To był nokaut. Nie błyskawiczny, nie jednostrzałowy, a taki po dwunastu rundach nudnej młócki. Piłkarze Legii pobili nas zarówno poziomem, jak i przezabawną nieporadnością. Najbardziej podobał nam się moment, kiedy w końcówce udany drybling przeciwko dwóm czy trzem obrońcom zaliczył trzymetrowy napastnik, który po drodze niemal przewrócił się o własne nogi. Wywalczył rzut wolny, Furman wyleciał z boiska, a Jacob Poulsen obił słupek. Parodia, Monthy Pyton, czwartkowy kabareton. Nazywajcie to jak chcecie.
Jedna bramka, znowu po stałym fragmencie gry. Znowu farfocel, znowu każdy tylko patrzy po sobie, podnosi do góry ręce i nie wie, co się dzieje. Kuciak otwiera szeroko oczy, Kucharczyk załamany zwiesza głowę. Cóż, jest nad czym się załamywać. Dziś w grze Legii nie było ani jednego plusa. Ani jednego. Ośmiu czy dziewięciu wystawilibyśmy jedynki. Zaczęli nieźle, dość agresywnie na własnej połowie. Natchnienie odchodziło jednak w momencie przejęcia piłki. Akcje były zwalniane, do bólu przewidywalne. Do bólu zębów widzów. Mecz można było określić jako wyrównany, ale w swojej przeciętności. Najwięcej życia miał w sobie krzyczący przy ławce Berg, którego najwyraźniej wszyscy mieli gdzieś.
Czy w pierwszej połowie były jakieś akcje? No, były. Na przykład ta, kiedy świetnie dośrodkował Brzyski, a Prijović wyskoczył do piłki nie jak piłkarz, a otyła baletnica. Druga sytuacja to znowu Prijović, tym razem w sytuacji dla niego gorszej, bo z futbolówką przy nodze. Skończyło się złapaniem zająca. Źle przyjął, nie potrafił podjąć decyzji o strzale, nie potrafił odegrać. Mówi się, że piłkarzowi do tego, żeby był przeciętny, wystarczy wypracowanie jednego, jedynego aspektu do perfekcji. Prijović żadnego z nich, poza wzrostem i groźną miną, nie ma nawet w czterdziestu procentach.
Miał być mecz walki, a były walki kciuków. Te, w które bawiliśmy się za dzieciaka, na ławkach pod blokami. Zaskakujące jest to, że Duńczycy naprawdę nie byli mocni. Byli przeciętni, z tym że mniej przeciętni niż Legia, co tego wieczoru nie było wyczynem nadzwyczajnym. Też zaliczali dużo kiksów i też kopali się po czołach. Jeśli ich skład opiera się na matematyce, to w pewnym momencie można było dojść do wniosku, że sfiksowały im kalkulatory. Ale wcisnęli tego jednego gola więcej, a raczej wcisnął go Kucharczyk. Gdyby byli lepsi, to strzeliliby trzy, albo i pięć. Tomasz Jasina przez cały czas, do końca, twierdził, że Legia na porażkę nie zasługuje. Żeby zmienił zdanie, Kuchy musiałby chyba wcisnąć Kuciakowi hat-tricka.
Harakiri. Beznadziejny mecz i przegrany po bramce samobójczej. Trudno wyobrazić sobie bardziej żałosny scenariusz na rozpoczęcie fazy grupowej. Kiedyś w kryzysie była Korona Kielce i Zbigniew Małkowski powiedział, że jedyne, co może pomóc, to chyba egzorcysta. Teraz taki pan chyba przydałby się przy Łazienkowskiej. Bo w Berga chyba już każdy przestaje wierzyć.
fot. FotoPyK