Zimno. Śnieg, w najlepszym wypadku deszcz. Słońce ostatnio widzieliśmy na teledysku Shakiry, uśmiech… Chyba jeszcze za kadencji Henninga Berga i Macieja Skorży. Smutno, depresyjnie, ciemno, właściwie szkoda, że ktoś zmusza nas do odwinięcia się z kocyków. Ale okazja jest ważna. Prawdopodobnie to przedostatni mecz w europejskich pucharach w sezonie 2015/16 dla Legii i… Kto wie, może początek wielkiej, pięknej przygody dla Lecha.
Ujmijmy to tak: odsiewając emocje, pozostając w sferze twardego realizmu, musimy się liczyć z dwiema porażkami polskich zespołów, które będą oznaczały, że oba najprawdopodobniej zakończą grupowe rozgrywki na ostatnich miejscach w swoich grupach. Belenenses na swoim terenie przegrało i z FC Basel, i z Fiorentiną, ale… Z Poznania wywiozło jeden punkt, dodatkowo w zaskakujący sposób ograło Szwajcarów na wyjeździe. W teorii – to starcie dwóch najsłabszych zespołów w tej grupie, więc wynik jest otwarty. Ale cały czas nie możemy zapomnieć o dyspozycji Lecha w lidze jeszcze kilka tygodni temu. Legia? Nie, bądźmy poważni. Jeden punkt w czterech meczach, gra gdzieś między fatalną a żenującą, w dodatku dziś przyjeżdżają matematycy z Midtjylland, którzy – jak to matematycy – zaskoczyli wszystkich i mimo dwóch porażek z Napoli, pozostają faworytem do wyjścia z legijnej grupy. Bo tak naprawdę – potrzebują jedynie posunąć dziś warszawiaków, czego już raz w tych rozgrywkach dokonali.
No dobra, ale czy naprawdę wszystko złe, wszystko beznadziejne, wszystko bez sensu, czy to tylko nasza jesienna chandra? Musimy przecież szukać pozytywów, żeby nie uciec z domów jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Pierwszy optymistyczny akcent – Lech wygląda na przebudzony. Z ostatnich pięciu meczów wygrał trzy, nie przegrał ani razu. Zmontował kilka akcji godnych zespołu mistrza Polski, parę razy udowadniał, że potrafi być efektywny (zwycięstwo przy Łazienkowskiej), parę razy – że efektowny, choćby przy bramkach w meczu z Pogonią Szczecin. Dziś – w przeciwieństwie do początkowych meczów w grupie w Lidze Europy – zwycięstwo “Kolejorza” nie wygląda na science-fiction. A jeśli uda się dobić do siedmiu punktów, do awansu będzie potrzebny już tylko jeden dobry mecz. Z Bazyleą, na własnym terenie, po raz czwarty w tym sezonie.
Legia? Gdzieś czytaliśmy analizę, że jeszcze tli się iskierka nadziei i przy 334 wynikach układających się pod warszawiaków można jeszcze liczyć na wyjście z grupy. Naszym zdaniem równie możliwe jest uderzenie asteroidy w naszą planetę, co niestety uniemożliwi sprawdzenie się scenariusza “Legia w fazie pucharowej”. Wypadałoby jednak żegnać się z rozgrywkami z fasonem.
Fot. FotoPyK