Po czterech meczach fazy grupowej Ligi Europy Legia Warszawa ma na koncie jeden punkt. W rubryce “bramki strzelone” również widnieje jedynka. Nam pozostaje tylko dorzucić trzecią lufę – w skali szkolnej warszawska drużyna za tę kampanię w Europie na nic więcej nie zasłużyła. No chyba, że ktoś chce się wygłupiać i dostawiać plusik za drugą połowę pierwszego meczu z Club Brugge, ale… zachowajmy resztki powagi.
Dziś wicemistrz Polski przerżnął z belgijską drużyną 0:1. Jeśli tak wyglądał mecz o być albo nie być w Europie, to aż boimy się pomyśleć, co by było, gdyby stawka była mniejsza. To wręcz niewiarygodne, ale mamy wrażenie, że Legia bardziej spięła się nawet w obliczu remisu z Chojniczanką w Pucharze Polski, mając w zanadrzu przecież rewanż na własnym boisku. Mecz o życie… Gdyby legijną determinację przenieść na inną dziedzinę życia – taką, w której gra naprawdę toczy się o życie – to prawdopodobnie większość karetek nie dojeżdżałaby do szpitali przed zgonem pacjenta.
Na domiar złego Club Brugge też grał mega przeciętnie. Należy to odnotować z dwóch powodów. Po pierwsze, by uzmysłowić wszystkim, którzy nie oglądali, że szansa na trzy punkty przy innej postawie gości była dziś naprawdę realna. Po drugie, by wyraźnie podkreślić, że śledzenie tej transmisji było katorgą. Coraz ciężej kibicować naszym klubom próbującym coś grać w Europie – jak nie eurowpierdole, to takie gnioty.
Wypada wspomnieć o boiskowych wydarzeniach, bo w przerwach pomiędzy klasycznym “poczekajmy, zobaczymy co zrobią tamci” coś się jednak działo. Jak już wspomnieliśmy – padła bramka. W sumie to był dość śmieszny festiwal pomyłek. Jodłowiec wykonał beznadziejny przerzut, Thomas Meunier fatalnie przyjął sobie piłkę, ale nie przeszkodziło mu to w umieszczeniu jej w siatce, bo:
– Rzeźniczak się poślizgnął,
–Pazdan się spóźnił,
–Kuciak interweniował dość dyskretnie (choć chyba trochę usprawiedliwia go lekki rykoszet).
W babolach 4-1 na niekorzyść Legii, to musiało się skończyć golem.
Czy Legia miała okazje, by wyrównać? Oczywiście, że tak. Ale najpierw gospodarze mieli okazje, by rozstrzygnąć to spotkanie. Raz pomógł słupek, raz swoją robotę dobrze wykonał Kuciak. Warszawianie wyglądali nieco korzystniej w ostatnich 30 minutach. Nie ma w tym przypadku. Boisko opuścił m.in. defensywny napastnik Saganowski, bo już naprawdę nie było czego bronić, a pojawili się na nim Prijović, Guilherme i Kucharczyk. Szczególnie ten drugi wysłał kolegom sygnał, że pora przestać się wygłupiać. Wystarczyło do stworzenia dwóch-trzech sytuacji, w tym jednej bardzo dobrej, którą jednak zmarnowali Kucharczyk z Trickovskim. Legii należał się też rzut karnym po faulu na Bereszyńskim, ale sędzia nie zauważył, a piłkarze… położyli laskę i nie protestowali. Taki to był mecz!
Gdy Lech notorycznie zawodził w lidze, a Legia radziła sobie w niej jako-tako, od czasu do czasu dało się usłyszeć opinie, że gdyby Nemanja Nikolić znajdował się po drugiej strony barykady, to podział ról mógłby być odwrotny. Dziś zobaczyliśmy, jak Legia radzi sobie bez Węgra i cóż – naprawdę ciężko to wykluczyć.
Dobra, nie ma co się rozwodzić na tym beznadziejnym meczem. Szanse na awans są już tylko matematyczne, a do rozegrania zostały jeszcze dwa spotkania w grupie. Czyli czekają nas jeszcze tylko dwa wieczory mordęgi i z głowy.