Nie mamy najmniejszych wątpliwości: Lewy dokonał wczoraj czegoś wyjątkowego. Zapisał się w historii piłki, co siłą rzeczy jest zarezerwowane dla nielicznych. Jego wyczyn ma ten uboczny efekt, że z łatwością prowokuje do barwnych porównań – ot, choćby takich, że w dziesięć minut strzelił tyle samo goli, co cały Lech Poznań w lidze od pierwszej kolejki.
Z tym tematem można jechać dalej i tak też zrobiliśmy, zarazem natrafiając na kilka naprawdę niezłych kwiatków. Można to potraktować z przymrużeniem oka, bo wiadomo, że dla ligowców jakiekolwiek porównanie z Lewym to zderzenie z żelbetową ścianą, ale jest to też okazja do zauważenia kilku statystyk, które kładą na łopatki. Jak to się mądrze mówi, “demitologizują” niektóre ligowe asy, ich przydatność bądź też talent.
Najłatwiej byłoby uderzyć w Sagana i oczywiście, da się. Sagan niestety nie potraktował poważnie piosenki “trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść” i choć jest graczem o karierze, która powinna budzić tylko i wyłącznie szacunek, to siłą rzeczy ostatnie miesiące i wykręcany w nich bilans uzasadniają jednak szyderkę. Wiecie ile Saganowi zajęło strzelenie ostatnich pięciu goli w Ekstraklasie? Według naszych wyliczeń – 34 i pół godziny.
Gruba liczba, ale tak naprawdę nic odkrywczego – przyzwyczailiśmy się już, że Sagan jest napastnikiem defensywnym, który najlepsze lata ma za sobą. Metryki się nie oszuka, ale co z tymi, w przypadku których metryka wciąż często jest uznawana za główny atut? Na przykład weźmy pod lupę braci Mak. “Młodzi dwudziestoczteroletni”, czyli już tak naprawdę biorąc pod uwagę standardy dzisiejszej piłki dawno w wieku średnim. I co? Jeden i drugi to zawodnicy ofensywni, żaden w karierze nie strzelił jeszcze pięciu goli w lidze. A Michał ma już ponad 50 meczów w Ekstraklasie, Mateusz z kolei trzy dyszki.
Bartek Pawłowski to samo. Błysk w Widzewie, Malaga, Primera Division, mecze na Camp Nou, piękna bramka. A tak naprawdę jak się dobrze przyjrzeć, Pawłowski miał dobre tylko dwa miesiące w Łodzi, kiedy strzelił cztery bramki. Na tym wyjechał do Hiszpanii, na tym wciąż jedzie. Jeden gol w Primera Division, łącznie razem pięć na poważnym poziomie ligowym (sorry, Jarota Jarocin i Warta nas nie interesuje) to cała kariera gościa, jeszcze jakiś czas temu uznawanego za potencjalnego kadrowicza.
Kownaś, przedstawiany w Guardianie jako “wonderkid”? Nawet biorąc pod uwagę gole w takich meczach jak Puchar Polski z Błękitnymi bądź demolka Górnika, to pięć trafień zajęło mu prawie rok. Licząc tylko ligę, trzeba sięgnąć wiosny sezonu 13/14. I tak lepiej niż Formella – ten w lidze wciąż nie przekroczył liczby, jaką Lewy wykręcił w dziesięć minut. 42 mecze, trzy gole – oto bilans przezabawny, właściwy raczej stoperowi, a nie komuś, kto nieustannie w Lechu biega z przodu.
W niektórych przypadkach to tylko potwierdzenie czyjejś słabości bądź zjazdu formy. Janota odkąd przyjechał do Polski, łącznie strzelił sześć razy. Ponad osiemdziesiąt meczów, sześć trafień – piątkę jak Lewy załadował przez ostatnie trzy lata. Patryk Małecki na zdobycie pięciu goli potrzebował zaledwie… A zresztą, sami policzcie, ile czasu upłynęło od 20 marca 2011 roku, kiedy sposobiliśmy się do Euro 2012, a selekcjonerem był Smuda. W przypadku aktualnego reprezentanta Sławka Peszki też trzeba wrócić pamięcią do 2011 roku.
Oj Lewy, kibicom dałeś wczoraj sporo radości, ale wielu kumpli po fachu pewnie ma ochotę jak nie spalić się ze wstydu, to chociaż schować się pod kamień i nie wychylać.