Po trzech meczach fazy grupowej Ligi Europy Lech Poznań ma prawie tyle punktów, co po dwunastu kolejkach Ekstraklasy. Na krajowym podwórku sześć „oczek”, a w pucharach – cztery. I jak co dzień dostaje w czapę od kolejnych krajowych rywali, tak dziś strzelił dwa gole Fiorentinie. Ten Lech, który zamyka tabelę naszej ligi, tej Fiorentinie, która otwiera zestawienie Serie A. Czy nadszedł moment, w którym Kolejorz w końcu ruszy do przodu?
Jan Urban pewnie sam nie dowierza, że dokonał tak kapitalnych zmian. Thomalla przez godzinę był kompletnie bezproduktywny, przegrywał wiele pojedynków, często nawet już w fazie ustawienia. W końcu na boisku pojawił się Kownacki i zaliczył wejście smoka, a biorąc pod uwagę jego wiek i liczby w tym sezonie (dotychczas 1 bramka przez 745 minut): wejście smoczka. Wszedł, strzelił, zaraz zszedł. Zmienił go Maciej Gajos i… podwyższył na 2:0.
Bądźmy jednak szczerzy: wejścia tych dwóch piłkarzy to naprawdę nieliczne plusy dzisiejszego meczu. Atmosfera jak na grzybach, ewentualnie jak podczas typowego poniedziałkowego spotkania Ekstraklasy. Indywidualne wyróżnienia? Nie byłoby tego zwycięstwa, gdyby nie kilka świetnych interwencji Jasmina Buricia, no i naprawdę dobra gra w tyłach (zawodził jedynie Kędziora). Obrońcy byli blisko siebie, grali konsekwentnie, w końcu solidarnie, nie popełniali prostych błędów. Spora w tym zasługa Dariusza Dudki oraz – raz jeszcze – Buricia. Świadomość, że między słupkami jest ktoś, kto drużynie bardziej pomaga, niż szkodzi, jest dla Kolejorza w tym sezonie nowa.
A przecież tak blisko – oj, naprawdę blisko – było kolejnego odcinka zatytułowanego „typowy Lech”. W 90. minucie kontaktowego gola strzelił Rossi, a kilkadziesiąt sekund później Burić przy wybiciu piłki trafił w nadbiegającego rywala. Piłka minęła słupek o centymetry… Mało? No to pół minuty przed końcem doliczonego czasu gry Babacar, gdy futbolówki nie sięgnął Burić, nie trafił z najbliższej odległości.
Pierwszy raz polski zespół wygrał w europejskich pucharach we Włoszech. Dokonuje tego, pamiętajmy o faktach, będący w kryzysie Lech kosztem będącej na fali Fiorentiny. Długo się to wydawało nieprawdopodobne – i to niezależnie od tego, jaki był wynik. Gospodarze przy bezbramkowym remisie pudłowali nie wykorzystywali dogodnych sytuacji, potem – nawet, kiedy przegrywali – marnowali kolejne. I tak w kółko.
Czy powinniśmy po takim meczu jakkolwiek narzekać? Sami już nie wiemy. Lech nie rozegrał wielkiego spotkania, naprawdę dopisała mu fura szczęścia, wykorzystał wszystko, co miał i wybronił chyba nawet więcej, niż mógł. Z drugiej strony, nie o piękny futbol dziś w Poznaniu chodzi. Remis we Włoszech bralibyśmy przed meczem w ciemno, zwycięstwo przekraczało granice absurdu. I chyba wciąż przekracza!
Lepszej okazji, by Kolejorz się zebrać do kupy i w końcu wygrzebał się z dołka, chyba już nie będzie.
Fot.FotoPyK