Czekali na to od 21. sierpnia. W międzyczasie dostali oklep od Piasta i stracili punkty z Podbeskidziem oraz Koroną. W końcu się jednak udało. I to udało się – co szokujące – bez przyklepania żadnego transferu w tym tygodniu. Lechia odeszła od swojej zwyczajowej polityki, nie ściągnęła w ostatnich dniach ani jednego piłkarza z Kapfenberga, rezerw Benfiki ani Vitorii Setubal, i zdołała odnieść ekstraklasowe zwycięstwo. Gdańsk długo nie zapomni tego popołudnia. Ta wygrana z Zagłębiem – i to w naprawdę niezłym stylu – to jak koniec pewnej epoki. Podobno jeszcze dziś ulica Długa, jedna z bardziej reprezentacyjnych w Trójmieście, zostanie udekorowana w biało-zielone barwy, po czym przejedzie nią otwarty autobus z Kuświkiem, Makiem i Łukasikiem pozdrawiającymi przechodniów. Taki triumf trzeba uczcić wyjątkowo godnie.
3:1. Wynik wręcz spektakularny, galaktyczny, biorąc pod uwagę, co jak dotąd prezentowali podopieczni von Heesena i Stokowca. Niemieckiemu koledze Adama Mandziary trenerowi udało się jednak w ostatniej chwili odzyskać świeżość, którą zabił w piłkarzach Jerzy Brzęczek i to on – Herr von Heesen może chodzić po Trójmieście z podniesionym czołem albo wręcz poprosić o należną mu lektykę. Zdołał dokonać tego, z czym problem mieli poprzednicy – poprowadził swą drużynę do zwycięstwa z faworytem. Dał oddech. Dał nadzieję, że Lechia jednak zamierza w tym sezonie powalczyć o coś więcej niż utrzymanie. Aż żałujemy, że nie pojawiliśmy się dziś na PGE Arenie, gdzie doszło do wyjątkowego przełamania Grzegorza Kuświka po 831 minutach bez gola, a wynik Makiem ustalił Mario Maloca. Mogło się zakończyć jeszcze bardziej widowiskowo, gdy piłka po strzale Łukasika wylądowała na poprzeczce.
Zagłębie nie zagrało dziś złego meczu. Wręcz przeciwnie – w pierwszej połowie piłkarze Stokowca spisywali się wręcz dojrzalej od herosów von Heesena. Doskonałą skuteczność podtrzymał Papadopulos, a Janus potwierdził, że wrzutkę ma jak z La Liga. Na nic się to jednak zdało, gdy Maciej Dąbrowski z całym impetem staranował Wojtkowiaka, doprowadził do wstrząśnienia mózgu i dał karnego Lechii. Z jedenastki skorzystał waleczny jak nigdy Kuświk, bezwzględny plus meczu.
Lechia rozpoczyna więc nieznany jak dotąd etap w swojej najnowszej historii. Jest zwycięstwo. W niezłym stylu. Dwiema bramkami. Z lepszym przeciwnikiem. Wszystko teraz w rękach von Heesena, by utrzymać w drużynie ducha walki i nie dopuścić, by towarzystwo świętowało tę wiktorię dłużej niż przez – hmm – trzy dni. Tym bardziej, że kandydatów do podbicia Monciaka dałoby się tam paru znaleźć. Jeden – ten o najbardziej zmęczonej życiem twarzy w historii futbolu – zaliczył dziś nawet asystę przy pierwszym golu. Gdańsk nie położy się dziś wcześnie spać. Oj nie… Ale świętujcie panowie! Należy wam się jak nigdy!
Fot. FotoPyK