Reklama

Magdziński z Angoli tym razem nietypowo. Opowieść dziewczyny

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 września 2015, 21:06 • 20 min czytania 0 komentarzy

Strzelam, wygrywamy i jesteśmy bardzo blisko osiągnięcia najważniejszego celu na ten rok, czyli utrzymania się w lidze. Może nawet w momencie w którym czytacie ten tekst cel będzie już zrealizowany, ale nie oszukujmy się… nie jesteście zainteresowani moimi wpisami tylko ze względów sportowych, bo lig lepszych od naszej jest na świecie mnóstwo. Dlatego pomyślałem, że zaciekawi Was opis Afryki nie tylko piłkarskiej. Zapraszam do relacji afrykańskiej codzienności przedstawiony przez przedstawicielkę płci pięknej, która jest bardzo ważna w moim piłkarskim życiu.

Magdziński z Angoli tym razem nietypowo. Opowieść dziewczyny

Oto opowieść dziewczyny Jacka Magdzińskiego – Kingi Jasienieckiej.

***

Hmm… no i stało się! Była 15:00 pierwszego sierpnia, a ja wylądowałam w Luandzie – stolicy Angoli. A za mną zostawiłam miesiące oczekiwań, myśli na temat mojej planowanej, w wielu momentach abstrakcyjnej przygody na Czarnym Lądzie.

Leciałam z Warszawy liniami Emirates, gdzie w ramach prezentu otrzymałam podróż business class – żyć nie umierać. Międzylądowanie spędziłam w Dubaju, gdzie nie mogłam odpuścić nocnego zwiedzania jednego z najbogatszych miejsc na Ziemi. Mimo późnej pory ciekawość nie pozwoliłaby mi zasnąć. Następnego dnia w samolocie zmierzającym w kierunku Luandy z każda godziną bliższą lądowania moje serce biło coraz mocniej, ponieważ wiedziałam, że już niedługo postawię pierwsze kroki na afrykańskiej ziemi.

Reklama

Afryka na wstępnie mnie zaskoczyła i to na plus. Ochrona lotniska przepuszczała przez barierki kobiety, żeby mogły się odprawić w pierwszej kolejności. Podeszłam do kontroli, wymieniłam się z kontrolerem miłym uśmiechem po czym skierowałam się w stronę taśmy z bagażami. Po kilkunastu minutach oczekiwania na bagaż ujrzałam za taśmą Jacka!!! Zostawiłam torby i rzuciłam się na niego. Po krótkim, ale intensywnym przywitaniu wyszliśmy na zewnątrz i zdałam sobie sprawę, że naprawdę tutaj jestem!

Jacek przedstawił mnie swojemu angolańskiemu koledze – Jacinto. Pożegnałam się z ekipą, która mi towarzyszyła i ruszyliśmy w kierunku samochodu, z którego spoglądałam na wszystkie możliwe strony. Pierwsze wrażenie? Prawie nic mnie nie zaskoczyło, oprócz tego, że byłam jedną z nielicznych białych osób. Wszystko dookoła wyglądało… normalnie – czyste ulice, ludzie załatwiający swoje sprawy. Jedyne co w tamtym momencie mnie zszokowało to fakt, że kobiety chodzą po ulicach z przeróżnymi rzeczami na głowie (od owoców po chemię), co więcej mając jednocześnie na plecach owinięte w chusty niemowlęta. Nie mogłam w to uwierzyć.

SONY DSC

Wsiedliśmy do samochodu, czekałam na Jacka, ale on… usiadł z przodu! Było to dla mnie duże zaskoczenie, bo nie zdążyłam się nim nacieszyć, dochodziły do tego emocje, brak skupienia na czymkolwiek, wszystko się we mnie kumulowało. Chciałam go mieć obok siebie. Wytłumaczył mi potem, że obok kierowcy ktoś musi siedzieć, bo w innym wypadku wyglądałoby to tak jakby Jacinto był naszym kierowcą, a nie kolegą. Pierwsza styczność z inną kulturą zaliczona.

Jechaliśmy dość sprawnie, co mnie zdziwiło, ale gdy zobaczyłam, że na ulicach samochody nie zwalniają kiedy ktoś przechodzi przez ulicę, to wiele się rozjaśniło. Każdy jedzie szybko, więc to przechodnie muszą uważać i przyspieszać, by zejść z ulicy w odpowiednim momencie. Dojechaliśmy do domu Jacinto, gdzie na podjeździe stały cztery samochody, przed domem był basen. Wiedziałam, że tej nocy nie poznam biednej Angoli.

Jacinto przyjął nas bardzo uroczyście, na wejściu uraczył szampanem. Ja nadal byłam rozkojarzona, zafascynowana wszystkim co mnie otacza. Poszłam do pokoju, aby odpocząć po podróży. Jacek oświadczył mi, że na tym nasz wieczór się nie skończy. Kilka godzin później ruszyliśmy do znajomych Jacinto. Nie ukrywam, że było to dla mnie ciężkie spotkanie: wielogodzinna bezsenna podróż, styczność z językiem o którym nie miałam pojęcia wśród ludzi, których widziałam pierwszy raz, ale jednocześnie czułam szczęście, bo obok był on… W głowie milion pytań: jak będzie, czy mój przyjazd będzie udany? Mimo wszystko starałam się, aby ten wieczór był udany. Atmosfera jaka panowała w angolańskim domu była niesamowita, wszyscy się śmiali, bawili, tańczyli, mimo później pory muzyka grała bardzo głośno i nikt się tym nie przejmował.

Reklama

Następnego dnia rano po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić miasto. Po wycieczce ulicami stolicy ruszyliśmy w kierunku lotniska, skąd mieliśmy udać się do Lobito. Korki na ulicach spowodowały, że dotarliśmy za późno i tylko dzięki pomocy Jacinto udało nam się polecieć planowanym lotem. Po trzech kwadransach byliśmy już w Lobito – mieście wielkości Bielska-Białej. Przed lotniskiem czekał na nas kierowca pracujący dla klubu. Kolejne miasto i znowu coś nowego –  podziwiałam wzgórza na których pełno było malutkich domków – „lepianek”. Wrażenie zrobił przede wszystkim ogrom tego wszystkiego, było ich mnóstwo. Fakt – większość w raczej niezbyt dobrym stanie.  Wreszcie dotarliśmy do domu. Już przy wejściu miałam okazję poznać ochroniarza, który dba o porządek oraz o to, aby na posesje nie wdarł się nikt obcy. Potem poznałam Wilsona, który przyjechał z Portugalii i jest bramkarzem. Trzecim domownikiem był Kadu, który gra na pozycji napastnika i pochodzi z Wysp Zielonego Przylądka. O całą trójkę dbają każdego dnia pomoc domowa – dwie specjalnie zatrudnione panie. W domu obok mieszkają trenerzy Jacka, których również miałam okazję poznać tego samego dnia. Od tamtego momentu wiedziałam, że przez najbliższe półtora miesiąca to będzie moje miejsce!

W pierwszym tygodniu spędzaliśmy dużo czasu z ekipą domowników wychodząc na obiady, kolacje, chodziliśmy na plażę. Przed nami był pierwszy mecz, który na szczęście miałam możliwość zobaczyć. Czemu „na szczęście”? Ponieważ w poprzednim meczu w Lobito kibicie buntowali się po rzekomych niesprawiedliwych decyzjach sędziów w trakcie trwania meczu. W konsekwencji stadion został zamknięty. Byłam jedną z nielicznych osób siedzących na trybunach, ale sam fakt, że mogę w końcu na własne oczy zobaczyć Jacka w akcji na tak dużym stadionie był czymś niesamowitym.

12007001_959779700750341_2024743648_o

Po spokojnym tygodniu nastąpił kolejny, gdzie miałam pierwszy raz okazję przejechać się miejscowymi busikami, które wyłapywały chętnych do podróży. Innym rodzajem transportu były motocykle, które za niewielką opłatą mogły nie tylko dowieźć do celu w znacznie szybszym czasie niż busy, ale dać wiele frajdy.

Na jednym ze skrzyżowań blisko naszego domu kilkanaście osób przez blisko dwa tygodnie spędzało tam całe dnie i noce. Ciekawiło mnie to, bo wszyscy razem siedzieli, gotowali, a wieczorem rozkładali tkaniny i spali na ziemi. Później dowiedziałam się, że Angolańczycy tak spędzają czas po śmierci bliskiej osoby. Towarzyszyły im śmiech, zabawa oraz wielogodzinne rozmowy. Szok, ale to w końcu Afryka, tu wszystko jest inne.

Kilka moich pierwszych wizyt w supermarkecie nie zaskoczyło mnie aż tak bardzo ponieważ półki był pełne. Zdarzało się jednak, że nie było np. w sklepie mięsa, które byśmy chcieli, czy płatków owsianych, które tak lubi Jacek. Widziałam też kłótnię większej grupy przy stoisku z pieczywem. Ludzie byli oburzeni, że nie dla wszystkich starczyło chleba.

Kolejny, już trzeci tydzień był nie małym wyzwaniem dla mnie i lekcją tego jak sobie poradzę w zaistniałej sytuacji. Jacek zostawił mnie w domu prawie na cały tydzień samą, ponieważ drużyna miała mecz wyjazdowy z kilkoma przesiadkami. Potrzebowali oni na dojazd więcej czasu. Jacek był przecież jedyna osoba na której mogłam tam polegać. Zostawił mnie z obcymi ludźmi w pustym domu, nie znałam języka. No ale trzeba było wziąć to wyzwanie na klatę! Pierwsze dni zleciały mi w miarę szybko, kontaktowałam się z rodziną i przyjaciółmi, słuchałam muzyki i czytałam książki. Opiekował się mną nasz ochroniarz, który przychodził i pytał czy wszystko jest okej. Odwiedził mnie również  Darek (Polak mieszkający w Lobito od sześciu lat), zabrał na wycieczkę, pokazał okolice i cudowne miejsce – miejscowość Catumbela! 10 km od naszego Lobito życie wygląda zupełnie inaczej.

Z każdym kolejnym kilometrem jaki pokonywaliśmy w tym miejscu czułam się jakbym była w jakiejś dżungli. Kamienista droga z pasmem palm po obu stronach drogi. Po jednej stronie wysokie skały, a po drugiej pola uprawne z różnymi warzywami i owocami, a co urzekło mnie najbardziej to ogromne pola bananowców. Po lewej stronie ujrzałam małą rzeczkę, w której (uwaga!) myli się ludzie. Zobaczyłam zupełnie dzikie życie na własne oczy. Zagłębiając się dalej, dostrzegłam wiele domków na wzgórzu oraz boisko, na którym dzieci grały w piłkę. Miejsce to wywarło na mnie ogromne wrażenie i wzbudziło wiele emocji. Wiedziałam, że jeszcze tu wrócę, musiałam pokazać to mojemu piłkarzowi.

Po godzinnej wycieczce w Catumbelii zwiedziliśmy również wiele dzielnic w Lobito, gdzie mogłam zobaczyć po raz kolejny kontrast w poziomie życia tubylców.  Przejeżdżając przed jedną z nich zauważyłam, że po prawej stronie znajduje się salka z krzesłami, z której dobiegały różne dziwne dźwięki. Zatrzymaliśmy się i wtedy Darek wytłumaczył mi, że są to zgromadzenia różnego rodzaju odłamów chrześcijańskich. Ich przebieg nie był normalny. Starsza kobieta na podeście wykrzykiwała coś z zamkniętymi oczami, ruszając się przy tym w dziwny sposób, a publika powtarzała jej słowa. Darek pokazał mi też szpital. Przed główną bramą rozstawione były namioty, gdzie koczowały rodziny chorych, aby wspierać swoich najbliższych.  Później ruszyliśmy w kierunku domu, gdzie Darek oświadczył mi, że zabiera mnie dzisiaj na imprezę. Dyskoteki w Angoli zaczynają się o bardzo później porze. Wyruszyliśmy po 24.00 jednak wcześniej zrobiliśmy sobie w domu krótkiego „biforka”.

Wstęp do klubu kosztował 2500 kwanza. Wnętrze bardzo ładne, na wysokim poziomie. Darek zaprowadził mnie do swoich znajomych w strefie VIP i impreza się zaczęła. Oczywiście od razu ruszyłam na parkiet i zaczęłam bawić się na całego przy europejskiej muzyce. Po 2 godzinkach zauważyłam, że DJ puścił piosenkę w innym klimacie i na parkiecie zaczęły tworzyć się pary. Co ciekawsze, rytm i sposób poruszania kobiet w tańcu bardzo mi się spodobał i już wiedziałam, że też tak chce! Zapytałam Darka co to za styl i dowiedziałam się, ze jest to KIZOMBA. Resztę czasu w klubie spędziłam na nauce nowego tańca. W pewnym momencie zauważyłam, że Darek z kimś rozmawia i patrzą w moim kierunku, później wyjaśnił mi, że pewien mężczyzna rozpoznał mnie z meczu, wiedział, że jestem kobietą Jacka.

Nazajutrz wrócił Jacek i spędziliśmy razem czas, a kolejne dni były wynagrodzeniem jego nieobecności. Towarzyszyłam mu również na treningach, gdzie miałam okazję zobaczyć jak to wszystko wygląda i wtedy właśnie poznałam charakterek (taktykę) trenera Ekrema. Był dla chłopaków bardzo bezwzględny i dużo krzyczał. Wymagał ogromnej koncentracji, w innym wypadku był gotowy wyrzucać piłkarzy z treningu, żeby przemyśleli swoje zachowanie. W bieżącym tygodniu mecz miał się odbyć na stadionie Ombaka w Benguelii. Jacek godząc przygotowania do meczu oraz opiekę nade mną w piątek pojechał na zgrupowanie do hotelu, który znajdował się na półwyspie w Lobito. W piątkowy wieczór z kontuzjowanym Wilsonem, Barbara, jej siostrą Daniela, Beko (trenerem bramkarzy) oraz Darkiem zrobiliśmy sobie kolację i mała potańcówkę w salonie, gdzie wykorzystałam okazje do nauki Kizomby. Z racji różnorodności narodowej, każdy miał pokazać jak się tańczy w danym kraju. Zaczęliśmy od Turcji, Beko wziął nas pod skrzydła i pokazał typowe tureckie podskoki, które załapałam w szybkim tempie podobne jak reszta towarzystwa. Następnie Barbara z Wilsonem pogłębili moja wiedzę na temat kroków kizomby, której uczyłam się wcześniej w klubie. Czułam się jak ryba w wodzie. Wieczór przedłużył się do trzeciej w nocy i tak po długiej integracji poszłam spać.

IMG_7488

Następnego dnia Darek przyjechał po mnie i wyruszyliśmy na mecz. Wchodząc na stadion miałam ogromną nadzieję, że trener wystawi Jacka w pierwszym składzie, bo do ostatniego momentu nie było to akurat w tym meczu oczywiste. Jacek wszedł w drugiej połowie, przy wyniku 1-0 dla Academiki. Atmosfera na meczu niesamowita, w młynie gwar, okrzyki, tańce, śpiewy, przebrania. Mecz oglądałam ze strefy VIP w towarzystwie Darka, Barbary oraz niegrającego Wilsona. Cały mecz był bardzo emocjonujący i odróżniał się od dwóch poprzednich. Piłkarze dawali z siebie wszystko i za wszelką cenę chcieli podtrzymać wynik i tak też się stało. Po końcowym gwizdku na stadionie zapanował chaos, a Jacek wziął flagę od kibiców i zaczął z nią tańczyć na murawie. Wszyscy piłkarze schodząc do szatni kiwali nam i pozdrawiali, aż w końcu Jacek podszedł pod trybuny i wysłał całusa w moim kierunku. Po wyjściu przed stadion w oczekiwaniu na zwycięzców kibicie żegnali drużynę przeciwnika z Luandy tańcząc i bawiąc się przy tym. Niesamowite emocje!

Gdy robiłam wszystkim zdjęcia podszedł do mnie jakiś młody chłopak i poprosił o wspólne zdjęcie. Bardzo się zdziwiłam, ale zgodziłam się. Ku mojemu zdziwieniu przyszło jeszcze wiele innych osób, które chciały zrobić sobie ze mną fotkę. A dlaczego? Ponieważ jestem kobietą piłkarza z Europy. W Lobito kojarzono, że jestem z Jackiem, dlatego zainteresowanie było tak duże. Bardzo miłe i  przyjemne uczucie. W końcu doczekałam się mojego mężczyzny, który podszedł do mnie, przywitał się, następnie zrobiliśmy sobie kilka zdjęć z jego fanami. Po tym meczu wiedziałam, że czeka nas świętowanie. W drodze do domu zaczęliśmy układać plany na wieczór. Drogę łączyliśmy z ludźmi wracającymi z meczu busami, na pakach samochodów. Wpadliśmy na pomysł, aby wyjąć głowy przez szyberdach i pomachać im. Tak zrobiliśmy i wszyscy zaczęli krzyczeć: „Jacek Jacek!!!”.

Po powrocie do domu szykowaliśmy kolację, ale przeszkodzili nam kibice, którzy podjechali pod nasz dom i zaczęli śpiewać, tańczyć na pace samochodu, dziękować za wygrany mecz. Ochroniarz otworzył bramę, wszyscy wbiegli na podwórko biorąc Jacka na ręce i śpiewając i uderzając w bębny. Emocje nie do opisania! Po wszystkim wspólnie z domownikami: Kadu, Wilson, Ekrem, Beko, Darek oraz Barbara usiedliśmy do kolacji i po kilku godzinach wszyscy razem ruszyliśmy do klubu. Wyruszyłam na parkiet z Jackiem i muzyka nas poniosła od samego wejścia do klubu. Bawiliśmy się bez przerwy w towarzystwie co chwile innych osób. Nastawały momenty kizomby. Jacek chciał się nauczyć podstawowego kroku, ale moja wiedza była mała i nie potrafiłam przekazać mu tego co wcześniej pokazali mi nasi domownicy. Nie poddawaliśmy się i tańczyliśmy do białego rana.

Już następnego dnia o 12 byliśmy umówieni ze znajomymi Jacka, na jednej z piękniejszych plaż w Angoli. Oboje byliśmy zachwyceni tym miejscem. Towarzyszył nam piękny widok na ocean oraz ogromne skały, które zapierały dech w piersiach. Krótko po naszym przybyciu Jacek wygadał się, że jestem zafascynowana kizombą i dziewczyny porwały mnie do tańca pokazując przy okazji inne style miejscowych tańców. Po chwili spostrzegłam, że do bramy od strony plaży podbiegła masa dzieci. Zaczęli krzyczeć, śmiać się i dopingować w kolejnych krokach jakich się uczyłam. Niesamowite emocje. Dzieciaki zaczęły wykrzykiwać „kiss kiss kiss” domagając się, abyśmy się pocałowali. Po pocałunku wszyscy zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej… cudowne chwile, nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Po jakimś czasie usiedliśmy do obiadu, gdzie obsługa dopieszczała wszystkich. Następnie wyruszyliśmy na plażę gdzie tańczyliśmy, śmialiśmy się, robiliśmy zdjęcia oraz nakręcaliśmy filmiki. Po kilku godzinach dotarła do nas miss Bengueli z chłopakiem, który zeszłej nocy grał dla nas w klubie jako DJ. Kiedy już się ściemniło zaczęła się zabawa polegająca na podziale ekipy na dwie drużyny, które walczyły między sobą na ich miejscowe tańce. Nie było łatwo wczuć się w to co trzeba robić, ale po wielu próbach było całkiem ciekawie. Uśmiech z twarzy nie znikał nam ani na trochę.

SONY DSC

Od poniedziałku zaczęła się znowu piłkarska codzienność, Jacek skupiony na treningach przygotowywał się do kolejnego meczu, a ja przy jego boku oswajałam z niecodziennym życiem sportowca. Po kilku tygodniach pobytu zdałam sobie sprawę jak mamy dobrze mając pomoce domowe Mado i Mingotę, ochronę czy catering, ponieważ każdego dnia mogłam oddać rzeczy do prania, a następnego dnia wszystko czekało suche na linkach. Idzie się rozleniwić. Wbrew pozorom pomimo faktu, że to Afryka, nie było problemów z Internetem. Raz nie było wody w kranie i myliśmy się wodą ze studni przy użyciu garnka. Jeszcze częstszym zjawiskiem było wyłączanie prądu w całej okolicy więc „ciemne dni” też się zdarzały. Nie zawsze jest to śmieszne. Zdarzyło się, że którego dnia wyłączyli prąd, a w tym samym czasie w szpitalu odbywała się operacja. Niestety szpital nie posiadał alternatora i pacjent zmarł na łóżku operacyjnym.

W kolejnym tygodniu wypożyczyliśmy samochód i zaczęliśmy zwiedzać Lobito oraz okolice. Rzeczą jasną było to, że wróciliśmy do Catumbelii. Podobnie jak ja, Jacek był zszokowany tym co zobaczył w tej miejscowości. Następnie udaliśmy się na wzgórza domków, gdzie mieszka bardzo dużo ludzi. I niestety, nie ma co zazdrościć – człowiek żyje tam w trudnych warunkach. Zaglądałam przez okna w każdy zakamarek tego miejsca, aby zobaczyć jak najwięcej. W pewnym momencie zauważyłam poniżej grupkę dzieci ubranych w jednolite uniformy i od razu chciałam tam pojechać. Kiedy dotarliśmy wszystko się wyjaśniło. Tam, a dokładniej pod drzewem z przybitą do niego tablicą odbywała się lekcja. Coś nieprawdopodobnego, wcześniej takie rzeczy widziałam tylko w telewizji. Uprzejma nauczycielka zrobiła nam z dziećmi zdjęcia i wyjaśniała, że wszystkie klasy są zajęte. Szkoła wykonana była z blach oddzielających kolejne klasy od siebie. Co jest ciekawostką i pokazuje świadomość oraz poziom cywilizacji – nauczycielka zapytała jak te zdjęcia znajdują się w aparacie i jak je wyjąć. Szokujące, ale zarazem śmieszne, można na tym przykładzie wyobrazić sobie jak wygląda życie w Angoli.

IMG_7731

Po dwóch dniach zwiedzania oddaliśmy samochód. Po kilku tygodniach pobytu, osłuchiwania się z językiem portugalskim wreszcie zaczynałam coś rozumieć a nawet zapamiętywać słowa. Akurat trwała ligowa przerwa, Jacek miał tylko treningi. Pod koniec tygodnia czekała mnie nietypowa lekcja portugalskiego i angielskiego, ponieważ wybraliśmy się do kina, gdzie musiałam poradzić sobie bez ojczystego języka.

Przede mną był ostatni tydzień pobytu w innym świecie. Zaczęły pojawiać się małe kryzysy, rozmyślanie o tym, co dalej. Nie chciałam wracać do Polski. Tęskniłam za rodziną, przyjaciółmi, ale podróż na południe Afryki wzbudziła we mnie tyle emocji i szczęścia. Zbliżały się również urodziny Jacka, planowałam od samego początku pobytu niespodziankę dla niego. Przy pomocy Wilsona udało się to wykonać – spędziliśmy urodziny we dwoje na słonecznej plaży, popijając szampana i zajadając się owocami. Tego samego dnia Jacek zaprosił mnie na kolację urodzinową na której podsumowaliśmy mój pobyt i spędziliśmy wspaniale czas na długich rozmowach.

Następny dzień, czyli środa 9 września był ostatnim w pełnym składzie w Lobito, ponieważ już następnego dnia Jacek z drużyną wyjeżdżał do Luandy na mecz, który miał odbyć się w sobotę. Z tego względu, że był to ostatni taki dzień mój mężczyzna postanowił zorganizować mi kolację pożegnalną w gronie całej paczki  Było mi bardzo miło, ale zarazem smutno, że moja przygoda w Afryce dobiega końca… Podczas uroczystej kolacji Jacek podziękował mi za przyjazd, powiedział też kilka miłych słów o tym, jak bardzo ucieszyło go te kilka dni razem. Ja podobnie przy pomocy tłumaczenia Darka podziękowałam za miłe przyjęcie mnie do ekipy i wyraziłam nadzieję, że jeszcze wszyscy się kiedyś spotkamy.

Wieczór był bardzo udany, wszyscy kierowali w moim kierunku miłe słowa. Łezka po cichu zakręciła się w oku… Potańczyliśmy, poznałam kolejne kroki Kizomby, a później pochłonęła mnie rozmowa z Darkiem.

Następnego dnia wielkie pakowanie, bo Jacek zabierał moje bagaże ze sobą do Luandy, a ja po raz kolejny zostałam sama na Caponte. Do stolicy pojechałam samochodem, gdzie miałam okazję zwiedzić wiele miejsc, wiosek, zobaczyć głębię kraju, z pięknymi widokami w towarzystwie mojego osobistego przewodnika Darka, który opowiadał mi swoje przygody i doświadczenia związane z każdą ze zwiedzanych okolic. Zdradził mi kilka ciekawostek np. to że w Angoli istnieje takie coś jak tablice dyplomatyczne. Taką też posiadał Darek dzięki czemu ominęło nas dużo kontroli na drodze do stolicy. Jeśli już dojdzie do kontroli to policja jest bardzo ugodowa, a już szczególnie po drobnym geście ze strony kierowcy, polegającym na wręczeniu małej wkładki drogówce. Jak to kobieta – miałam też sporo pytań dotyczących wydobywania diamentów. Okazało się, że aby dostać zgodę na wydobywanie kryształków trzeba zdobyć licencję. Jest to bardzo długi i ciężki proces. Zaciekawiło mnie również to w jaki sposób władze wiedzą gdzie znajdują się te pola, które tak dobrze później chronią. Robią to przy pomocy zdjęć satelitarnych, szukając pól magnetycznych.

Dla mnie były to niesamowite widoki, nie mogłam się napatrzeć i strzelałam mnóstwo zdjęć. Po niemal siedmiu godzinach podróży dotarliśmy do celu. Umówiliśmy się z Jackiem, że na mecz z Interclube de Luanda pojedziemy kolumną, włączając przy tym światła awaryjne, aby kierowcy wiedzieli, że jedziemy w jednym kordonie z autokarem. Kiedy siedziałam już na trybunach czekając na pierwszy gwizdek, zdałam sobie sprawę, że moja przygoda dobiega końca i będę dopingowała go w tym sezonie po raz ostatni. Bardzo szybko zleciał mi czas, zamierzałam wykorzystać te ostatnie dni w stu procentach. Mecz był bardzo emocjonujący, w dodatku Jacek już w pierwszej połowie zdobył bramkę. Razem z  Darkiem i Edim zaczęliśmy krzyczeć, skakać – to było coś cudownego. Niedługo potem padł kolejny gol, znów strzelił Jacek. Byłam bardzo szczęśliwa, oczywiście nie musiałam czekać długo na spojrzenie i wysłanie buziaka, którego złapałam bardzo szybciutko. Przeciwnicy wyrównali, walka była zacięta do samego końca, a po Jacku wiedziałam ogromnego ducha walki. Wiele razy wracał do obrony i ofiarnie walczył pod własną bramką. Niestety, ostatecznie mecz wygrał Interclube strzelając zwycięskiego gola w ostatnich minutach. Mimo porażki, byłam z niego bardzo dumna. Po meczu pojechaliśmy do Arka, architekta z Polski, który jest współtwórcą „małej Europy w Afryce”. Sobotni wieczór zapowiadał się bardzo ciekawie, ponieważ wraz z Jackiem, Darkiem, Arkiem i jego dziewczyną ruszyliśmy na miasto, aby uczcić piękne bramki.

11914011_798598580261056_5408320169341313639_n

Początek wieczoru przebiegał bardzo spokojnie. Arek zabrał nas do klubu, który połączony był z restauracją przy samej plaży. Czułam, że to będzie udany wieczór jak tylko usłyszałam po raz kolejny rytmy afrykańskiej kizomby. Porwałam Jacka na parkiet, zaczęliśmy tańczyć, śmiać się i nagrywać filmiki. Po kilku godzinach szaleństw wróciliśmy do domu i położyliśmy się na chwilę, ponieważ 4 godziny później wyruszyliśmy zwiedzać stolicę. Zobaczyłam Luandę z wysokiego wzgórza. Można bardzo zauważyć, że Angola staje na nogi i rozwija się w szybkim tempie po wojnie, która skończyła się niespełna trzynaście lat temu.  Doczekałam się też wreszcie spaceru główną promenadą, a następnie pojechaliśmy na obiad w ulubione miejsce Jacka, gdzie podawali tureckie jedzenie. Nie był to łatwy dzień, ponieważ  spaliśmy bardzo mało, lecz nie mogliśmy odmówić poznania ekipy Polaków, którzy mieszkają i pracują w Luandzie. Była to duża grupa młodych ludzi. Posiedzieliśmy z nimi, pośmialiśmy się, a Darek zabawiał towarzystwo swoim poczuciem humoru. Późnym wieczorem położyliśmy się spać, co nie było łatwe, ponieważ świadomość, że następnego dnia wracam do domu nie dawała mi zasnąć.


Wylot był zaplanowany na popołudnie, dlatego też zdążyliśmy zobaczyć tę wspomnianą wcześniej „małą Europę w Afryce”. Ogromne przedsięwzięcie na potężnym terenie, gdzie w planach do wybudowania jest 1000 domów jednorodzinnych z kompleksem szkół, sklepów oraz wielu innych atrakcji dla przyszłych właścicieli domów.  Po południu pojechaliśmy na pożegnalny obiad i wkrótce potem ruszyliśmy w stronę lotniska. Wiedziałam, że czeka mnie wyzwanie, mianowicie samotna podróż do domu. Przy kontroli osobistej atmosfera rozluźniła się, bo panowie zapytali mnie jaki był cel mojej wizyty. Kiedy w skrócie hasłami łącząc portugalski z językiem angielskim powiedziałam co mnie tu przywiało,  panowie zaciekawili się, rozluźnili i z uśmiechem na twarzy pożegnali. W drodze do Polski ponownie spędziłam międzylądowanie w Dubaju, tym razem były to tylko dwie godziny. Kiedy podeszłam do odprawy pani stewardessa poinformowała mnie, że lot powrotny również spędzę w business class. Bardzo mnie to ucieszyło i wiedziałam, że podróż minie mi komfortowo. Lubię takie niespodzianki!

Dłuższą część podróży do Warszawy przespałam, lot zleciał mi bardzo szybko. Z jednej strony bardzo cieszyłam się, że zobaczę rodziców i siostrę, ale już tęskniłam za Czarnym Lądem. Po wylądowaniu odebrałam bagaże i ruszyłam w kierunku wyjścia. Rodzice już czekali na mnie i dopiero wtedy poczułam, że 1,5 miesiąca zleciało w ekspresowym tempie.

Bardzo się cieszę, że mogłam przeżyć taką przygodę, poczuć na własnej skórze życie ludzi na innym kontynencie. Zagłębić się w ich kulturę, zwyczaje oraz obyczaje. Pokochałam kizombę i wiem, że przygoda z nią dopiero się zaczyna. Poznałam bardzo dużo ciekawych ludzi. W relacjach z nimi przeszkadzały mi bariery językowe, ale udało mi się je chociaż w małym stopniu przełamać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła odwiedzić ten naprawdę piękny kontynent. Jestem bardzo wdzięczna Jackowi, że mogłam zobaczyć prawdziwe afrykańskie życie, które zawsze nie fascynowało.

IMG_1204

KINGA JASIENIECKA

Fanpage Jacka Magdzińskiego i więcej historii z Angoli TUTAJ.

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
0
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...