Nieciecza. Miejsce, które już obrosło legendą. Żeby znaleźć je na mapie, niezbędny jest sokoli wzrok, ewentualnie porządna lupa. Mało kto posądziłby tę niepozorną wioskę o to, że znajduje się w niej równy kawałek trawy i dwie bramki, a co dopiero pachnący Europą stadion. Właśnie tam, gdzieś pomiędzy tabliczką z napisem „koniec świata” a zgrają psów szczekających dupami, rozegrało się takie meczycho, że nic tylko wstać, klaskać i nie zmieniać zajęcia przez następny tydzień. Gdybym żył jakieś trzydzieści lat temu i przyszłoby mi przesłać relację do redakcji telefonicznie – wiecie, dawniej dzwoniło się do centrali i pani Bożenka spisywała na maszynie to, co dziennikarz naskrobał – byłbym skazany na nockę w budce telefonicznej i wyzerowanie się z kasy na powrót, bo tyle kart należałoby zakupić. Jak słusznie zauważył jeden z twitterowiczów: ci dwaj mieszkańcy Niecieczy, którzy akurat zostali w domach, musieli czuć się paskudnie.
Groteskową tabliczkę z napisem „centrum” mijam jakieś dwie i pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Samej Niecieczy nie będę wam opisywał, zrobiliśmy to TUTAJ. Na początku urządzam sobie mały trip po wiosce i… nie da się nie zauważyć ogólnego podekscytowania, które panuje dookoła. Ludzie na podwórkach dopinają ostatnie sprawy, strażacy OSP przygotowują na środku wsi swój wóz, policjanci śmieją się, że może obejdzie się bez terrorystów, a strażacy, ci z państwowej straży, uprzątają cały ten syf, który pod stadionem pozostawiały koparki i walce. Półtorej godziny do meczu, a maszyny wciąż pracują. Cały obiekt to jeszcze jeden wielki plac budowy. W okolicy stadionu mnożą się pozostałości po remoncie, widzimy między innymi starą ławkę trenerską, różnego typu żelastwo albo słupy do oświetlenia, które miały być założone jeszcze na starym stadionie, ale gniją tak od paru lat. Prawie cały górny sektor, gdzie będzie coś na wzór skyboxów, jest w stanie surowym, a dziesięć metrów od płyty boiska stoi zręcznie ukryta koparka.
Jakie wrażenie robi sam stadion? Ogromne, naprawdę. Wszystkie pomieszczenia wewnątrz klubu, trybuny – całość wygląda świetnie. Weźmy pod uwagę okoliczności, w jakich stadion powstawał. Bez kombinowania, obchodzenia przepisów, żebrania o dotację z województwa. Potrzeba spełnić takie i takie warunki? Proszę bardzo, robimy to. W cztery miesiące, bo w tyle się uwinęli. Praca na dwie zmiany, niekiedy przez całą dobę, około dwustu zatrudnionych pracowników. Witkowscy siedzą w budowlance, wiedzą, co zrobić i jak, żeby było dobrze i tanio. Mają swoich pracowników, swoich podwykonawców. Zewnętrzna firma robiła tylko murawę, o którą bardzo zabiegał trener Mandrysz, żeby była jak najlepsza. Wiemy, jaką piłkę gra Termalica – dużo podań po ziemi, ładną dla oka, bez typowej rąbanki. Chciał dywan, no i ma.
Organizacja meczu? Trochę na wariackich papierach, wszystko na za pięć dwunasta. Dość powiedzieć, że drużyna odbyła na głównej płycie tylko jeden trening. Dopiero w tygodniu okazało się, że mecz w ogóle zostanie rozegrany. Sprzedaż biletów zaczęła się ledwie dzień wcześniej. Kibice sami nie mieli pojęcia, jak to będzie. Na starym stadionie zasady były jasne: tu siada szkoła, tu pracownicy Bruk-Betu, a tu będzie prowadzony doping. W piątek dopiero przed wejściem ustalili, gdzie jest miejsce dla – jak sami siebie nazywają – fanatyków.
Chociaż trzeba traktować ich z lekkim przymrużeniem oka. Średnia wieku na sektorze „ultrasów” to jakieś 30-35 lat. Przy kołowrotkach spotykam jednego z nich. Trzyma w ręku flagi, jest wyraźnie podenerwowany. Pali cygaro za cygarem (tak się tu mówi na papierosy), zaczepia innych i czegoś próbuje się dowiedzieć, jakby czekał na jakąś informację. Podchodzę i pytam, o co chodzi. Pan w kwiecie wieku, czyli tak mniej więcej po pięćdziesiątce – i to niejednej, co stwierdzam w miarę upływu rozmowy – tłumaczy, że kijki flag są bambusowe, a nie plastikowe, jak regulują to przepisy. – Wszędzie wchodziłem. Na Legię, na Gliwice, całą pierwszą ligę żeśmy z nimi dopingowali. Widzisz pan, jakie skurwysyństwo?
Tuż obok jeden ochroniarz próbuje przekonać drugiego, że może jednak warto wpuścić te flagi. – Nie, bo się z Tarnowa dojebią – słyszę tylko ripostę, która ucina całą dyskusję. Ochrona – co widać – jest bardzo przejęta swoją rolą, chce jak najbardziej dorównać ekstraklasowym standardom. – Jak to nie wejdę z petem? Na pierwszej lidze wchodziłem! – dziwi się inny z kibiców i szybko dopala, co mu zostało. – To jeszcze przygotuj się na macankę! – drugi klepie go po ramieniu. Miejscowi wyraźne nie są przyzwyczajeni do takich kontroli. Na pierwszej lidze wchodzili, gdzie chcieli i nikt ich o nic nie pytał.
Kiedy pół wsi ustawiło się w kolejkach po bilety, drugie pół było w drodze na stadion. W przyszłości szybsze przedostanie się na trybuny mają ułatwić duże ekrany dotykowe, jeszcze nieczynne, na których docelowo będzie można zamówić bilet. Przykładasz kartę, płacisz, wchodzisz. Obawiamy się tylko, czy to nie za dużo techniki, żeby statystyczny mieszkaniec Niecieczy się nie pogubił.
Nie wszystko jest idealne, na minus zasługuje przede wszystkim dach, który przykrywa ledwie połowę trybuny. Kupiłeś sobie bilet na miejsce w wyższym rzędzie? Nie zmokniesz. W innym razie, musisz ratować się parasolem. – To co, rozkładamy laptopy? – zagaja jeden z dziennikarzy wskazując palcem na strugi deszczu, a ja stukam się palcem w czoło. Ostatecznie idę poszukać innego miejsca, wśród kibiców, żeby poczuć klimat, ten słynny folklor. – Siadaj, kurwa! – sugeruje jeden z nich, dając do zrozumienia, że trzeba w końcu zdecydować się na jakieś miejsce. I już wiem, że dobrze trafiłem. Inny z kolei dumnie krzyczy: – Szmatuła, zimno ci? Połóż się! Podgrzewaną murawę mamy! Spiker po kolejnych bramkach próbuje przebić się przez wrzaski, ale nie daje rady. Ponad dwa i pół tysiąca kibiców – niby nie tak dużo – cały czas krzyczy, dopinguje. Co się rzuca w oczy: oni się w tym wszystkim cieszą. Tak po prostu. Wszędzie się wymaga, krytykuje, wygwizduje. Oni niczego nie wymagają, niczego nie oczekują. Mają ogromną frajdę z tego, co jest. To i tak zbyt dużo niż mogliby się kiedykolwiek spodziewać.
– Jak przyjadą tu kibole to dopiero będzie galimatias – skarży się pani w sklepie, kiedy kupuję prowiant i lokalną gazetę, w której o piątkowym meczu znajduję ledwie krótką wzmiankę.
– Ale przynajmniej utarg się będzie zgadzał – odpowiadam.
– No, jeśli w ogóle będą chcieli płacić (śmiech).
Niektórzy miejscowi obawiają się, że jak zaczną przyjeżdżać do Niecieczy kibice gości, zaczną się burdy. – Coś ty, nie ma na to szans – mówi mi jeden z kibiców. – Z kim oni mieliby tu się bić? Od nas nikt nie przychodzi, żeby szukać zaczepki. Zdarzało się, że w przeszłości były jakieś dymy. Ale to jeszcze w III lidze jak przyjeżdżał do nas Kraków albo Gorlice, czyli w meczach, można powiedzieć, podwyższonego ryzyka. Coś tam próbowali wszczynać, ale wyleciała policja, gaz poszedł w ruch i było po zawodach.
Jego słowa o tym, że wiejska publiczność jest bezkonfliktowa, znajdują potwierdzenie jeszcze w pierwszej połowie. Około 35. minuty czterdziestoosobowa – tak na oko – grupka kibiców Piasta przedostaje się na stadion, wita się ze wszystkimi okrzykiem „jesteśmy zawsze tam, gdzie nasz GKS gra!” i… zajmuje miejsca pośród kibiców Termaliki. Przez cały mecz krzyczy, dopinguje, cieszy się po bramkach. Ochrania ich łącznie sześciu stewardów i to takich, że – umówmy się – jakby przyszło co do czego, pierwsi wylądowaliby na izbie przyjęć. Żadnych starć, żadnych zaczepek. Miejscowych nie rusza nawet przyśpiewka „to my kibice Piasta, znani w polskich miastach!”, która – zważywszy na miejsce, w którym się znajdujemy – nie była użyta zbyt fortunnie.
Z jednym z kibiców rozmawiam o sytuacji Termaliki. Okazuje się, że przygląda się jej od małego. Trenował w juniorach, ale do seniorów się nie zdołał przebić. – Za słaby byłem – tłumaczy. – Boisko było tam, gdzie teraz jest siedziba Bruk-Betu. Witkowski mieszkał tuż obok, siedział w ogrodzie i oglądał jak kopiemy. Od dawna pompował pieniądze w klub, na początku robił to nieoficjalnie, dopiero potem nadał mu swój szyld. W IV lidze mieliśmy sporo zawodników z Krakowa, Marcin Jałocha był trenerem. Śmialiśmy się, że jak tak dalej pójdzie to tu będzie ekstraklasa. Po awansie do II ligi Witkowski zebrał ludzi i powiedział, że albo wchodzą w to na sto procent, wszyscy, albo dają sobie spokój. Widzimy, co wybrali. Dla mnie to Krzysiek rządzi tym wszystkim, jego żona podstawia tylko buźkę. Jej nie przegadasz. Musi być tak, jak ona chce. Były w pierwszej lidze jakieś tarcia pomiędzy nią a Mandryszem, trener złożył nawet dymisję. No, ale całe szczęście, że się dogadali.
W kolumnie niecieczan, w której wychodzę ze stadionu, panują grobowe nastroje. Kilkunastu widzów wyszło, zanim w ogóle sędzia podniósł w górę tablicę z informacją o doliczonym czasie. Choćbym bardzo chciał, nie usprawiedliwię ich tym, że chcieli uniknąć korków. Wszędzie, ale nie tu. Nieliczni podejmują próby analizy, co poszło nie tak. – Nic, tylko pierdolnąć gorzołę – mówi jeden z kibiców i raczej nie wygląda na takiego, który z tego typu spraw robi sobie żarty. Inny krzyczy, przechodząc obok zapalonego autokaru gliwiczan: – Wymień alternator, chuju! Kiedy się już stamtąd wydostaję, idę jeszcze na konferencję prasową a potem szukam jakiegoś miejsca, gdzie może tętnić jakiekolwiek życie. Sklep? Zamknięty. Drugi? To samo. Remiza? Ciemno jak w dupie. W domach światło pozapalane, w niektórych widać ludzi przy stołach. Ale ogólnie – cisza.
Folklor? Owszem, jest, ale coraz mniejszy. Od awansu do ekstraklasy wszystko się pozmieniało. Termalica ma większy zasięg, wzbudza zainteresowanie nie tylko w promieniu dziesięciu kilometrów. Lokalni wymieszali się z tymi, którzy przyjechali po prostu pooglądać piłkę, nawet spod Tarnowa czy Krakowa. Mój rozmówca, kiedy dostrzega moje zdziwienie, oburza się: – A co, spodziewałeś się krowy na środku boiska?
JAKUB BIAŁEK