Michał Przybyła to dla nas postać wielce zagadkowa. Z jednej strony – chłopak, którego szybko skreślili nawet w Widzewie, wszedł do ligi z buta, strzelił cztery gole i zapewnił będącej w trudnym położeniu Koronie gładki start. A to wbrew pozorom nie jest nic nie znaczący bilans. Michał Żyro stwierdził, że miał dobry sezon, gdy w całych poprzednich rozgrywkach strzelił pięć goli, tyle samo trafień co dziś Przybyła mieli wtedy m.in. Demjan, Mica czy Kownacki, a o jedno mniej Lovrencsics, Dzalamidze i Grzelczak. Wszystko to zawodnicy stricte ofensywni o nie najgorszej opinii. Z drugiej jednak strony – często mamy nieodparte wrażenie, że Przybyła najzwyczajniej w świecie nie jest piłkarzem ani na poziom Ekstraklasy, ani młodzieżówki, do której zdążył już dostać zaproszenie.
Nasz dysonans poznawczy wynika zarówno z ogólnej obserwacji gry 21-letniego napastnika Korony, jak i z oceny jego zachowania w poszczególnych sytuacjach. Patrzymy na średnią not i coś nam się tu po prostu nie zgadza. Dwunastu zawodników w tym sezonie strzeliło już cztery gole lub więcej. Spośród nich:
– ośmiu ma średnią wyższą niż 5, dwóch ma nawet 6-tkę z przodu
– trzech mieści się w przedziale 4,60-5
– Przybyła ma 3,90
A to wynik nawet przy naszych rygorystycznych ocenach bardzo mizerny. Gdy do ligi wchodzi młody piłkarz, szybko można zauważyć, czy “coś w sobie ma”. Zdefiniowanie tego czegoś może potrwać, ale przynajmniej są podstawy, by stwierdzić, że to może być w przyszłości piłkarz. Coś w sobie ma Lipski, coś ma Krzysztof Piątek, coś ma Mazek, a nawet młodziutki Listkowski, który dostał na razie tylko jedną poważną szansę w Pogoni. A u Przybyły nie widzimy nic, choć przyglądamy się naprawdę uważnie.
W sobotę obejrzeliśmy dwa beznadziejne mecze w Ekstraklasie. Jednak pod koniec spotkania w Kielcach, humory nieco poprawił nam właśnie Przybyła. Najpierw turlaliśmy po podłodze ze śmiechu, później zastanawialiśmy się – o co do cholery w tej sytuacji chodziło? Może wy macie pomysł?
Scena jakby wyjęta z… filmu o świrach. Kojarzycie ten motyw: piosenka “I believe I can fly” na ustach, szeroko rozłożone ręce gotowe do lotu i wybicie się z parapetu na szóstym piętrze. Dopiero kontakt z twardym betonem uzmysławia tym ptaszkom, że trochę się pomylili. U Przybyły wyglądało to podobnie – wybił się, rozłożył ręce, lecz dostał piłką w głowę, co ostudziło zapędy.
A tak serio, pomijając poniekąd absurdalne skojarzenia – Przybyła ma jakiś problem w takich sytuacjach, to już recydywa. Na Lechu mógł rozstrzygnąć mecz na korzyść Korony, dostał piłkę na piąty metr – praktycznie na pustaka – i zamiast strzelić, odbiła mu się ona od głowy, po czym przeleciała obok bramki (jego drużyna miałaby już cztery punkty więcej!). Chłopak biegnie w pole karne w jasno sprecyzowanym celu, do końca obserwuje rozwój wypadków, czyli akcje skrzydłowego, nie traci kontaktu wzrokowego z piłką, a gdy ona do niego dociera… sprawia wrażenie autentycznie zaskoczonego. Prawdziwy oryginał.
I nie chodzi nam o to, by się nad nim szczególnie znęcać. Wrodzona empatia nam na to nie pozwala. Wszystko to raczej dla dobra chłopaka: Michał, piłka dziwnym trafem szuka cię w polu karnym i znajduje, więc bądź gotowy na to spotkanie, kieruj ją do bramki. Być może to twój największy – a niewykluczone nawet, że jedyny – atut. Nie zmarnuj tego.
Fot. FotoPyK