Wszyscy wiemy, że Tadeusz Pawłowski to osoba o specyficznym podejściu do życia. Wesołek, lubi rzucić żartem nawet w momencie, gdy niektórzy już wybierają krawat na jego imprezę pożegnalną. Weźmy wypowiedzi przed dzisiejszym spotkaniem z Termaliką. Trener przedostatniej drużyny w tabeli – której ostatnie zwycięstwo w lidze jest tylko mglistym wspomnieniem i której grę ciężko oglądać na trzeźwo – mówi, że jego zespół stać na zdobycie 12 punktów w 4 meczach do końca roku. No boki zrywać. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem mieliśmy wątpliwości co do tego, czy Pawłowski rzeczywiście żartował, ale jego piłkarze postanowili je całkowicie rozwiać.
Fakty są dla niego brutalne: Śląsk nie wygrał ŻADNEGO spośród dziesięciu ostatnich ligowych spotkań. Uciułał ledwie cztery remisy. Strzelił pięć bramek, stracił niemal trzy razy więcej. W klubie dochodzi do mniejszych ruchów, zmian w sztabie szkoleniowym, ale ciężko znaleźć dziś argumenty przeciw poważniejszemu tąpnięciu, bo Śląsk niechybnie zmierza w kierunku pierwszej ligi, a gość za kierownicą nie potrafi zaciągnąć ręcznego.
Niby szuka. Zmienia piłkarzom pozycje jak szalony, zmienia ustawienia, ale wszystko to przypomina tylko chaotyczne ruchy topielca, który zaraz pójdzie na dno.
Faktem jest też, że piłkarze nie kwapią się z rzuceniem mu koła ratunkowego. Dzisiejszy mecz z Termaliką był do wygrania. Sędzia gwizdnął karnego z kategorii fifty-fifty po ręce Stano i Śląsk szybko wyszedł na prowadzenie, co nie zdarza mu się w tym sezonie często. OK, inicjatywę później miała Termalica, to ona stwarzała sobie groźniejsze sytuacje, ale Mariusz Pawełek był w formie ze swoich najlepszych czasów. Wszystko ładnie-pięknie, szykowało się przełamanie. Brzydkie, ale zawsze – do Wrocławia wreszcie wracałby wesoły autobus.
W końcu przyszedł ten moment – Termalica odkryła się już całkowicie, Śląsk dobrze, jednym podaniem wyprowadził kontrę. Paixao wraz z Kiełbem podążyli w kierunku zachodzącego słońca bramki. Nikt specjalnie na nich nie naciskał, wystarczyło minąć Witana. I tak się stało, tyle tylko, że sędzia postanowił podnieść chorągiewkę do góry. I miał rację, bo Kiełb w momencie podania… był na spalonym. Mogli zrobić z tą akcją wszystko, zrobili z siebie pośmiewisko!
Na domiar złego, głupią decyzję o wyjściu z bramki podjął też Pawełek. Staranował przed polem karnym gracza gospodarzy – sam nabawił się przy tym kontuzji (zastąpił go Wrąbel), a Plizga z wolnego trafił perfekcyjnie. 1-1. W ostatniej minucie Termalica trafiła jeszcze raz, ale Plizga był na minimalnym spalonym.
Jaja. Ten mecz to w zasadzie sezon Śląska w pigułce. Miks nieporadności i zwykłego frajerstwa, zawierający śladowe ilości gry w piłkę.
Fot. FotoPyK