Reklama

Podbeskidzie nie wygrywa u siebie? Aktualne, ale dziś zachwyciło!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

29 listopada 2015, 18:57 • 3 min czytania 0 komentarzy

Raz na kilka – a może nawet kilkanaście – kolejek zdarza się w Ekstraklasie mecz, po którym rzucamy mięsem w kierunku tego, kto wymyślił, że spotkanie piłkarskie ma trwać tylko 90 minut. Oczywiście oglądając Ekstraklasę, znacznie częściej rugamy go za to, że tak długo, ale potem trafia się taka perełka jak dzisiejszy mecz Podbeskidzia z Legią. By nie używać wulgaryzmów, napiszemy tak – zdrowo porąbany. Gdyby był człowiekiem, odwieźliby go do Tworek. 

Podbeskidzie nie wygrywa u siebie? Aktualne, ale dziś zachwyciło!

Niewiele na boisku w Bielsku trzymało się kupy. Zacznijmy od tego, że Podbeskidzie – najgorsza drużyna w lidze, jeśli chodzi o mecze na własnym stadionie, cisnęło Legię. Tę samą drużynę, która stara się dotrzymać kroku Piastowi Gliwice, i którą tak chwaliliśmy za czwartkowy mecz w Lidze Europy.

Powiecie: OK, zdarza się. I będziecie mieli rację, ale fakt, że jeszcze w pierwszej połowie z czerwoną kartką wyleciał z boiska Kristian Kolcak (bandycki faul, Komisjo Ligi, mamy nadzieję, że wiesz, co z nim zrobić) nieco zmienia optykę. Podbeskidzie dokonało dziś naprawdę dużej rzeczy.

Oczywiście jest druga strona medalu – Legia na bardzo dużo mu pozwoliła. Kiedyś w trakcie meczu z Legią z bieslkich trybun padło pamiętane hasło: “grajcie na Wawrzyniaka, on jest cienki”. Dziś również z czystym sumieniem można by go używać, wymieniając nazwisko obrońcy Lechii na inne. Na przykład: Kucharczyk. Albo Duda. Albo Vranjes. Bośniak w końcówce został bohaterem, ale w trakcie meczu zdarzało mu się inicjować ataki gospodarzy. Musimy go jednak trochę rozgrzeszyć, bo był… straszliwie sam w środku pola Legii.

Dobra, trochę chronologii, bo pewnie nie wszyscy oglądali to spotkanie. Podbeskidzie szybko wyszło na prowadzenie, po ładnej akcji: Kowalski-Możdżeń-Szczepaniak-Demjan. Piłkarski podręcznik i szczypta szczęścia przy wykończeniu. Odpowiedź Legii? Trochę jej zabrakło, a gospodarze w dalszym ciągu napierali. Mogli nawet podwyższyć prowadzenie, ale Malarz był na posterunku. We wszystkim co Legii dziś wychodziło, palce maczał Guilherme. Również po faulu na nim czerwoną kartkę obejrzał Kolcak.

Reklama

Dlatego mocno zdziwiliśmy się, gdy w 66. minucie – przy stanie 0-1 – Brazylijczyk zszedł z boiska, a pojawił się na nim Trickovski. Zmiana chybiona, ale – o dziwo – Legia obudziła się, gdy Gui siedział już w ciepłej kurtce na ławce. Sporo ożywienia wniósł Piech – to on, a nie Macedończyk dał warszawianom drugie życie w tym spotkaniu. Wystarczyło, by wyrównać.

A potem była przejażdżka rollercoasterem, po końcówce byliśmy skołowani niemal tak, jakbyśmy wystąpili w “Nie kręć, że strzelisz” w Turbokozaku. Najpierw “błysnął” sędzia, który na pewno powinien wyrzucić z boiska z druga żółtą kartką Ondreja Dudę i najprawdopodobniej przyznać Podbeskidziu rzut karny, a nie wolny. Ale nie zniechęciło to grających w dziesiątkę bielszczan. Dopięli swego w 86. minucie – w kierunku bramki mocno kopnął Mójta, piłka odbiła się od Lewczuka i wylądowała w bramce. Ekstaza na stadionie.

Podbeskidzie już było w ogródku, już witało się z gąską i jeb – 2-2, końcowy gwizdek. Gospodarze chyba nie oglądali wczorajszego starcia Górników, to była kopia bramki dla łęcznian. Aut, zgranie głową, zamknięcie akcji i gol Vranjesa. Po ostatnim gwizdku gospodarze wyglądali jakby przerżnęli finał Ligi Mistrzów, a nie zwykły mecz ligowy, którego stawką są trzy punktu. To delikatna wersja, Tomasz Wróbel miałby inną.

U nas mają “szymkowiakowy” szacuneczek za postawę. A Legia? Trener Latal nie uśmiecha się zbyt często, ale oglądając ten mecz, “banan” na pewno nie schodził mu z twarzy.

DIfdf6F

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...