Dziś kartka podwójna, specjalnie dla kibiców Arsenalu. Dwie daty, dwie wielkie postaci. Legendy. Obaj narodowości francuskiej, obaj na swój sposób dystyngowani i eleganccy. Jeden przy linii bocznej, drugi w polu karnym przeciwników. Duet, którego jakiś czas temu bały się kluby w Anglii, ale i całej Europie. Otóż dziewiętnaście lat temu Arsene Wenger został trenerem Kanonierów, a piętnaście lat temu Thierry Henry zdobył fantastycznego gola z Manchesterem United.
Niech starszy ma pierwszeństwo, więc zaczniemy od bossa. W momencie, kiedy odszedł Sir Alex Ferguson, to właśnie Wenger został najdłużej pracującym menedżerem w jednym klubie Premier League. To już dziewiętnaście lat. Trenerską karierę na dobre rozpoczął w 1984 roku w Nancy. Kolejnym ważnym przystankiem było Monaco, gdzie zdobył Puchar Francji i gdzie rzecz jasna zapoznał się z Thierrym Henrym. Między Francją, a Wyspami Brytyjskimi zahaczył o japońskie Nagoya Grampus Eight, gdzie trenował na przykład młodego Tomka Frankowskiego.
Przejdzie do historii jako pierwszy menedżer spoza Wielkiej Brytanii, który zdobył dublet i pierwszy w ogóle, któremu drużynie udało się zakończyć sezon bez choćby jednej porażki. Do Arsenalu przeniósł się w 1996 roku. Zastąpił zwolnionego Bruce’a Riocha. Zadebiutował 12 października wygranym 2:0 spotkaniem z Blackburn. Tamten sezon zakończyli na trzecim miejscu, ale w kolejnym – prowadząc klub od początku do końca – sięgnął po dublet. W 2001 roku zgarnął kolejny, a sezon 2003-04 zakończył bez porażki.
Nieco wcześniej jednak Henry popisał się cudowną bramką. Ale taką zapierającą dech w piersiach. Żadna tam piętka, przewrotka, nożyce, czy strzał z 60. metrów. To było coś unikalnego. Jak te Erica Cantony czy Denisa Bergkampa. Na Highbury przyjechał broniący tytułu Manchester United. Francuz przyjął piłkę, przerzucił nad Denisem Irwinem i cudownym uderzeniem pokonał kompletnie zaskoczonego Fabiena Bartheza.
Magia.