No i stało się to, co w końcu stać się musiało – Górnik Zabrze się przełamał i wygrał pierwszy mecz ligowy w tym sezonie (a biorąc pod uwagę również poprzednie rozgrywki – pierwszy od trzynastu spotkań). Nie jesteśmy tym faktem szczególnie zaskoczeni, powiedzmy sobie szczerze, to tylko Ekstraklasa – zarówno żadna z drużyn nie wyróżnia się tak bardzo, by klepać wszystkich przeciwników po kolei, jak i żadna nie odstaje pod względem personalnym tak, by prędzej czy później nie podnieść z murawy kompletu punktów.
Czarna seria drużyny z Zabrza zakończyła się na Śląsku Wrocław i może to – biorąc pod uwagę grę ekipy Pawłowskiego w drugiej połowie przeciwko Jagiellonii – jest lekkim zaskoczeniem. Lekkim, bo przecież bylejakość od dłuższego czasu staje znakiem charakterystycznym wrocławian. Naturalna kolej rzeczy w sytuacji, gdy lepszych piłkarzy zastępują gorsi. O ile potrafimy sobie wyobrazić Roberta Picha zmieniającego obraz tego meczu, o tyle Peter Grajciar czy Marcel Gecov wyglądają nam na gości, którzy są w stanie zmienić jedynie tempo biegu. I to też w ograniczonym zakresie – z całkowitego człapania na pozorowany sprint. Pierwszego jeszcze czasami bronią stałe fragmenty gry, lecz na usprawiedliwienie drugiego nie mamy żadnych argumentów. Reasumując – BEZNADZIEJNY mecz w wykonaniu gości.
W tym miejscu powinniśmy nawiązać do wydarzeń z pierwszej połowy, ale wybaczcie – nie chcemy tym żenującym widowiskiem męczyć ani was, ani siebie. Dość powiedzieć, że najciekawszym wydarzeniem było masakrowanie pod byle pretekstem piłkarzy Górnika przez Tomasza Hajtę…
Nieco lepiej było w drugiej połowie – staniki nie miały prawa latać, aż tyle emocji nie było, ale przynajmniej zobaczyliśmy gole. Dwa, a powinniśmy co najmniej trzy, lecz świetną okazję do pokonania Kasprzika schrzanił Grajciar. Autorami bramek zostali piłkarze, którzy zameldowali się w Zabrzu w końcówce okresu transferowego – Aleksander Kwiek i Maciej Korzym. Może to jest zwiastun lepszych czasów.
Cóż, Górnik opuszcza ostatnie miejsce w tabeli, a jego miejsce zajmuje – przynajmniej do niedzieli – Lech Poznań. Napisalibyśmy, że liga nabiera rumieńców, ale po meczu na tak słabym poziomie, najzwyczajniej w świecie nie wypada…