W koło trąbią o krakowskim smogu i o tym, że lepiej nie przyjeżdżać do stolicy Małopolski, bo można się zatruć, zakasłać, generalnie – ten przyjazd na pewno odbije się czkawką. Ale to nie zdemotywowało Śląska. Przyjechali. Krakowianie stwierdzili, że skoro ich rywal jest gotów do takiego poświęcenia, muszą ugościć go po królewsku. No i tak grali, grali, aż w końcu Śląsk Wrocław zaczął prosić się o solidny, soczysty wpierdol. A Cracovia – jak na prawdziwych gospodarzy przystało – spełniła to życzenie. Lali po dupie aż miło było popatrzeć. Rodzice zakrywali dzieciom oczy, żeby te nie oglądały tak drastycznych scen.
Śląsk Wrocław 2015/16 to jakaś parodia futbolu. Panowie – taka prawda – tej jesieni nadajecie się jedynie do pchania karuzeli. Zaliczyliście najgorszą rundę jesienną, od kiedy wasz klub powrócił do ekstraklasy. Macie na swoim koncie dokładnie DWA RAZY mniej punktów niż rok temu o tej porze. Teraz – 14. Wtedy – 28. I drugie miejsce w tabeli. W poprzednich latach na półmetku rundy zasadniczej wyglądało to tak:
– 13/14 – 20 punktów (8. miejsce),
– 12/13 – 26 punktów (5. miejsce),
– 11/12 – 31 punktów (1. miejsce),
– 10/11 – 20 punktów (9. miejsce),
– 09/10 – 20 punktów (7. miejsce),
– 08/09 – 24 punktów (6. miejsce).
A teraz? 14 punktów i 14 miejsce. Może i nad Krakowem ciąży smog, ale po takiej rundzie to nad Wrocławiem pojawiają się czarne chmury. – Musimy wyjść i pokazać, co to jest Śląsk Wrocław – odgrażał się w przerwie Dankowski. Jak powiedział, tak zrobił. Jego udział w tym meczu zapamiętaliśmy głównie z żenującego upadku, którego się dopuścił w polu karnym rywala. No i… wszystko się zgadza. Pokazał, co to jest Śląsk Wrocław. Upadek. Ciężko nam pisać, że ta drużyna zalicza zjazd. Ona leci na łeb na szyję. Spada w przepaść. Za chwilę może się okazać, że w strefie spadkowej – jeśli wygramoli się z niej Górnik Zabrze, co przecież nie jest takie niemożliwe – będzie dwóch mistrzów Polski z ostatnich pięciu lat. Niewiarygodne.
A Cracovia? Zagrała to, na co przeciwnik pozwolił. A że przeciwnik specjalnie nie przeszkadzał, to krakowianie się zabawili. Dziś w tej drużynie – mówimy o pierwszej połowie, w drugiej odpuścili kompletnie wszelkie fajerwerki – trybiło wszystko. Nie mamy zielonego pojęcia, kto bardziej zasłużył na miano MVP meczu. Kapustka? Dwie asysty, do tego dużo świetnych piłek. Jendrisek? Dwie bramki i znakomita współpraca z kolegami. W takim razie może Cetnarski? Gol, kluczowe podanie i kierowanie całą drużyną. Jeśli chodzi o tego ostatniego – to była fantastyczna reakcja na ostatnie powołania Adama Nawałki. Sebastianowi Mili może być trochę głupio, że w takiej formie (zero goli, zero asyst, jedno kluczowe podanie) zabiera miejsce w kadrze młodszemu koledze (sześć goli, cztery asysty, pięć kluczowych podań). No, ale przecież sam siebie nie powołał.