Reklama

Diego Costa, czyli najbardziej prymitywny piłkarz na świecie

redakcja

Autor:redakcja

19 września 2015, 21:21 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jest napastnikiem, ponoć klasy światowej. Tym razem co prawda do bramki nie trafił, ale to właśnie o nim huczą wszystkie sportowe media na całym świecie. Diego Costa. Jego neandertalskie zachowania znowu dały o sobie znać. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz pomylił dyscypliny. W przeszłości zdarzało się, że na boisko wychodził jak na matę zapaśniczą i dziś dał kolejną próbkę umiejętności, które w piłce raczej się nie przydają. Chelsea wyszła z mielizny, pokonała 2:0 Arsenal, ale na Wyspach wszyscy mówią tylko o tym, co zrobił Costa.  

Diego Costa, czyli najbardziej prymitywny piłkarz na świecie

Do momentu kluczowego spięcia mecz był niezły, ale mało konkretny. Dużo dymu, mało ognia. Dopiero przed przerwą nastąpił przełom, który w zasadzie ustalił dalszą część. Costa walczy z Koscielnym. Walczy to dobre określenie, bo trudno nawet nazwać to przepychanką. To była walka. Gdyby obrońca nazywał się nie Koscielny, a Koscielnović i pochodził z Serbii, to Brazylijczyk musiałby pewnie szukać w trawie swoich zębów. Oberwało się jednak nie jemu, a Gabrielowi, który wykonał w sumie mało znaczący gest i za karę wyleciał z boiska. A sędzia Mike Dean miał na oczach klapki.

Gole zdobyli Kurt Zuma i Eden Hazard, a w międzyczasie z boiska – tym razem słusznie, za ostry faul – wyleciał kolejny Kanonier, czyli Santi Cazorla. Tym sposobem mistrz Anglii wygrał drugi mecz w sezonie. Zwycięstwo, trzy punkty, ale mimo wszystko pozostawiające nieprawdopodobny niesmak. Twitterowicze zaczęli odkopywać podobne sytuacje, w których Costa prowokował w przeszłości. Czy to w Chelsea, czy jeszcze w Atletico. Kibice The Blues powiedzą, że cel uświęca środki. Jose Mourinho uśmiechnie się do kamery, ale jeden fakt jest niezaprzeczalny. Costa pod kopułą ma kompletny bajzel. Ten facet mentalnie nie pasuje do piłki na tym poziomie. Do piętnastego roku życia kopał na ulicy i ta ulica siedzi mu w głowie do tej pory, chociaż zdaje się, że nawet tam za grę chamską, nie mającą nic wspólnego z fair-play, można zarobić w zęby.

Reklama

A tymczasem… West Ham awansował na pozycję wicelidera. Powolutku, po cichutku ciułali punkty, aż dotarli niemal na sam szczyt. I to po meczu z Manchesterem City, wygranym 2:1. Najpierw Victor Moses, potem Diafry Sakho. W połowie meczu wyrównał Kevin De Bruyne, a 45 minut dla drużyn pokroju The Citizens to przecież cała wieczność. Niestety, Sergio Aguero musiał mocno uderzyć się w głowę, bo kompletnie zapomniał jak trafiać do bramki. W odzyskaniu pamięci nie pomagał mu Adrian – bramkarz West Hamu – który wyrabiał prawdziwe cuda. I spora niespodzianka stała się faktem dokonanym.

Z obowiązku odnotujmy też, że czyste konto w meczu z Evertonem zaliczył Łukasz Fabiański, a spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Największym przegranym menedżerem dnia dzisiejszego nie są jednak ani Arsene Wenger, ani Mauricio Pellegrini. W najgorszym humorze jest Steve McClaren, którego Newcastle przegrało trzeci mecz z rzędu na własnym stadionie, tym razem z Watford. Sześć kolejek za nami, a Sroki nie mają nawet jednego kompletu punktów. Nad głową McLarena kłębią się wyjątkowo czarne chmury.

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...