Letni exodus ligowych snajperów był faktem. Nagle okazało się, że ligę przetrzebiono o regularnie strzelających zawodników, z królem strzelców włącznie. Weryfikacja nastąpiła błyskawicznie i w okamgnieniu okazało się, że nad Wisłą jednak “nieco” łatwiej o bramki.
Wilczek dwadzieścia trafień, Tuszyński piętnaście, Piątkowski czternaście. Czołowe ligowe armaty, które w poprzednim sezonie uzbierały blisko pięćdziesiąt goli, na ten moment wspólnie w nowych barwach strzeliły dwa razy – Tuszyński pogonił trzecioligowych tureckich pasterzy w pucharze, a Piątas dorzucił swoją cegiełkę do zwycięstwa 9:0 w jakiejś masakrze. A przecież tego bilansu w żaden sposób nie poprawiłby inny ceniony u nas goleador, Marco Paixao, który w Sparcie robi taką furorę, że aż dorobił się swojego prześmiewczego kontra na Twitterze.
“Suter od panaboha, Rozdavac futbolowe radosti”
Jasne, niektórym jak Tuszyńskiemu czy Wilczkowi jakoś tam przeszkodziły kontuzje, ale nie zmienia to faktu: wszyscy póki co zawodzą nowych pracodawców, wszyscy mają więcej kłopotów niż rozdanych autografów, wszyscy nie robią rewelacyjnej reklamy Ekstraklasie.
Latem wielokrotnie padało pytanie: kto tu będzie strzelał? Kto będzie się wyróżniał? Odpowiedź pisała się sama, choć nie do wszystkich docierała: ktoś będzie na pewno. Życie nie znosi próżni. A ci, którzy regularnie strzelają u nas, naprawdę w zdecydowanej większości nie należą do gości nie do zastąpienia, co pokazują ich losy po wyjeździe z kraju.
Fot. FotoPyK