Przesiedziałeś wieczór z pilotem w jednej łapie, a piwem w drugiej? Padłeś po pracy i zasnąłeś, a sny były złe? Masz do siebie żal, że nie zrobiłeś nic konstruktywnego? Dobra wiadomość: bez względu na to co robiłeś, oddałeś tyle samo celnych strzałów na bramkę Lecha, co cała drużyna Wisły Kraków razem wzięta. Jeśli chcesz to dodać sobie do listy osiągnięć – śmiało, choć oczywiście liczbą klucz jest okrągłe zero. W piłkę grał dziś tylko jeden zespół, Lech Poznań, Wisła uprawiała oddzielny sport polegający na mniej lub bardziej udanym przeszkadzaniu.
Dlaczego mecz, który w teorii miał być jednym z najciekawszych w kolejce, okazał się tak jednostronny? Otóż najpierw podpowiedź graficzna:
Oto Sadlok tuż po tym, jak zorientował się, że dostanie czerwoną kartkę, a Lech otrzyma jeszcze w promocji jedenastkę. Wszystko na początku, w dwudziestej minucie, czyli nie da się ukryć: ułożył lechitom mecz.
Ale nie spłycajmy późniejszego obrazu gry tylko do faulu Sadloka, bo byłoby to grubą przesadą. Kownaś trafił, Kolejorz zabrał piłkę i nie schodził z połowy Wisły, statecznie i bezpiecznie konstruując akcje. Szczerze mówiąc wydawało nam się to dosyć ryzykowne: przecież to tylko 1:0. Jasne, mają bezdyskusyjną przewagę, ale drużyny mające większą przewagę bywały pokarane jakąś przypadkową bramką. Jeden błąd, jakaś obsuwa, czyjś zryw, strzał życia, a pewne trzy punkty zmienią się w wyrzut i zmarnowaną szansę. Przecież Wisła to nie ogórki, coś stworzyć muszą, przewaga gracza i boisko rywala nic tu nie zmienia.
Nic takiego się jednak nie stało. Wisła z piłką nie istniała, wszystkie jej ataki były duszone w zarodku. Guerrier zaliczał same złe zagrania, nie potrafił przytrzymać piłki Boguski, zagubiony był Jankowski – impotencja ofensywna po całości. Z czego największy zarzut należy zrobić Mączyńskiemu, bo to jednak on, reprezentant, powinien brać odpowiedzialność w takich trudnych momentach, ale to się kompletnie nie udało. Tetteh i Dudka wybili mu granie z głowy.
A Lech? Rywal osłabiony czy też nie, imponowało, że aż do tego stopnia objął we władanie boisko. Tempa nie trzeba było forsować, w ataku można było sobie pozwolić na nieco luzu, strzały z dystansu i większe kombinowanie, defensywa radziła sobie bez kłopotów. Trudno powiedzieć o kimkolwiek złe słowo: Linetty był motorem napędowym, wspierał go w tym Jevtić, za nimi mrówczą robotę wykonywali Tetteh i Dudka. Fajnie prezentował się Kownacki, przebudził się po przerwie Pawłowski. Nawet Formella zaliczył asystę, choć było to raczej strzałopodanie, ale jednak.
Rzadko w lidze oglądamy mecze, kiedy autentycznie od pierwszej do ostatniej minuty wszystkie wydarzenia ma pod kontrolą jeden zespół. Wielkich emocji nie było, ale poznaniacy pewnie takie spokojne starcia na Bułgarskiej oglądaliby jak najczęściej.
***
Komentarz Thomasa von Heesena (od teraz stały element naszych relacji): Sadlok przegrał Wiśle mecz. Pokazał taki brak odpowiedzialności, że bałbym się zostawić świnkę morską pod jego opieką.
***
Fot. FotoPyK