Reklama

Jak co tydzień… chwalimy bandę Latala. Jest za co!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

03 października 2015, 22:13 • 3 min czytania 0 komentarzy

Gdy czasami zastanawiamy się nad tym, co Radoslav Latal mówi swoim piłkarzom w szatni chwilę przed wyjściem na boisko, do głowy automatycznie przychodzi nam jeden ze słynniejszym dialogów z “Killera”. Skojarzenie gry lidera Ekstraklasy ze starą polską komedią może wydawać się nieco dziwne, ale zawodnicy Piasta na murawie są jak bulteriery, wściekłe byki, a nawet jak Tommy Lee Jones w “Ściganym”. Nikt nam nie wmówi, że wygląda to inaczej. W każdym meczu idą na całość i nie ma na nich mocnych w Ekstraklasie. Dziś ominięta została kolejna przeszkoda – Wisła Kraków.

Jak co tydzień… chwalimy bandę Latala. Jest za co!

Dobry, żywy mecz. Oczywiście w porównaniu z tym co działo się w Mielcu czy w Kielcach, nawet starcie oldbojów Piasta oraz Wisły – a w nim pojedynki dajmy na to Kaszowskiego z Kulawikiem – mogłoby uchodzić za ciekawe widowisko. Jednak nie chodzi nam nawet o pokazanie kontrastu, ten mecz stał po prostu na bardzo przyzwoitym, ekstraklasowym poziomie. Od początku było dobre tempo, były też okazje z obu stron – swoje szanse mieli m.in. Żivec, Nespor, Mączyński czy Brożek.

Była też… szamotanina, można nawet powiedzieć, że mordobicie. Z jednej strony – wiadomo – choć nie jesteśmy specjalnie delikatni, wolelibyśmy nie oglądać takich obrazków. Z drugiej jednak – sceny z Nesporem, Brożkiem, Sadlokiem, Barisiciem, pokazywały też zaangażowanie w mecz, temperaturę spotkania. Nikt nie chciał odstawiać nogi, niektórzy byli nawet gotowi włożyć głowę tam, gdzie wielu nie zaryzykowałoby włożenia dolnej kończyny. Takie widowiska ogląda się najlepiej.

Oczywiście czerwona kartka – przynajmniej jedna – w tej sytuacji by nie zaszkodziła. Sędzia Przybył niepotrzebnie okazał się wyrozumiały. Albo inaczej: pogubił się w tym kotle i bał się podjęcia pochopnej decyzji.

Chwilę po tym spięciu miały miejsce dwie kluczowe sytuacje dla losów meczu.

Reklama

Pierwsza: złe wprowadzenie piłki do gry Szmatuły, Guerrier wykłada futbolówkę Brożkowi, ten w nią nie trafia, a co za tym idzie – nie trafia też do pustej bramki.

Druga: Żivec wygrywa pojedynek w środku pola, oddaje piłkę do Mraza, a ten z lewego skrzydła dogrywa w pole karne w swoim stylu. Również w swoim stylu obrońców wyprzedza Nespor, źle ustawia się też Cierzniak. 1-0.

Apetyty przed drugą połową mieliśmy duże i nie zawiedliśmy się nic a nic. No, może zabrakło goli, ale np. sytuacja, w której Korun wzorowo wygarnia piłkę Brożkowi w ostatniej chwili przed strzałem, to też indywidualne zagranie wysokiego lotu. Albo gdy Mączyński minął strzałem Szmatułę, lecz piłkę nad poprzeczką głową przeniósł Słoweniec. Tu akurat obrońca miał więcej szczęścia niż rozumu, ale – uwaga: banał! – szczęście sprzyja lepszym.

A Piast koniec końców był lepszy. Może nie zdecydowanie, może nawet o długość buta, ale nie potrzebujemy fotokomórki, by to rozstrzygnąć. Drużyna Latala w pełni zasłużenie dalej może patrzyć na resztę Ekstraklasy z góry.

d7acd94258871

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...