Triumf zespołu nad indywidualnościami. I tak w kółko, niemal rok w rok. Jeśli sezon będzie przebiegał dalej tak, jak dotychczas, Real Madryt będzie mógł „pochwalić się” jednym mistrzostwem uciułanym w ciągu ośmiu sezonów. Projekt budowany w oparciu o wielkie gwiazdy, nawykłe do gry pod siebie, przegrał konfrontację z drużyną. Drużyną w pełnym tego słowa znaczeniu.
Oczywiście, FC Barcelona też ma gwiazdy. Jednak one tworzą razem zwartą konstelację. Największą siłą tych gwiazd jest to, że chcą świecić nie tylko swoim blaskiem, ale też światłem odbitym – światłem kolegów. To prawdziwa maszyneria, puszczona w ruch jeszcze przez Pepa Guardiolę, a dzisiaj znakomicie podrasowana i sterowana przez Luisa Enrique. Tak, Barcelona też – podobnie jak Real – kupuje drogich, wielkich piłkarzy, Suareza czy Neymara. Ale oni wpasowują się do ogólnej idei. Mimo swoich wielkich nazwisk, na boisku stają się trybikami. Kluczowymi, ale ciągle trybikami.
W Madrycie system Barcelony chciano rozkruszyć, skupując raz po raz najgłośniejsze nazwiska futbolu – a to Ronaldo, a to Bale’a, a to Jamesa. Ale ten pomysł nie wypalił, na sam koniec zdarza się, że ci gracze lądują w cieniu Sergiego Roberto. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że gdyby Real ściągnął Neymara i Suareza – to też mogłoby nie wypalić, ponieważ brak tam zespołowego ducha. I jeśli największe osobowości wśród „Królewskich” zapomniały, że futbol to gra drużynowa, Barcelona im wczoraj to spektakularnie przypomniała. Najpierw akcją, która trwała minutę i w trakcie której szukano luk, szukano najlepszego momentu, by zaatakować…
A później kolejną, gdy teren zdobywano „wyszywając koronkę”.
Każdy średnio zorientowany kibic wie, że tego typu akcje są domeną Barcelony, tak jak domeną Realu jest szybki atak, połykanie terenu w błyskawicznym tempie i szukanie strzału przy pierwszej nadarzającej się okazji. Do pierwszego wariantu potrzeba stuprocentowej zespołowości, poświęcenia własnego ego na rzecz kolegów z drużyny. Drugi wariant to często czysty indywidualizm. Oczywiście, zawodnicy Realu też sobie podają, też potrafią sklecić skomplikowaną akcję, ale różnica widoczna jest gołym okiem. Tak jak widoczna jest różnica między Realem a Atletico – organizmem 11-osobowym.
Jeśli Real przegra kolejny sezon ligowy, znowu zrobi to samo: kupi jakąś wielką gwiazdę, wcześniej zmieni trenera. Jednak pytanie brzmi, czy obecnych zawodników da się jeszcze „złamać” i sprowadzić do roli członków zespołu, a nie ludzi, którzy prowadzą „jednoosobową działalność gospodarczą”. Aktualna koncepcja bywa widowiskowa, ale rzadko skuteczna.
STAN