem, że – nie licząc Hiszpanii i Argentyny – ludzie nie wiedzą o Messim zbyt wiele. Wiedzą, że przeszedł kurację hormonalną, jest świetnym piłkarzem, wyjechał w młodym wieku z Argentyny i niewiele więcej. Jego bliscy odpowiedzieli, że ci, którzy do tej pory pisali o nim książki, nie kontaktowali się z nimi i powtarzali kłamstwa. Stąd odmowa.
Jakie kłamstwa?
Głównie sprawy związane z szatnią, które nie miały miejsca. Na przykład, że Leo wziął puszkę Pepsi i rzucił nią w Guardiolę. To kłamstwo, które wypłynęło w książce, zaczęło żyć własnym życiem i dziś jest uznawane za prawdę. Nie przestawałem jednak próbować:
– To nie ma być autobiografia Messiego, tylko moja książka o nim. Możemy nad tym popracować razem.
– Pozwól nam to przemyśleć, za jakiś czas oddzwonimy.
Po dwóch tygodniach powtórzyli to samo, ale potem stopniowo kolejne drzwi się otwierały. Na koniec powstało 600 stron. Chciałem pomóc zrozumieć, że Messi to nie tylko Messi. Messi to Argentyna. To sposób rozumienia futbolu w tym kraju. To cała historia rodziny. Wszyscy wiemy, że Leo jest najlepszy. Ale dlaczego? Skąd to się wzięło? Za tym wszystkim stoi psychologia i masę innych czynników. Ta książka to coś bardziej kompletnego niż zwykła biografia. – Okej, jeżeli chcesz, możesz użyć słowa „autoryzowany”. Nikomu wcześniej na to nie pozwoliliśmy – usłyszałem na koniec od rodziny Leo. Temat mógł być wcześniej wyczerpywany, ale źle. W mojej książce starałem się to wszystko ładnie ułożyć.
Po drodze odbył pan masę podróży. Między innymi do Rosario, które jest opisane wyjątkowo szczegółowo.
Co dwa osiedla stoi tam boisko. Każdy albo jest zawodnikiem, albo zawodniczką, albo sędzią, albo jeszcze kimś innym w piłce. Wszyscy zajmują się futbolem. W juniorach Newell’s Old Boys trenuje 800 dzieciaków i ci najlepsi to naprawdę bardzo wysoka klasa. Gdyby Messi urodził się w Australii, nie byłby Messim. Rosario to nieprawdopodobnie piłkarskie miejsce. Może za bardzo je idealizuję w książce, ale… Jeżeli twoim przewodnikiem jest Santi Solari, na asado zaprasza cię Quique Dominguez, jeden z byłych trenerów Leo, a do tego możesz przejść się przez miasto, w którym Messi się wychował i zobaczyć jego dom, to miejsce naprawdę cię oczaruje. Rosario ma też oczywiście drugą twarz – pełną przemocy, agresywną i biedną. Starałem się to zrównoważyć. Byłem też w innych miejscach. Poleciałem na przykład do Belgii, by spotkać się z Victorem Vazquezem, który grał z Leo w juniorach, a dziś występuje w Club Brugge.
Ile czasu to wszystko zajęło?
Research zajął rok z hakiem, potem trzy miesiące pisania i dwa miesiące redagowania. Nie dałoby się jednak tego zrobić bez 23 lat pracy. Im więcej masz doświadczenia, tym więcej drzwi się otwiera.
Messi czytał tę książkę?
Rodzina czytała. A Leo… Powiedziałem mu pół żartem:
– Przeczytaj przynajmniej pierwszą stronę, żebym mógł powiedzieć, że czytałeś.
– Ale ja już znam tę historię, nie muszę.
No i taka prawda.
Historię Messiego – jak podejrzewam – opisuje się o tyle trudniej, że trudno w jego życiorysie znaleźć jakieś większe kontrowersje. Z Cristiano Ronaldo, o którym też pan pisał, bywało zapewne inaczej.
Łączy ich wiele podobnych wątków. Mają zbliżoną mentalność, wyjechali młodo z domu, musieli walczyć z samotnością i izolacją. Są emigrantami. A na koniec dochodzą na samą górę i mają inne podejście w stosunku do kibiców. Mówisz, że Messi nie wzbudza kontrowersji. Funkcjonuje jednak wiele kontrowersyjnych lub źle wytłumaczonych opinii na jego temat. Słyszymy na przykład, że Leo zabił wszystkich napastników. Krkić, Ibrahimović, Eto’o. Wszystko to wina Leo. Przy takich dyskusjach lubię się cofnąć do etapu juniorskiego. Konkretnie – do jedenastego roku życia. Quique Dominguez prowadził dwie drużyny. A – lepsi, B – gorsi. Dobremu napastnikowi z zespołu A powiedział: „przykro mi, ale muszę cię przesunąć, żeby zrobić miejsce lepszemu”. Jeżeli dysponujesz kimś pokroju Messiego, to musisz dostosować drużynę pod niego. Spójrzmy na mecz „geograficznie” – jeśli Messi rozpoczyna rajd ze środka boiska w kierunku szesnastki, a tam będzie typowa dziewiątka, zawodnik pola karnego, to jaki efekt? Napastnik wstrzyma rajd. Trener musi więc zadecydować. Dobry szkoleniowiec zdejmie dziewiątkę dla dobra drużyny. Zły ją zostawi. Messi jest jak skała spadająca z góry, której nie da się powstrzymać i której trzeba zrobić miejsce. Trzeba wyciąć drzwi, usunąć domy, żeby nic nie stanęło na jej drodze. Nie wszystkim to odpowiada. Powiesz Zlatanowi: „Ibra, przesuń się w tamto miejsce”, to on odpowie: „nie, I am Zlatan”. I co? Czyja to wina? Selekcja naturalna. Messi jest lepszy od któregokolwiek piłkarza.
Teraz jednak gra zdecydowanie głębiej i zrobiło się miejsce dla napastnika.
I teraz sam rozkręca show, drużyna układa się wokół niego jak plastelina, a on i tak wciąż będzie seryjnie strzelał. Suarez jest nowoczesną dziewiątką. Mobilny, dynamiczny, cofa się i pomaga Messiemu, choćby odciągając uwagę środkowych obrońców. Dziś nie ma już typowych zawodników pola karnego. Umiera koncept typowej, statycznej dziewiątki. Ani Vardy, ani Lewandowski, ani Suarez, ani Ronaldo nie ograniczają się do szesnastki.
Jakie ma pan teraz relacje z Messim? Przyjacielskie?
Z Messim zaliczyłem ostatnio kilka eventów reklamowych. Leo nie lubi pracować z nowymi ludźmi. Chce działać z tymi, których darzy sympatią. Dla mnie to czysta przyjemność, natomiast w futbolu nie ma przyjaciół. Są relacje lepsze lub gorsze, ale najważniejszy jest szacunek.
Pytam, bo uchodzi pan za dziennikarza posiadającego najgrubszy notes z kontaktami.
A jak inaczej pracować? Kontakty otwierają jedne drzwi, a potem kolejne. Mam o tyle dziwną sytuację, że ludzie zapominają, że jestem dziennikarzem. Oglądają mnie w telewizji – w Anglii mówię o Hiszpanii, a w Hiszpanii o Anglii – i to daje zaufanie. Czasem trenerzy dzwonią zapytać o zawodników albo piłkarze, czy jest jakiś zainteresowany klub. Nigdy nie chciałem być agentem, ale z przyjemnością łączę ludzi. Minęło trochę czasu, więc mogę powiedzieć, że doradziłem Davidowi Moyesowi, żeby ściągnął Mikela Artetę do Evertonu. Wyszło cudownie. Ludzie futbolu – dzięki całej mojej pracy – traktują mnie w trochę innym wymiarze. Dziś musisz mieć etykietę. Markę. Brand. Nie chodzi o to, by być znanym jako dziennikarz „AS-a” lub Sky Sports, tylko o całość. A książki jeszcze rozszerzają mój profil.
Media idą w takim kierunku. Kibice bardziej chcą śledzić poszczególne osoby niż na przykład gazety. Wybierają sobie jednego stąd, drugiego stamtąd, trzeciego z telewizji, a czwartego z radia.
Oczywiście. Motorem napędowym świata są marki. A kto jest marką? Ten, kto ma pieniądze lub popularność. Dziennikarz musi pracować nad brandem. Dlaczego mi się udało? Nie wiem. Być może dlatego, że zacząłem szybciej niż inni. Jako jeden z pierwszych dziennikarzy sportowych założyłem konto na Twitterze i stronę internetową. Pracowałem w Anglii jako zagraniczny korespondent. Działałem na zasadzie instynktu. Nos podpowiadał mi, jak postępować. Wielu angielskich i hiszpańskich dziennikarzy – tych znam najlepiej – określa się: „jestem dziennikarzem piłkarskim, piszę i tyle”. To nie wystarcza. Potrzebne są multimedia. Dlatego występowałem w telewizji, radiu, a do tego pisałem. Potrzebny jest cały wachlarz. Teraz jestem dyrektorem klubu z niższych lig angielskich i nie zarabiam na tym.
Skąd na to wszystko czas?
Kiedy masz pasję, wyciągniesz ten czas skądkolwiek. Nigdy nie potrafiłem dobrze zrównoważyć spraw osobistych z zawodowymi, ale nie narzekam. Inaczej bym nie potrafił. Dla mnie ta praca to życie.
Podczas mistrzostw świata zrobiłem długi wywiad o dziennikarstwie z Ramonem Besą z „El Pais”…
To geniusz.
Ale narzekał, że macie w Hiszpanii problem, bo kluby się zamykają. W Barcelonie nie można z nikim porozmawiać i dziennikarz musi się ograniczyć do tego, co widzi podczas meczu. Pan jednak chyba tego problemu nie ma.
Akurat Ramon też nie ma, bo jest tak szanowany, że kiedy chce zrobić wywiad z Puyolem – tak jak w zeszłym tygodniu – to po prostu do niego dzwoni. Jasne, że jest trudniej, ale co zrobić? Selekcja naturalna. Nas – dziennikarzy – jest tak wielu, że Barcelona nie może się otworzyć na 40 tysięcy reporterów. Czy się zamykają? Jasne, Luis Enrique uniemożliwił dziennikarzom podróżowanie z drużyną, więc trzeba szukać innych sposobów. Ramon jest przyzwyczajony do innej epoki, kiedy codziennie chodził o się z piłkarzami na obiady. Teraz tego nie ma. Wielu dziennikarzy cierpi, bo nie dostaje materiału. Trzeba więc zmienić styl pracy. Poszukać innej drogi. Na przykład napisać książkę, żeby ci ludzie zauważyli, że też korzystają na tej współpracy. To trudne, ale możliwe.
Z którym z topowych piłkarzy najlepiej się panu współpracuje?
Xavi Hernandez i Xabi Alonso to fanatycy piłki, którzy rozumieją wartość dobrej rozmowy. Kto jeszcze? Pep Guardiola, Ferguson lub Iniesta. No i Cruyff, z którym rozmowy to prawdziwy luksus.
Z którymś z nich powstaną kolejne książki?
Mam kontrakt na jeszcze dwie. Myślę o jednej niezwiązanej z piłką. Może Djoković albo Federer? Ktoś z elity innego sportu? Jeszcze nie wiem, mam kilka pomysłów. Wracając do pytania – każdego trzeba ocenić indywidualnie. Messi nie lubi opowiadać. Wysilasz się z przygotowaniem, a tu nic. Zawsze jednak powie coś, co można wyłapać. Choćby jedną rzecz. Sprawdź mój ostatni wywiad z nim na Yahoo. Czy widzi swoją przyszłość w Barcelonie? „Na tę chwilę tak, ale…”. Pozostawia wątpliwość. Cristiano to natomiast maszyna PR-owa. Wszystko w celu budowania wizerunku. Początkowo miałem z nim przygotować tę książkę, ale gdy napisałem, że nazwał Messiego motherfucker, to zagroził, że poda mnie do sądu.
Ale nie podał.
Nikt nie dzwonił. Książkę rozpoczynam jednak od tego wątku, bo jest interesujący. Dlaczego jednak nie piszemy jej razem? Przemyślałem to i doszedłem do wniosku, że jeżeli mam pracować z nimi – z Cristiano i Mendesem – to będą chcieli, by książka stała się częścią całej tej kampanii budującej ich wizerunek. Tego nie chciałem.
Tak jak film…
… który wyszedł w podobnym terminie jak książka, ale to przypadek, bo kontrakt podpisałem dwa i pół roku temu i nic o filmie nie słyszałem. To historia Ronaldo i Mendesa opowiedziana przez Ronaldo i Mendesa. Nie chciałem być w tym udziału. To trochę konflikt interesów. Zdecydowałem, że napiszę książkę sam. Gdybym usiadł do rozmowy z Ronaldo, z którym znam się prywatnie, to powiedziałby mi prawdę? Nie. On ma jednak fascynującą osobowość. Wychował się bez wzorów. Ojciec był alkoholikiem i często go brakowało. Matka wyrosła na głowę rodziny, ale cały czas pracowała. W wieku dwunastu lat wysłali go do Lizbony. Co się wtedy dzieje? Dwie rzeczy. Po pierwsze – łatwiej ci realizować marzenia, bo nikt cię nie powstrzyma. Chcesz być piłkarzem, to bądź. Matka nie będzie cię gonić na uniwersytet. Z drugiej strony – spędzasz całe życie szukając wzoru lub tożsamości. Kim jestem? Jak się mam zachowywać? Cristiano uznaje, że jest piłkarzem i wszystko temu podporządkowuje. A co po karierze? Co dalej? Znowu te same pytania.
Powiedział już, że będzie żył jak król.
Ale to sprawy materialne. Będzie żył jak król, wybuduje hotel, w którym zamieszkają jego przyjaciele i będzie pępkiem świata. A co z realizowaniem własnych celów?
Nie uważa pan, że ten film pokazuje Ronaldo trochę jako szaleńca? Egocentryzm aż do bólu.
Ten film jest o tyle interesujący, że pokazuje samotność wielkiego piłkarza. Izolację. Wokół niego nie ma stałych kobiet poza matką. Ronaldo im nie ufa. Dlaczego? Nie uważam go za szaleńca, ale osobę żyjącą w bardzo dziwnym świecie. I kontynuując odpowiedź na poprzednie pytanie – gdybym miał o tym pisać, Ronaldo i Mendes nie pozwoliliby mi tego odkryć. Wszyscy mu powtarzają, jaki jest dobry, bo żyją dzięki niemu, jego wizerunkowi i pieniądzom. Ta więź jest bardzo mocna. Cristiano jest przy tym zadowolony, bo cieszy się wizerunkiem świetnego piłkarza, ale to powoli się kończy. Moim zdaniem fizycznie doszedł już do swojego kresu. I co dalej? Można go porównać do bieżni na siłowni. Biegniesz, biegniesz, biegniesz i bum. Maszyna przestaje pracować. Jesteś wściekły. To smutna historia, ale niezwykle interesująca.
Czuję, że nie spodoba się Cristiano ta książka.
Widziałem się z nim i Mendesem przed prezentacją filmu w Londynie. Cristiano powiedział mi coś, co, wybacz, ale zostawię do dodatku do polskiego wydania. A Mendes…
– Musimy pogadać, musimy pogadać!
– Okej, ale książka jest już w sprzedaży.
– Właśnie dlatego!
Uważam jednak, że to dobra książka, która pokazuje, ile musiał przejść. Na koniec chcesz go uścisnąć. Nie mam nic do Cristiano. Po prostu pokazuję inną wersję jego historii. Czy się nie spodoba? Wiem, że obaj ją czytali. Przeszliśmy od groźby procesu do „musimy pogadać”.
Kliknij w książkę, by złożyć zamówienie
Bezpośredni dostęp miał pan za to do Guardioli, którego też pan sportretował.
Po napisaniu książki „A Season on the Brink” o Liverpoolu zaczęliśmy się w wydawnictwie Orion zastanawiać co dalej. Barcelona na tym etapie wygrała już wszystko, ale pozostawało wiele tajemnic dotyczących Guardioli. Spodobał nam się ten temat, ale powiedziałem, że albo pogadam z Pepem, albo odpuszczam, bo nie chcę bazować na samej prasie. Przedstawiłem mu ten projekt i od razu się zgodził. Widocznie też uznał, że to dobry moment, by wytłumaczyć jak ta drużyna się tworzyła. Otworzył mi drzwi do szatni, która była zamknięta. Rozmawiałem z Xavim, Iniestą i samym Pepem. Potem podobnie postąpił w Bayernie, gdzie dał dostęp Martiemu Perarnau. Efektem „Herr Pep”. Na koniec chciałem porozmawiać z Sir Aleksem Fergusonem o dwóch finałach Champions League, ale Manchester nie odpowiadał na maile. Któregoś dnia wspomniałem o tym Pepowi. Nic nie odpowiedział. Dzień później dostałem maila od sekretarki Fergusona, czy mogę przyjść jutro rano. Guardiola od razu do niego napisał. Rozmowa wyszła tak dobrze, że zrobiłem z niej prolog do książki. Na koniec zapytałem Pepa, czy chce przeczytać całość przed publikacją.
– Nie.
– To może przeczytasz przynajmniej pierwszy rozdział, bo tam próbuję zgłębić twój sposób myślenia?
– Nie, daj mi znać, jak wyjdzie, to pójdę do księgarni i kupię.
To wielka odpowiedzialność, bo mi zaufał, ale zarazem wolność.
Napisał pan w którymś z artykułów, że Barcelona Guardioli ma w sobie więcej romantyzmu niż ekipa Luisa Enrique.
Z kilku powodów. Nie spodziewaliśmy się czegoś takiego. Wcześniej po tytuły sięgały Porto i Chelsea pod wodzą Mourinho. Drużyny mocne fizycznie z wielkimi, dobrze zbudowanymi pomocnikami. Nikt nie oczekiwał, że mali zaczną ich ogrywać. Dowodziła nimi na dodatek wielka osobowość. Człowiek pełen wewnętrznych konfliktów. Silny, a zarazem słaby. Yin i yang. Pewny swoich decyzji, a zarazem powątpiewający. Było w tym coś romantycznego. Dziś Barcelona też wygrywa, ale inaczej. Bum, bum, bum. Jak walec. Rozwalają kolejnych przeciwników młotem. Luis Enrique to urodzony zwycięzca, wyciąga z piłkarzy maksimum, ogląda się jego drużynę pięknie, ale jedno go różni od Guardioli. Lucho nie tworzy futbolu, a Pep imponuje kolejnymi „wynalazkami”. W meczu z Herthą wystawił Boatenga na środku pola. To piękne, że na naszych oczach tworzy się coś zupełnie nowego. Ludzie mówią, że wszystko już wymyślono. Nie – Guardiola pokazuje, że wręcz przeciwnie. Buduje nowe koncepty, które potem przejmują inni. Już teraz w Anglii środkowi obrońcy grają szeroko, a pomocnicy schodzą między nich. Guardiola sam jednak twierdzi, że jest jedynie złodziejem idei. Tacy sami byli przecież Mozart, Szekspir i Cervantes, ale mieli tak duży talent, by wszystko umiejętnie łączyć. Pep jest geniuszem. Widzi więcej.
Najbardziej klarowne przykłady – Pedro i Sergio Busquets.
Żeby taki ruch przyniósł sukces, potrzeba szczęścia, wizji i zaufania. Czasem jeżeli dasz zawodnikowi pewność, może cię wręcz olśnić. Guardiola na pewno nie wyobrażał sobie, że Pedro i Busquets okażą się aż tak ważni. Wczoraj usłyszałem, że nikt w Leicester nie spodziewał się, że Jamie Vardy będzie tak dobry. Ani ten, który go sprowadzał, ani sam trener. Najważniejsze w tym wszystkim, by mieć wizję tego, co się chce zobaczyć na boisku. Busquets i Pedro dali Pepowi to, czego potrzebował.
Wielu obawiało się, jak będzie wyglądała jego współpraca z Lewandowskim. Można było usłyszeć głosy, że Robert zginie jak inni napastnicy pod wodzą Guardioli.
Drużyny nigdy nie są gotowe już na starcie. One tworzą się w trakcie sezonu. Początkowo Pep chciał znaleźć odpowiednika Messiego w Bayernie. Testował Goetzego i Ribery’ego na pozycji fałszywej dziewiątki. Dlaczego? Bo przeciwko tak grającej drużynie trudno się bronić. Pomocnik ani obrońca nie wie jak się zachować. Widząc, że nie wychodzi, uznał: „skoro mam szybkich skrzydłowych, to wstawię dziewiątkę”. Ewolucja pomysłów. Pep jest fanatykiem, jeżeli chodzi o kontrolowanie meczu. Fakt, że nie ma kontroli nad wszystkim, to dla niego koszmar. Mourinho i Benitez mają taką samą obsesję. A Lewandowski jako dziewiątka świetnie się u Guardioli sprawdził, bo potrafi otworzyć grę, wyjść na pozycję, cofnąć się i rozegrać. Ma praktycznie wszystko, ale jedno – moim zdaniem – pozwoli mu zajść bardzo wysoko. Głowa. Dzięki niej będzie w trójce najlepszych na świecie. Inteligentny, dobrze nastawiony mentalnie i świetny fizycznie. W najbliższych latach może wskoczyć na poziom Messiego i Neymara.
Nie sądzi pan, że następnym krokiem powinien być dla niego transfer do Realu lub – co mniej prawdopodobne – Barcelony?
Na pewno i jestem przekonany, że on sam tak myśli. Musi się zastanawiać, czy gdyby grał w Realu lub Barcelonie, to mógłby już teraz być w pierwszej trójce. Na razie jest ona zarezerwowana dla Messiego, Neymara, ale też Cristiano. Możemy krytykować Portugalczyka za ostatnią formę, ale ten gość może zostać najlepszym strzelcem w historii. W pięciu najważniejszych ligach wyprzedzają go tylko Jimmy Greaves i Gerd Muller, tylko Ronaldo ma 30 lat i brakuje mu do nich 50 goli. To potwór. Dogoni ich, mimo że teraz trudniej mu atakować i spędza więcej czasu na dziewiątce. Nie lubi walczyć z obrońcami, więc musi wbiegać w szesnastkę od tyłu.
Jego ego może rozwalać szatnię w Realu? Niby do tych wszystkich spekulacji trzeba podchodzić z dystansem, ale non stop czytamy o jego kiepskich relacjach z Benitezem, walce o pozycję z Bale’m lub oglądamy scysję z Ramosem.
Sergio powiedział wczoraj, że Cristiano to jeden z jego największych przyjaciół. Problemem jest chyba fakt, że priorytety Ronaldo nie zawsze są zbieżne z celami drużyny. Przypomina się słynna scena, gdy Sergio Ramos strzelił głową na 1:1 z Atletico, gol dawał dogrywkę i wszyscy szaleli z radości. Wszyscy poza Cristiano, który spokojnie wrócił na swoją połowę. To dość dziwne. Dwie-trzy kolejki temu miał okazję, żeby podać Modriciowi, który znajdował się na dogodnej pozycji, a nie trafił w bramkę. Kilku piłkarzy Realu podniosło ręce z pretensjami. Widać, że coś tam nie gra. Z drugiej strony – skoro Cristiano na dłuższą metę gwarantuje najwięcej goli, to i na więcej mu pozwalasz. Teraz jednak nie strzela. To znaczy strzela, ale…
Ale w aż ośmiu meczach ligowych nie strzelił, co przy piłkarzu tej klasy jest alarmujące.
Strzela w jednej trzeciej meczów. To duży problem. Jaka jest różnica pomiędzy Realem z poprzedniego sezonu? Taka, że Cristiano zdobywa mniej bramek. Czyli nie ma już takiego wpływu na drużynę. Zmienia się więc myślenie ludzi. Skoro tracisz wpływ, a przy tym jesteś egoistą, to trudno cię znieść. Moim zdaniem istnieje pewna strategia Ronaldo i Mendesa, która zakończy się wyprowadzką z Madrytu. W tym sezonie lub w przyszłym.
Mówi pan o tym z pełnym przekonaniem. Czytałem już wcześniej tę opinię.
Bo widzę, co się dzieje. Ta strategia jest oczywista. Weźmy mecz z Paris Saint-Germain – te wymowne gesty w kierunku Blanka czy prezydenta PSG. Cristiano przecież wiedział, że kamery są włączone i na oczach całego świata wysłał te sygnały. Myślę, że to część pewnego planu. Problem ma też jednak Florentino Perez, a kiedy kibice obracają się przeciwko prezydentowi, ten ma trzy opcje. Albo sam odejdzie, albo wyrzuci trenera, albo na nowo wznieci entuzjazm i nadzieje. Czyli ściągnie jakąś gwiazdę.
Faworytem kibiców Realu jest Lewandowski?
Nie powiedziałbym, że faworytem. Raczej kandydatem.
To kto jest faworytem?
Chcieliby Neymara.
Taki transfer jest niemożliwy.
Może nie niemożliwy, ale mało prawdopodobny. Nie ma w każdym razie jednego klarownego kandydata, ale za nami dopiero cztery miesiące sezonu. Za moment zaczną wypływać nazwiska potencjalnego nowego galactico. Moim zdaniem miałoby sens pozbycie się Cristiano i Benzemy. Dostaniesz za nich 140 milionów euro i kupujesz dwie wielkie gwiazdy. Może być wśród nich Lewandowski. Czemu nie?
Mówi pan, że w futbolu nie ma przyjaźni, ale podobno koleguje się pan z Rafą Benitezem. Patrząc na to, co się dzieje z obecnym Realem i jak obrywa się temu szkoleniowcowi, co pan o tym wszystkim sądzi?
Że Rafa jest niesprawiedliwie traktowany – to raz, a dwa – to też zły rok na rozpoczęcie pracy w Realu. Benitez jest pierwszym trenerem w erze „post-Ronaldo”, choć Cristiano jeszcze jest w klubie. Kibice chcieliby, żeby Gareth w pełni się rozwinął, ale przy Cristiano to niemożliwe. Nie jest łatwo tym wszystkim zarządzać. Ronaldo dalej strzela gole i trzeba o niego dbać, ale przy tym zadowoleni muszą być Bale, Benzema, James… To naprawdę trudne zadanie.
A Benitez nie ma właśnie problemu z kontrolowaniem ego piłkarzy? Jego byli podopieczni otwarcie o tym mówią w wywiadach.
Steven Gerrard powiedział: „problem Beniteza to fakt, że drużyna jest dla niego wszystkim”. Więc pytam: gdzie tu problem? Każdy trener powinien tak podchodzić. Potem Gerrard opowiada, że piłkarzy trzeba różnie traktować. Wiadomo, że miał na myśli siebie, ale może to Benitez ma rację? Teraz Rafa idzie pod prąd, bo wszyscy chcą, żeby traktował gwiazdy indywidualnie, ale może właśnie to drużyna jest najważniejsza? Wiesz, kiedy Gerrard rozegrał najlepszy sezon? W pierwszym roku Beniteza, kiedy wystawiał go po prawej stronie lub na dziesiątce za Torresem. Strzelił 25 goli. Gerrard nie był szczęśliwy, ale Benitez wyciągnął z niego to, co najlepsze. O czym więc mówimy? Czego chce Gerard? Przyjaciela? Ojca? Czy jednak trenera? Benitez daje trzecią opcję. W Realu jest mu o tyle trudniej, że w tej drużynie brakuje równowagi. Poprosił na przykład o napastnika i go nie dostał.
Vicente del Bosque mówi, że zdrowa szatnia znaczy więcej niż sto odpraw taktycznych.
Ale co ma zrobić Benitez, skoro problemy w szatni rozpoczęły się wcześniej? Cristiano nigdy nie czuł się kochany w Realu. Albo inaczej – nie czuł się tak kochany jak w Manchesterze i moim zdaniem jest obrażony na Florentino. Jak Rafa ma to naprawić, skoro dopiero przyszedł? Krytyka Beniteza jest ekstremalnie przesadzona. Ma niewiele związku z merytoryczną analizą. Bazuje na fobiach i uprzedzeniach prasy. Zarzuca się Benitezowi masę rzeczy, za które nie ponosi winy. Tymczasem można odnieść wrażenie, że jest winny wszystkiemu.
Jak to wszystko się zakończy?
Cała ta rywalizacja? Barcelona będzie kontynuowała proces rozwoju, a Real… Real ma pecha, że od lat walczy o mistrzostwo prawdopodobnie z najlepszą drużyną w historii. Nie powinni jednak – jak mawiamy w Hiszpanii – rzucać kamieni na swój dach. Pep pokazał, co jest najważniejsze w nowoczesnym futbolu – przekonać ludzi, żeby wszyscy pracowali. Jeżeli Messi nie pracuje, to okej – da się to jeszcze zrozumieć. Ale Neymar i Suarez harują dla drużyny. A Real? Benzema nie pracuje, Bale niewiele, Cristiano podobnie. Bez jednego możesz wygrywać. Bez dwóch ciężko, a bez trzech nic nie wygrasz. W wielkich meczach nic nie zrobisz. Gdyby Real miał w ataku trzech ludzi o mentalności Suareza – już nie chcę wskazywać potencjalnych nazwisk – sięgałby po zdecydowanie więcej trofeów. No i prezydent sądzi, że trener nie jest potrzebny.
Kibice Realu nie chcieliby kogoś w stylu Kloppa? Nie sądzi pan, że Real przegapił okazję, kiedy Niemiec był do wzięcia?
Możliwe, ale Florentino nie jest do niego przekonany.
Dlaczego?
Bardzo ceni Mourinho, ale Kloppa nie. Nie wiem dlaczego.
Dziękuję za rozmowę.
Jeszcze moment. Żebym nie zapomniał – jak się nazywa ta wasza nowa perełka z reprezentacji?
Kapustka?
Tak. Wpisz mi w telefonie to nazwisko, bo może się przydać.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA