O tym, że jesteśmy pasjonatami ostrej szydery, wiecie doskonale. Zatem domyślacie się pewnie, jak wysoko cenimy humor Monty Pythona. Jakaż była nasza radość, kiedy spostrzegliśmy, że piłkarze Wisły i Ruchu zechcieli zaprezentować nam współczesną interpretację jednego z naszych ulubionych skeczy! Po jednej stronie Brożek i Jankowski jako Heidegger i Nietzsche, po drugiej Stępiński i Lipski w roli Platona i Archimedesa. Mecz filozofów – znacie to, nie? Jedenastka niemieckich myślicieli kontra ich greccy koledzy po fachu. Cały czas rozkminiają, analizują, jakby tu zaskoczyć rywala. I tak podają (w ekstraklasowej wersji, u Monty Pythona stali), podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają, podają… I tak aż do momentu jak Guerrier straci piłkę.
Do pełni szczęścia brakowało tylko, żeby któryś z nich krzyknął: „eureka!!!”, okiwał wszystkich i trafił do siatki.
Dobra, ale teraz zupełnie serio. O ile w drugiej części meczu coś się ruszyło – na plus zaliczyć można strzał z dystansu Mączyńskiego i minimalnie chybione uderzenie z powietrza Boguskiego, no, może jeszcze sprytnie posłaną piłkę przez Stępińskiego – o tyle pierwsza połówka… Cóż. Równie produktywnie wykorzystalibyśmy ten czas, gdybyśmy zamiast ją oglądać przez czterdzieści pięć minut:
– gapili się w szybę i czekali na lepsze czasy,
– słuchali wykładu Antoniego Bugajskiego o matematyce stosowanej,
– oddali się lekturze wywiadów z Waldemarem Fornalikiem,
– przekonywali Adama Nawałkę do niepowoływania Thiago Cionka,
– rozebrali się i pilnowali ubrania.
Liczba celnych strzałów po trzech kwadransach: zero. Liczba stworzonych okazji: zero. Liczba abonentów, którzy zmienili kanał: 235135. Nie działo się ZUPEŁNIE nic, a jako dowód niech posłuży rubryka „akcja meczu”, w której po zejściu piłkarzy na przerwę Canal+ Sport pokazał jakiś smutny ping-pong, podczas którego ciśnienie Putnockiego ani drgnęło z poziomu 90/55. Kiedy usłyszeliśmy w przerwie od Krzysztofa Mączyńskiego, że Wisła dalej konsekwentnie będzie grała swoje, zaczęliśmy nerwowo szukać po pokoju czegoś, czym można strzelić sobie w łeb.
Dziwna to drużyna, ta Wisła. Totalnie chimeryczna. Raz zagra taki futbol, że nie możemy oderwać szczęki od podłogi, raz wyjdzie jej takie coś jak w meczu z Ruchem. Trochę jak Forrest Gump i jego pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, na co trafisz. Zero przewidywalności. Mamy już niemalże półmetek rundy zasadniczej, a jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby krakowianie wygrali dwa mecze z rzędu. Po tym jak zdobywali trzy oczka, notowali następujące wyniki:
– remis 1:1 z Legią (wyjazd, wcześniej 2:0 z Lechem u siebie),
– przegrana 0:1 z Łęczną (wyjazd, wcześniej 4:2 ze Śląskiem u siebie),
– remis 0:0 z Koroną (dom, wcześniej 6:0 z Podbeskidziem na wyjeździe).
No i dzisiejsze 0:0 z Ruchem, po tym jak przed tygodniem wysoko wygrali z Jagiellonią. Szczególnie symptomatyczny był mizerny mecz u siebie z Koroną, tuż po tym jak wytarli podłogę Podbeskidziem na ich własnym stadionie. O co tu chodzi – nie wiemy. I coraz częściej dochodzimy do wniosku, że trener Moskal również nie ma pojęcia.