Marzec 2015 roku. Jakub Rzeźniczak stanowi najsilniejszy punkt defensywy Legii, która z bezpieczną przewagą przewodzi w lidze i właśnie awansowała do półfinału Pucharu Polski. Co prawda drużyna była tuż po przytłaczającej porażce w dwumecze z Ajaksem, ale akurat środkowy obrońca należał do nielicznych, którzy na tle Holendrów zaprezentowali się poprawnie. Cała ekipa Henninga Berga zdawała się już otrząsnąć z problemów, bo właśnie wygrała na ciężkim terenie we Wrocławiu, a sam Rzeźniczak strzelił bardzo ładną bramkę. Była to niejako kwintesencja naprawdę udanego okresu w wykonaniu legionisty, po którym miał prawo z optymizmem patrzeć w przyszłość.
I tak się akurat złożyło, że w tamtym czasie krajowe powołania na mecz z Irlandią ogłosił Adam Nawałka. Kiedy skład kadry – oczywiście bez Rzeźniczaka – wypłynął do mediów, na reakcję samego piłkarza nie trzeba było długo czekać. Po jakiejś godzinie na jego twitterowym koncie pojawił się wpis:
Buahahahahaha
— Jakub Rzezniczak (@JakubRzezniczak) marzec 12, 2015
Sam Rzeźniczak niespecjalnie chciał ukryć, czego dotyczył jego tweet. Był szczerze zawiedziony, bo – tak jak cała rzesza postronnych obserwatorów – czuł, że powołanie zwyczajnie mu się należy. Co więcej, w różnych rozmowach dawał do zrozumienia, że nie interesuje go pozycja numer 20 w reprezentacji, bo jest już w takim wieku, że siedzenie na ławce niczego go nie nauczy. Innymi słowy, Rzeźniczak zgłaszał akces do gry w pierwszym składzie drużyny narodowej i w tamtym czasie nikogo to specjalnie nie dziwiło.
Minęło siedem miesięcy i zmieniło się dosłownie wszystko. Dziś “Rzeźnik” nie należy już do czołówki stoperów Ekstraklasy, ale do tych najgorszych, ramię w ramię z Krystianem Nowakiem czy Rafałem Grodzickim. Zawala Legii bramkę za bramką i nawet nie mamy tu na myśli jakichś dyskretnych błędów – jak beztroskie opuszczenie swojej strefy w meczu z Piastem – ale te najbardziej rażące. Takie, jak we wczorajszym meczu z Lechem, gdzie w kompromitujący sposób nie trafił w piłkę i tym samym ułożył mecz pod defensywnie usposobionego rywala. Albo jak w starciu z Koroną, gdzie w dziecinny sposób dał sobie odebrać piłkę w końcówce, czym zniweczył wysiłek kolegów z drużyny. Mało? To może jeszcze mecz z Wisłą, gdzie w niezbyt groźnej sytuacji w absurdalny sposób wyciągnął rękę i sprokurował chyba najgłupszego karnego w swojej karierze. Nie przypominamy sobie zresztą okresu, w którym Rzeźniczak zaliczałby tak wiele ewidentnych baboli.
Dziś oczywiście o żadnej reprezentacji nie może być mowy, bo Rzeźniczak jest cieniem samego siebie. Wygląda na człowieka przytłoczonego psychicznie, który zupełnie nie radzi sobie z presją wynikającą z jego roli w zespole. I wiele wskazuje, że naturalną koleją rzeczy będzie dla niego odpoczynek na ławce rezerwowych, czego życzy mu większość warszawskich kibiców. I to też jest tutaj bardzo wymowne.
Tak się akurat złożyło, że dziś Rzeźniczak obchodzi 29. urodziny. Przejrzeliśmy pobieżnie klubowe strony i zaskoczyła nas fala hejtu, jaką kibice Legii wylewają w komentarzach. Nie znaleźliśmy nawet jednego pozytywnego wpisu z życzeniami, chociaż akurat da się to wytłumaczyć wczorajszym występem. Inna sprawa, że rzadko kiedy kapitan zespołu i piłkarz, w którego klub zainwestował marketingowo umieszczając na bilboardach i w promocyjnych klipach, budzi aż tak negatywne emocje. Jeżeli reklamy z Rzeźniczakiem mają sprawić, że kibice chętniej będą kupowali klubowe koszulki, to chyba mamy tu do czynienia z efektem odwrotnym. Mamy wrażenie, że dziś mało kto miałby ochotę pokazać się na Legii w koszulce z nadrukiem „Rzeźniczak”. Nie mamy też wątpliwości, że na chwilę obecną warszawscy kibice w ogóle nie utożsamiają się ze swoim kapitanem.
Z pewnością coś tutaj nie funkcjonuje, bo Rzeźniczak – jak dotąd przecież bardzo solidny – niewiele daje klubowi, a momentami nawet szkodzi. I to zarówno na boisku, jak i poza nim. Jakkolwiek patrzeć, postawienie kapitana na nogi jest jednym z największych wyzwań stojących przed zarządem oraz nowym sztabem szkoleniowym. Bo chyba nikogo nie musimy przekonywać, że Legii potrzebny jest właśnie ktoś taki, jak Rzeźniczak z początku roku.
Fot. FotoPyK