Kiedy przed wyjazdem do Olsztyna Przemysław Mizgała powiedział, że “nie mamy tam nic do stracenia i jedziemy walczyć o trzy punkty”, kibice w Sosnowcu ziewnęli. Co prawda ich drużyna w tym sezonie jeszcze wyjazdowego meczu nie przegrała, ale w takiej samej sytuacji byli przeciwnicy – niepokonani u siebie. Byli, bo Zagłębie przywiozło arcycenną wygraną w wymiarze 4:2 i awansowało na pozycje lidera zaplecza, a slalom urządził sobie modny pan ze zdjęcia – Martin Pribula.
Kibice w Olsztynie raczej nie są wniebowzięci, ale postronny obserwator spotkania ze stadionu wychodził jak po niezłym koncercie. W końcu nie codziennie pada sześć bramek, a już szczególnie na boiskach pierwszej ligi, w której zwykle wieje defensywną nudą. Warto wspomnieć, że gospodarze musieli grać bez kilku podstawowych zawodników. Lech, Wełna i Meschia pauzowali za nadmiar żółtych kartek.
Magazynek błyskawicznie przeładował Martin Pribula i trafił już w 6. minucie, a wybitnie pomogli mu w tym obrońcy Stomilu, konkretnie ich nieporadność. Piłka była tak ciężka, że mieli problemy z wybiciem jej poza własną szesnastkę. Lżejsza okazała się dla Pribuli, który trafił czysto, precyzyjnie i strzelił po raz pierwszy. Wyrównanie? Kilka minut później, po tym, jak piłka odbiła się od pleców bramkarza. Następny gol? Proszę bardzo, już trzy minuty po poprzednim. Szybka kontra i Szymonowicz do pustej bramki. W pierwszej połowie to tyle, ale druga zaczęła się od mocnego uderzenia.
Potem sędzia podyktował rzut karny za faul na Jakubie Araku, który na gola zamienił Sebastian Dudek. Były zawodnik Widzewa wytrzymał też solidną próbę nerwów, bo do jedenastki podchodził dwukrotnie. Później jeszcze dwie bramki dorzucił Pribula, kompletując efektownego hat-tricka. Skuteczni w ataku, niemal bezbłędni w tyłach. Złoty beniaminek. Macie lidera!