Tamas Kadar przerwał ciszę medialną. Tak, też jesteśmy zaskoczeni, że w ogóle ją ogłosił – podobno stało się to po porażce z FC Basel, ciężko ustalić której – ale skoro oznajmił w rozmowie z Przeglądem Sportowym na konferencji prasowej, że cisza była, to wierzymy mu na słowo. I myślimy sobie, że w sumie szkoda, iż węgierski obrońca jednak zdecydował się pogadać się z mediami, bo nie radzi z tym sobie najlepiej.
Ujmijmy to tak – konsekwencja nie jest mocną stroną Kadara. Gdyby nieźle znał polski, stwierdzilibyśmy, że po prostu naczytał się felietonów Jerzego Dudka, ale obcokrajowcy z Lecha podobno nieszczególnie garną się do nauki naszej mowy. Najpierw Kadar oznajmił dziennikarzowi, że ten nie ma co liczyć na krytykę Macieja Skorży z jego strony: – Nie chcę o nim rozmawiać. To by było nieeleganckie, bo nie siedzi obok i nie mógłby odnieść się do moich słów.
Miło z jego strony. A byłoby jeszcze milej, gdyby w swoim postanowieniu Węgier wytrwał dłużej niż minutę. Postanowił jednak szybko odpiąć szelki i dać mediom pretekst do tego, by materiał zatytułował: „Kadar krytykuje Skorżę”.
Zarzuty? W skrócie wyglądają tak: Skorża był be, bo nie rotował, w większości meczów grało 13-14 zawodników, którzy byli przemęczeni. A Urban jest spoko, bo daje szanse wszystkim, dzięki czemu każdy jest rześki, zmotywowany i generalnie pozytywnie nastawiony do świata.
Zdajemy sobie sprawę, że bronienie trenera, który odpowiada za fatalny start w lidze drużyny mistrza Polski, jest dość niepopularnym zjawiskiem, ale jakoś nie potrafiliśmy machnąć ręką na słowa węgierskiego obrońcy. Wydaje nam się, że Kadar zapomniał o kilku istotnych okolicznościach, a co za tym idzie – także minął się z prawdą. No więc tak:
– Lech grał źle już zanim którykolwiek z piłkarzy miał prawo chociażby wspomnieć o zmęczeniu
– Maciej Skorża musiał się zmagać z falą kontuzji i urazów swoich płkarzy, co dość znacząco ograniczyło jego pole manewru. Ze względu na sytuację zdrowotną w różnych momentach nie mógł skorzystać z: Arajuuriego, Kędziory, Douglasa, Kadara, Trałki, Linettego, Jevticia, Lovrencsicsa, Pawłowskiego, Hamalalainena, Kownackiego, Robaka. W zasadzie pierwszym meczem, przed którym wszyscy byli w miarę zdrowi, było spotkanie z Ruchem, czyli ligowy debiut Jana Urbana
– w 22 meczach tego sezonu Skorża skorzystał z usług 24 piłkarzy, z różnych względów we wszystkich zagrał tylko jeden – Marcin Kamiński
– w sumie tylko dziesięciu piłkarzy zostało wystawionych w pierwszym składzie w przynajmniej pięciu meczach z rzędu
– jeśli moglibyśmy wskazać zawodników, którzy u poprzedniego trenera mogliby dostawać więcej szans, to byliby to: Wilusz, Tetteh, Holman (ewentualnie Kurbiel). Należy jednak wspomnieć, że Holman i Tetteh po prostu z reguły zawodzili, gdy już wybiegali na boisko.
Podsumowując, nawet gdyby Skorża bardzo wzbraniał się przed rotacją, to i tak sytuacja kadrowa po prostu zmuszała go do tego, by mieszał w składzie. Dlatego zarzuty węgierskiego są śmieszne. To w zasadzie najprostszą z wymówek, najłatwiejszy cel, wystarczyło odbezpieczyć broń i zacząć strzelać. Dość głupio. Jak zwykle – winny jest szkoleniowiec, którego już w klubie nie ma, a piłkarze umywają ręce – oni robili, co mogli, ale trener-matoł źle zarządzał. Oczywiście Kadar przy okazji postanowił też wybielić swoją osobę, bo owszem grał źle, ale często krytyka jego osoby była przesadzona.
Ciszę medialną facet postanowił przerwać po meczu z Legią. Prawdopodobnie pierwszym dobrym w jego wykonaniu w tym sezonie (ewentualnie drugim). Wczoraj znów zagrał na swoim normalnym poziomie, czyli fatalnie. Chyba pora znów zamilknąć.
Fot. FotoPyK