Reklama

Sam sobie dokładałem obowiązków. Obserwowałem nawet Henrika Ojamę

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 września 2015, 14:32 • 22 min czytania 0 komentarzy

Dariusz Motała przez ostatnie cztery lata był kierownikiem drużyny Lecha Poznań. – Śmiali się, że w ekstraklasie jest 15 kierowników i jeden team manager – mówi. Odszedł zaraz po mistrzostwie. Po części dlatego, że nie potrafił się dogadać z Maciejem Skorżą, a po części dlatego, że szuka nowych wyzwań. – Założyłem sobie ambitny cel, a jestem w o tyle trudniejszej sytuacji, że nie byłem profesjonalnym piłkarzem. Jeśli ktoś w ogóle szuka dyrektora sportowego albo technicznego, to mam 5 proc. szans, że będzie chciał ze mną rozmawiać – mówi. A w pracy chce realizować projekt Rasmusa Ankersena, który wdrażany jest w życie w duńskim Midtjylland i angielskim Brentford.

Sam sobie dokładałem obowiązków. Obserwowałem nawet Henrika Ojamę

O tych dwóch klubach pisaliśmy TUTAJ.

Poznałeś osobiście Ankersena?

Najśmieszniejsze jest to, że czasem można przegapić okazję życia mając kogoś tak blisko. Twoim sąsiadem może być Michael Douglas i dowiadujesz się o tym wtedy, kiedy on się wyprowadza. Dwa lata temu, w grudniu odbyła się Lech Conference, zaproszono panelistów z całej Europy. Nie zawsze mogłem tam być z racji obowiązków przy pierwszym zespole. O tym, że wypowiadał się tam Rasmus Ankersen dowiedziałem się dopiero po fakcie. Wtedy, kiedy trafiła do mnie ta książka – „Kopalnia talentów”. O nim wiedziałem już wcześniej. Przyszedł do nas prezes Piotr Rutkowski i powiedział, że musimy się na tym wzorować. „Nie możecie stać w miejscu, musicie się rozwijać”. Dał nam początek tej książki w wersji angielskiej, tam gdzie opisany jest casus Simona Kjaera.

Później Rutkowski napisał przedmowę do polskiego wydania.

Reklama

Tak, dając nam ten prolog mówił, że nie możemy popełniać takich błędów jak trenerzy Kjaera, którzy nie widzieli w nim przyszłości. „Musimy funkcjonować inaczej”. Gdzieś odłożyłem tę książkę, ale gdy dostałem ją w całości, to pochłonąłem ją na raz i wracam do niej bardzo często. Nie jest tak, że zmieniłem całe swoje myślenie i sfiksowałem się na tym. Po prostu tam znalazłem te rzeczy, które mi się po głowie kołatały. W końcu ktoś je uporządkował.

Polecam tę książkę zwłaszcza rodzicom, powinni ją przeczytać. Tyle informacji do mnie doszło, jak oceniać i postrzegać talent. Jak łatwo można kogoś skreślić albo wywyższyć bez jakiejkolwiek argumentacji. Czasem za prosto oceniamy niektóre sytuacje.

Teraz to myślenie Ankersen realizuje w Midtjylland i Brentford. Szkoda, że podczas pobytu w Anglii nie byłem w tym Brentford, ale może kiedyś się uda. Piłka nie jest prosta. Teraz to szereg informacji, które trzeba posegregować, uporządkować. Jak prognozy biznesowe, finansowe. Piłka zmierza w tym kierunku i tak też powinno być w Polsce. Jak w Bazylei – tam jest klub poukładany i zorganizowany.

Ta Bazylea to był twój najważniejszy staż w karierze?

Zacznijmy od tego, że Lech inwestuje w swoich pracowników. Jeśli chcesz się rozwijać i to pokazujesz, to dają ci szansę. Mogłem pojechać w zasadzie do każdego klubu – do Chelsea, United, cokolwiek. Ale od początku inaczej oceniałem pewne rzeczy. Ok, wybrałbym się do Tottenhamu i to byłby przeskok z parteru na 150. piętro. Pojechałbym i zobaczyłbym dwóch kierowników w każdym zespole, 25 osób w sztabie…

… wrócił i powiedział, że trenują tak samo.

Reklama

Pierwsze takie duże wrażenie zrobiła na mnie Sparta Praga. Graliśmy z nimi sparing w Hiszpanii za kadencji trenera Bakero. Zobaczyłem ten zespół w którym było 11 młodzieżowych reprezentantów Czech. To działa na wyobraźnię. Dla mnie to topowy klub. Topowy, czyli taki, który ma powtarzalność, gra w europejskich pucharach. Barcelona, Real i Bayern to abstrakcje.

Zawsze mi chodzi o kluby mające podobny potencjał jak Lech czy Legia. Nie sądzę, żeby Polska znacząco różniła się od Czech. Tak samo Viktoria Pilzno.

O nich 10 lat temu słyszało niewielu.

Podobnie o Bazylei. Oczywiście wiadomo, że grała w Lidze Mistrzów, ale gdyby ktoś mnie spytał, kto gra w tym klubie, to bym nie wiedział. I o tym, że tam pojechałem, zadecydował przypadek. Do Poznania przyszedł Darko Jevtić. Potencjał techniczny i umiejętności – półka wyżej. Zacząłem się zastanawiać dlaczego ten zawodnik nie łapie się w Bazylei i przyjeżdża tutaj. Rozmawiałem z nim, dopytywałem. Połknąłem haczyk.

Pewnego dnia przyjechał do niego trener ze Szwajcarii. Po prostu pojawił się w klubie, rozmawiał z Darkiem. Pytam się Jevticia kto to jest. „Jestem wypożyczony i przyjeżdża trener mnie oglądać. To człowiek, który ocenia postępy wszystkich zawodników, sprawdza jak się czuję w nowym klubie i środowisku”.

Sensowne – Bazylea sprawdza czy warto wypożyczać do Lecha.

Ale przede wszystkim chodzi o określanie wzrostu umiejętności zawodnika. Nawiasem mówiąc to był dzisiejszy drugi trener Marco Walker. Rozmawiałem z nim, pokazałem klub z mojej strony, spotkaliśmy się drugi raz po jakimś czasie i zapytałem się, czy mogę pojechać zobaczyć Basel od środka. Wiedziałem, że nie będę stał z boku i oglądał wystawy przez szybę. Mogłem wybrać termin, pojechałem tam przed rozpoczęciem sezonu akurat wtedy, kiedy Bazylea grała z Porto w Lidze Mistrzów.

Siedziałem tam od rana do wieczora, oglądałem wszystko. Spotkania z trenerami pierwszego zespołu, U-21, dyrektorem sportowym. Obserwowałem funkcjonowanie akademii. Mnie zawsze interesowała wiedza o całej organizacji. I to mogłem zobaczyć. Po tym stażu nie mogłem się pozbierać. Przez takie rzeczy człowiek nabiera dystansu. W Polsce wydawało się, że jestem w topowym klubie i pewnie mógłbym jeszcze być przez następne 5-6 lat i trwać, ale mam taką naturę, że w pewnym momencie muszę szukać nowych wyzwań. Zresztą i tak od początku pracy kierownika pierwszego zespołu bardziej widziałem to jako rolę menedżera.

Mówiłeś, że walczysz ze stereotypem „kiero”.

Dla mnie to o tyle ważne, że wiele osób wchodząc na jakiś poziom i chcąc się rozwijać musi postawić jakieś granice. Nie wyobrażam sobie, żeby do trenera mówić „trenerku”, do piłkarza „piłkarzyku”, a do kierownika „kiero”. Proste.

Więc ktoś do ciebie tak powiedział?

Oczywiście. Mam duży dystans i nie było tak, że wymalowałem sobie na czole „team manager”, ale konsekwentnie budowałem pozycję. Dobre relacje to podstawa pracy, również dystans do siebie. Mówili, że w ekstraklasie jest piętnastu kierowników i jeden team manager. Ale udało mi się – byłem ich kumplem i przełożonym. To wymaga sporej pracy i długiego czasu. Można być dla kogoś miłym, pomóc, ale trzeba wymagać, ktoś musi coś zrobić dla mnie coś na drugi dzień, nawet jeśli to będzie niewygodne. Jedno i drugie trzeba zrobić dobrze.

Byłem dla nich cały czas dostępny, ale wymagałem od nich dużo w kwestiach organizacyjnych. Zawsze stawałem po stronie organizacji, sponsorów, dziennikarzy. W tej pracy trzeba brać wszystko pod uwagę – piłkarz to nie jest ktoś, kto przyjdzie na dwie godziny na trening i wraca do domu. W dzisiejszym biznesie sportowym składa się na jego pozycję wiele czynników. Nie wiem, czy nie ważniejszych czasami niż samo granie.

IMG_0729

Sam sobie nakładałeś te obowiązki?

Zawsze dokładam sobie jeszcze więcej. Gdybym się ograniczył tylko do podstawowych rzeczy, to może byłoby spokojniej, widziałbym się częściej z dziećmi, ale gdy nie mam adrenaliny, to źle się czuję. Szanuję ludzi, którzy pracują po kilkanaście lat w jednym miejscu, ale ja chyba muszę inaczej. W Bazylei kierownik jest tam od 35 lat, pamięta drugą ligę i czasy, gdy nie było na przelewy. Dziś jest w klubie, który lokuje pieniądze na koncie.

Sam wybierałem obowiązki. Jak ktoś mi mówił, że jedzie oglądać zawodnika, to ja leciałem z nim. Chciałem zobaczyć jak to działa. To dodatkowe doświadczenie.

Robiłeś raporty?

Nie, byłem tylko obserwować. Oglądałem klub, rozmawiałem z piłkarzem. Dla mnie cechy mentalne są ważne. Tutaj znowu mogę zacytować Ankersena: „jak ktoś jest dupkiem, to go nie bierzemy”. To też trzeba sprawdzić.

Byłem oglądać Henrika Ojamę w pewną grudniową, przedwigilijną noc. Nie ja go jednak wybierałem (śmiech).

I okazał się dupkiem?

Nie, zaskoczyły mnie później te problemy. Ale to nie jest też tak, że do końca poznasz jakiegoś zawodnika, czasem oko jest złudne. Dyrektor sportowy Bazylei Georg Heitz, nie kupił kiedyś piłkarza, bo źle celebrował zdobycie gola. Był utalentowany, nieźle grał, ale z każdą kolejną obserwacją coś Szwajcarom coraz bardziej nie pasowało. Wyszło na to, że był totalnie odosobniony. Bufoniasty. Pojechali raz bez zapowiedzi na trening i zobaczyli rozwiązane buty, kłótnie z trenerem. A to był jeden z bardziej utalentowanych piłkarzy Afryki.

Ok, ale jak to skonfrontować z Midtjylland, które odchodzi od skautingu na stadionie na rzecz obrazu z telewizji?

– To dopiero się rodzi. Nie jest tak, że zgadzam się ze wszystkim, ale podoba mi się filozofia tego klubu, no i filozofia Brentford. Tam jest trener od stałych fragmentów gry, trener od uderzenia piłki, trener mentalny i pierwszy trener, który to wszystko akceptuje i organizuje. Każdy ma wyznaczony zakres obowiązków i nikt nie uzurpuje sobie prawa do wchodzenia w czyjeś kompetencje. Powstaje struktura, którą zarządza pierwszy trener. Chciałbym to sprawdzić w Polsce. Może są jacyś młodzi zawodnicy w niższych ligach, których można wytransferować wyżej dzięki statystykom? Sprawdzam to. Interesują, ciekawią mnie w piłce awanse pionowe. Jak to się dzieje, że ktoś przechodzi wyżej. Mówiłem w Lechu, gdy odchodziłem, żeby ktoś na moje miejsce awansował z klubu, będzie przypływ motywacji. Tak jest w korporacjach na całym świecie, dużo się temu przyglądam. Klub to dobrze prosperująca firma – jak w Bazylei. Oczywiście zdarzy się Maccabi Tel-Awiw i odpadnięcie z Ligi Mistrzów, ale wciąż jest powtarzalność.

Praca w Lechu jest trudna, ale z drugiej strony jest o tyle łatwiej, że to dobrze zorganizowany klub, jeden z niewielu w Polsce. Jeszcze jest Legia, Zagłębie Lubin, Jagiellonia no i Cracovia. W Wiśle ciągła walka o akademię między klubem a TS-em. Śląskie kluby nie wykorzystują swojego potencjału. Dużo młodzieży, to potencjalni wychowankowie. Dekadę temu Anderlecht miał 8 proc. wychowanków w składzie, a teraz 45 proc. Widać, w którą stronę to wszystko zmierza. Dlatego podoba mi się dzisiaj Pogoń. A jest jeszcze Lechia, której pomysłu na futbol po prostu nie ogarniam. Ja nie wymyślam rzeczy, po prostu się interesuję, nawet szczegółami. Rubin Kazań ostatnio zmienił herb.

Dlaczego?

Bo chce być bardziej dynamiczny, ale żeby były motywy związane z regionem i miastem. Proces powstawania tego herbu jest opisany w publikacjach na temat klubu. Interesuję się każdą rzeczą. Może ten Rubin to spaczenie, bo żona jest plastykiem, ale piłka nożna to nie tylko sport, ale ma też znaczenie społeczne. O tym można mówić całymi dniami, ale w tym zawodzie bez pasji nie ma co szukać pracy. Zresztą to jeden z podstawowych warunków. Trzeba mieć pasję, podłoże piłkarskie, wykształcenie akademickie, umieć pracować w zespole i mieć kompetencje.

Czego ci brakuje najbardziej?

W każdej z tych rzeczy czuję się silny, mam jakieś doświadczenie. W Bazylei byłem, bo pojawiła się taka możliwość, do Anglii pojechałem za własne pieniądze. Teraz chcę to wykorzystać. Czekam na zmiany, ale one nadejdą wcześniej czy później. Bez zdrowych zasad nie odniesie się długofalowych sukcesów. Jeśli coś wygrasz, a nie będziesz wiedział dlaczego, to w następnym sezonie tego nie powtórzysz.

Szczegóły. Stałe fragmenty gry. Ile znamy przypadków, że trener tłumaczy się, że drużyna nie strzeliła bramki, bo nie było podstawowego napastnika? Tak było w Brentford i nastąpiła zmiana. Trener mentalny do spółki z Ankersenem twierdzili, że to żadne wytłumaczenie, bo co z tego, że nie ma napastnika, jeśli w meczu jest 15 rzutów rożnych i 10 wolnych. Każda z tych okazji to szansa na bramkę. Zbyt często szukamy tłumaczeń. Stałe fragmenty można wytrenować, ustalić ruchy piłkarzy. Trzeba to tylko powtarzać, trenować no i mieć do tego wykonawców. Dlatego Barry Douglas to skarb, zobaczmy ile dał sytuacji.

To prawda. W przegranym meczu z Piastem Gliwice bodaj dwie.

Wiesz, co boli w polskiej piłce? Porównujemy ekstraklasę do Premier League, a pojechałem na mecze Championship i nie widzę tam wielu polskich piłkarzy.

A Linetty?

Karol jest na razie w Polsce i tego się trzymajmy. Ma ogromny potencjał, ale nie sądzę żeby był dziś gotowy do bezpośredniego skoku.. Widać, że poziom Premier League jest prawie nieosiągalny, coraz bardziej oddala się to wszystko od bezpośrednich transferów.

Kluby wydają kilkadziesiąt milionów euro, więc kto będzie wystawiał zawodnika za kilka.

Oni nie mogą już zrobić transferu za trzy miliony euro i powiedzieć, że to nasze wzmocnienie. Stoke City kupuje Shaqiriego za 12 mln funtów, a gdyby naszym piłkarzom powiedzieć o ofercie ze Stoke, to pewnie by kręcili nosem. Nie możemy wypływać z tratwą na ocean – co z tego, że tak zrobimy, jeśli po 200 metrach trzeba wracać. Potrzebny jest prowiant, koło ratunkowe, busola. W Bazylei, mają nad nami przewagę, bo grają w Lidze Mistrzów i dlatego sprzedają za 8 mln euro piłkarza którego my sprzedalibyśmy za 3 mln.

Niektórzy mówią, że jeśli polski klub dostanie się do LM, to będziemy tam grać co roku.

Może tak być, ale nie musi. Ciągle te jednorazowe strzały są jak choćby Maccabi Tel-Awiw. Lech wygrał pięć lat temu z Manchesterem City, a potem w ogóle nie było go w fazie grupowej pucharów. Zresztą kadrowo tamten Lech był lepszy niż ten. Z całym szacunkiem dla chłopaków, ale wtedy byli lepsi piłkarze i w lepszym wieku. Manuel Arboleda, Siergiej Kriwiec, Semir  Stilić. Do tego Grzegorz Wojtkowiak, Rafał Murawski, Dimitrij Injac, Artjom Rudniew. Poza Arboledą sami reprezentanci. To też jest wyznacznik. Nie znaczy to, że Lech nie zrobi teraz niespodzianki, przecież nie ma nic do stracenia.

Rozmawiałem z chłopakami i każdy jak jeden mąż mówi, że żałuje, że nie trafili na Liverpool. Tak rzadko gramy w LE, że drugi raz zagrania na Anfield może się nie zdarzyć. Dziś są w Lechu piłkarze, którzy rozegrali 200 meczów w ekstraklasie, a w Europie przeciwko komuś takiemu nigdy.

lkjfslkf

To też chyba nie jest dobry sposób myślenia – zagrają z Liverpoolem i co – to tyle, wystarczy?

Nie chodzi o to, tylko o poczucie czegoś naprawdę większego. Możesz strzelić bramkę City, a potem mieć problemy w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Tęsknimy za tymi rozgrywkami i chcemy, żeby losowanie było dobre, żeby był ktoś z najwyższej półki. Nie mamy powtarzalności, więc tak będzie. Piłkarz Sparty Praga wie, że jeśli nie w tym, to w następnym roku z tym Liverpoolem zagra. Poza tym takie mecze podnoszą wartość piłkarza. Europa patrzy z kim się konfrontujemy. Nie grasz w kadrze ani w pucharach, to jak będziesz przygotowany na grę za granicą?

W Lechu było wielu obcokrajowców. Mówili, że Polacy kombinują i to widać. Gdy wyjeżdżają na zachód, to widzą, że są nikim. Budujesz wszystko od zera. Po swoim wiadomo, czego się spodziewać, a tam trzeba się czymś wykazać. I nie ma mitycznego czasu na aklimatyzację. Maksymalnie trzy miesiące. Rudniew wspominał, że kiedy szedł na wypożyczenie do Hanoweru, to powiedziano mu, że ma pięć meczów na przekonanie trenera. Wiedział, że musi strzelać, bo znajdą się następni. Zdobył trzy bramki.

Tetteh ma problemy z aklimatyzacją – czytamy.

Trudno powiedzieć, jaki był w Grecji. Oczywiście trzeba być cierpliwym, ale nie rok. Piłka to biznes.

Upraszczając – twoim zdaniem idealna filozofia klubu to coś pomiędzy pokorą a bezczelnością?

Uwielbiam momenty, kiedy klub zamożniejszy wysyła np. list gratulacyjny dla drużyny z I ligi gratulując awansu do elity. Klasa. Filozofie są różne, Legia ma inną od Lecha. Tam jest stolica – najbogatsi, wielki klub. W Poznaniu wielkość klubu buduję się przez akademię, korzenie, zasady. Każdy musi coś wybrać.

Lech ma zasady.

Fajny motyw, ale wywieszenie ich na ścianie nie wystarczy. Wchodząc do szatni Lecha wiedziałem, że tam są problemy z kontaktem z mediami. Chciałem to zmienić. W drugim miesiącu odbiłem się jednak od ściany i przez jakiś czas miałem konflikt z radą drużyny. Przez miesiąc było trudno, ale nie mogłem się ugiąć. Musiałem skorygować podejście, ale na ewolucję, na coraz lepsze kontakty musiałem pracować cztery lata. Starałem się bardzo aby moja praca była dobrze oceniana. Dobrze się złożyło, że odszedłem zdobywając mistrzostwo Polski. Też czuję się częścią tego zespołu. W Bazylei, że każdy sukces klubu – sportowy, finansowy – rozłożony jest na wszystkich pracowników dlatego każdy chce tam pracować. Od sprzątaczki po czołowego napastnika. Każdy czerpie z tego zysk. U nas często piłkarze są aroganccy, nie wiedzą kto pracuje w klubie. Nie jest to wina samych piłkarzy, tylko modelu zarządzania, braku wartości w klubie.

Jak siedzisz we własnym sosie, nie jesteś otwarty ani pozytywny, to może i jesteś szczęśliwy, ale się nie rozwijasz. Od początku pytałem piłkarzy, co powinienem poprawić przy organizacji zgrupowań czy normalnej pracy. Chciałem eliminować błędy. Byłem pierwszy, który współczuł Marcie Ostrowskiej. To nie było tak, że to ona jest tylko winna. Może ktoś wreszcie doceni jaka odpowiedzialność spoczywa na barkach kierownika zespołu. Mówiłem prezesowi, że bezpośrednio odpowiedzialni są tylko pierwszy trener i kierownik. Pół żartem pół serio powinni mieć też równo rozłożone zarobki (śmiech).

To rzeczywiście odpowiedzialna rola, ale nie podejmowałeś wiążących decyzji w klubie.

Samodzielnie podejmowałem te o zgrupowaniach. Miałem szereg obowiązków, ale nie decydowałem o personaliach. Wiem jednak, jak działa skauting i to jest pasjonujące. W Anglii spotkałem się z byłym szefem skautów Tottenhamu, widziałem proces rekrutacji, tam mają 10 nazwisk na każdą pozycję podczas okienka transferowego. To dla nas nieosiągalny poziom, nie ma możliwości, żeby utalentowany 16-latek nie został przez kogoś wypatrzony. A co najważniejsze – raport skautingowy to kilka stron – ocena mentalna, taktyczna, fizyczna, ale na końcu najważniejsze jest jedno zdanie: werdykt, trener dalej nie patrzy.

Tym powinien zajmować się szkoleniowiec – poprawiać umiejętności piłkarzy, dobierać taktykę, trenować. U nas często trenerzy narzekają na organizację klubu, chwalą się, że coś załatwili. Jesteśmy daleko.

Michał Probierz jednak drąży skałę, bo ciągle krytykuje szefów klubów, że nie ma ośrodków, baz, że szkolenie leży.

Swoją drogą dziwię się, że nikt z klubu na to nie reaguje.

Reagują – tworzy się pod Białymstokiem ośrodek treningowy.

Ale to wszystko rodzi się dopiero teraz, mogliśmy mieć to wcześniej. Chcesz otworzyć knajpę, to musisz być cierpliwy, bo zyski zobaczysz dopiero po 2-3 latach. Przygotują się, że będziesz pracował w „świątek, piątek i niedzielę”. Trzeba cierpliwości, a my tego nie mamy. Sam nie mam, dopiero się uczę tego, że trzeba skrupulatnie budować krok po kroku pozycję. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Budujesz akademię, to zyski przyjdą po 10 latach, a nie za rok. Muszą być cele krótko-, średnio- i długoterminowe. Poza Lechem i Legią, polskie kluby nie określają realnych celów na sezon.

14 walczy o pierwszą ósemkę, dwóch o mistrza.

Lech i Legia nic innego powiedzieć nie mogą. Nie rozumiem zwolnienia Leszka Ojrzyńskiego z Podbeskidzia. Na jakiej podstawie podjęto taką decyzję? Kto sądzi, że mieli szansę na pierwszą ósemkę? W jaki sposób zostało to zmierzone? Warto mieć jakieś narzędzia oceny, za często kierujemy się wzrokiem i pierwszym wrażeniem. Gdy masz dwóch biegaczy, którzy na setkę biegną 10,6 i 10,2, to gdybyś był sponsorem, to pewnie postawiłbyś na tego drugiego? Może się przecież okazać, że akurat ten osiąga już maksimum, bo ma odżywki, trenerów, a drugi nie. Dlaczego tylko Lech wprowadza młodzież?

Właśnie przestał wprowadzać.

Kiedy ja byłem w klubie, to widziałem debiuty Szymona Drewniaka, Karola Linettego, Tomasza Kędziory, Jana Bednarka, Dawida Kownackiego.

A ostatni rok?

Był Jakub Serafin, teraz jest wypożyczony. Jeszcze chyba Krystian Sanocki.

Nie zadebiutował. Jeszcze Piotr Kurbiel z Videotonem.

Zawsze trzeba sobie przy wprowadzaniu młodych piłkarzy postawić pytanie, czy nie są to debiuty dla debiutów. Mariusz Rumak pracował z młodzieżą wcześniej, więc dawał szansę młodym, bo mu na tym zależało. To idealny trener dla klubu z dobrą akademią. Ale polski rynek się zmienia, teraz, co mi się też podoba, wracają transfery między klubami ekstraklasy. Legia kupuje Pazdana, Lech Gajosa. Legia i Lech odjadą, dystans będzie się powiększał. Piłkarze też rozumieją, że warto trafić do tych klubów, bo jest większa szansa na odejście np. do Bundesligi. Taki Pazdan wcześniej powinien trafić do Legii.

Każdy klub wie, że piłkarza do 23. roku życia da się jeszcze ukształtować. Starszy zawodnik powinien już grać w kadrze. Dla nas w Lechu największym sukcesem było to, że poprzez grę w Kolejorzu do kadry trafił Gergo Lovrencsics.

Jaka jest szatnia Lecha?

Chyba jedną z bardziej ułożonych. Nie pamiętam żadnych ekstremalnych sytuacji, jest wiele pozytywnych jednostek, które działają na innych. Czasem było stresująco, ale ogólnie patrząc – było dobrze. Ciekaw jestem, co się teraz dzieje, bo takiej dwubiegunowości nie pamiętam. Niby jest awans do fazy grupowej Ligi Europy, ale z drugiej strony fatalnie w ekstraklasie. Mówiłem, że jestem częścią mistrzowskiego zespołu, ale byłem też w drużynie, która przegrała z Żalgirisem i Stjarnanem. Spotykałem ludzi po fecie i po porażkach w pucharach. Trzeba udźwignąć każdy moment. Nie jest tak, że trener nie pójdzie na konferencję, bo jest zdenerwowany. Wizerunek trenera na zewnątrz jest tak samo ważny jak wewnątrz. Szkoleniowiec Realu nigdy nie włoży dresu.

Który moment w Lechu był najtrudniejszy?

Teraz, gdy musiałem powiedzieć, że odejdę. Wcześniej nie brałbym takiej wersji pod uwagę, miałem ważny kontrakt jeszcze przez dwa lata, była wizja rozwoju w tym klubie. Przyszedł jednak taki moment, że musiałem powiedzieć stop. Nie jestem przyspawany do stołka obojętnie co by się działo. Jeśli coś nie jest zgodne z moją etyką pracy, to po prostu odchodzę. Na początku się zastanawiałem, czy błąd nie jest we mnie, ale stwierdziłem, że Lech to nie jest już miejsce dla mnie.

Brzmi tak, jakbyś przestał się z kimś dogadywać.

Mam zupełnie inną wizję niż Maciej Skorża. Szanuję go i nie będę podważał jego decyzji. Nie poszedłem na skargę do prezesa i nie powiedziałem mu, że albo ja albo trener. Poszedłem i powiedziałem, że odchodzę.

Dużo się w Lechu zmieniło, odkąd przyszedł Skorża.

Ma zupełnie inny styl zarządzania niż to dotychczas w klubie było. Wracając z Bazylei jeszcze bardziej się utwierdziłem w przekonaniu, że stawianie na akademię, dokładne sprecyzowanie roli pierwszego trenera to dobra droga i Lech powinien nią podążać. Jeśli Ankersen zatrudnia specjalistę od stałych fragmentów gry, to pozwala mu wykonywać pracę i nie będziesz za niego wymyślał rzeczy. Trener Skorża dąży do stylu angielskiego. Musisz jednak pamiętać, ze jeśli decydujesz o wszystkim, to tylko ty odpowiadasz za wyniki. Bliżej mi jest do modelu kontynentalnego, z dyrektorem sportowym z rozłożoną odpowiedzialnością.

Kluby na poziomie Lecha w większości mają dyrektorów sportowych.

Każdy trener ma strategię krótkoterminową. Patrzy na mecz, na najbliższe okienko, a klub powienien mieć długoterminową – patrzeć na najbliższe pięć lat. Wiem, gdzie za ten czas ma być Zagłębie Lubin, a gdzie będzie Podbeskidzie albo Śląsk Wrocław? Warto podawać takie przykłady jak Chrobry Głogów, gdzie Ireneusz Mamrot pracuje od 2010 roku i robi awanse. Rozwija się klub, rozwija się trener.

Jak ci idzie szukanie pracy?

Założyłem sobie ambitny cel, a jestem w o tyle trudniejszej sytuacji, że nie byłem profesjonalnym piłkarzem. Jeśli ktoś w ogóle szuka dyrektora sportowego albo technicznego, to mam 5 proc. szans, że będzie chciał ze mną rozmawiać. Heitz z Bazylei jest byłym dziennikarzem. Piłkarz tylko wykonuje polecenia, nie ma doświadczenia pracy w organizacji. Nie zastanawia się nad procesem powstawania decyzji. Zarządzania też trzeba się nauczyć.

Dlatego jeżdzę na staże strukturalne, oglądam gotowe modele, z których mogę stworzyć własną wizję. Szukam pracy, byłem na dwóch rozmowach. Aplikowałem do PZPN-u.

Do U-21?

Nie, była oferta na kierowników drużyn młodzieżowych. Nie szukałem jednak pracy na 40 dni, tylko stałego zatrudnienia. Pojechałem po prostu porozmawiać, przedstawić model, wizję. Chodziło mi o to, żeby pokazać się w PZPN-ie. Wiele tam się zmieniło i to na lepsze. Zaproszono mnie z dużym wyprzedzeniem, miałem rzeczową rozmowę z Bogdanem Basałajem. Ale to nie była oferta dla mnie. Piłka to moja pasja, ale też muszę jakoś żyć, zabezpieczenie finansowe jest ważne. Bardziej to potraktowałem jako pokazanie siebie.

Jakie pytania słyszysz na tych rozmowach?

Miałem zapytanie z zespołu ekstraklasy, gdzie poszło CV, ale nie doszło do konkretów. Teraz rozmawiam z jednym z klubów poza ekstraklasą, przedstawiam wizję. Chciałbym kiedyś wrócić do ekstraklasy, ale jeśli miałbym zejść piętro niżej, to to zrobię. Chcę pracować w klubie od początku do końca, a nie na pół roku. To jak ze stawianiem nowej firmy, trzeba wszystko weryfikować, sprawdzać, robić raporty, ale po to się je robi, żeby je archiwizować. To daje fundament do dalszego rozwoju.

Twoja wiedza jest teoretyczna i praktyczna?

I taka, i taka. Teorię wciąż powiększam. Praktykę mam, bo byłem cztery lata w klubie, pracowałem codziennie. Chciałbym trafić do miejsca, w którym można zbudować strukturę. Nie chcę być dyrektorem od transferów. Szukam klubu, który chce normalnie zorganizować mi życie, ale nie ukrywam, że chciałbym kiedyś wrócić do Lecha.

Ale to generalnie jest tak, że żeby zrobić gdzieś karierę, to trzeba stamtąd odejść.

W Lechu jest o tyle specyficznie, że wiedziałem, że nie mogę nic więcej zrobić. Część obowiązków, które chciałbym wykonywać, ma pod sobą wiceprezes Piotr Rutkowski. Gdy odchodziłem z klubu, to dla mnie najważniejsze było, żeby była o mnie dobra opinia. Kształciłem następcę, jeździł na każdy mecz. Bardzo dobrze, że go wybrali. Też mówię – czasem może jestem za dużym idealistą, ale gdy się podpisuje umowę to zawsze jest miło, ale ważne też, żeby miło kiedy kończysz. Canal+ to było miejsce, gdzie dostałem możliwość wejścia do środowiska, to było najlepsze miejsce jeśli chodzi o sportową telewizję. W Lechu zrobiłem kolejny krok do przodu. Teraz jestem gotowy na samodzielną, odważną pracę na stanowisku z odpowiedzialnością. A pracę w C+ zacząłem 10 lat temu.

To dużo?

Dopiero teraz jestem gotowy, żeby sprawdzić umiejętności i pracować na własne nazwisko.

IMG_0788

Ta decyzja o szukaniu czegoś w strukturach klubowych jest ważniejsza od odejścia z telewizji?

Ta była o tyle łatwa, że miałem już propozycję z Lecha. Teraz nic takiego nie miałem, z nikim nie rozmawiałem, choć wielu plotkowało, że mam już nagraną inną robotę. Na pewno była to trudniejsza decyzja, bo jestem ojcem dwójki dzieci, mam żonę. Mamy na tyle przygotowany dom, że mogę się przeprowadzić, że będzie balans między pracą a rodziną.

Ale będę potrafił powiedzieć sobie dość. Mimo, że jestem pewien, że sobie poradzę, to jestem przygotowany na to, żeby szukać czegoś innego. Mam już jedną pracę, bo będę wykładowcą na Uniwersytecie Adama Mickiewicza – zaczynam uczyć zarządzania w sporcie. To będzie frajda, bo nie patrzę przez pryzmat zarobków tylko doświadczenia.

Lubię być otwarty, dzieliłem się wiedzą ze stażystami w Lechu. Mam teraz pomysł by w kwestiach organizacji klubu porozmawiać z trenerami, spotkać się z Michałem Probierzem, Czesławem Michniewiczem, Mariuszem Rumakiem. Nie każdy z nich to mój ideał, ale warto wiedzieć więcej, dostrzec coś, podyskutować.

Która rozmowa była na razie najważniejsza?

Z dyrektorem sportowym Basel. Pokazała mi, gdzie jesteśmy. Spotkaliśmy się przed meczem Ligi Mistrzów z FC Porto i poświęcił mi trzy godziny, w ogóle się nie spóźnił. Czasem trafiam na niemiłych ludzi, ale w większości na otwartych i szczerych, jeśli taki sam jesteś do nich. W Brighton poznałem Iana Pearce’a, gościa, który rozegrał 200 meczów w Premier League.

Do 2016 roku daję sobie czas na to, czy zostanę w piłce, bo żyć z czegoś muszę. Patrzę na Ivana Djurdjevicia, który mając licencję UEFA A zaczyna od pracy jako asystent trenera juniorów młodszych. Wiesz, jaki zespół prowadzi Teddy Sheringham? Stevenage w League Two. Widocznie chce poznawać to wszystko od podstaw, wie że musi mieć metodykę, znać mechanizmy, mieć wiedzę akademicką. ECA wydała almanach o tym, jak zarządzać klubami piłkarskimi i tam jest zasada – nie kieruj się tym, że to kiedyś był piłkarz, kieruj się jego kompetencjami. Doświadczenie w piłce to przewaga, ale nic decydującego. W Bayernie prezesem jest Uli Hoeness, ale nie dlatego, że to były piłkarz, ale dlatego, że zna się na biznesie. Dla mnie następny krok to studia z coachingu. Zafiksowany jestem trochę na tym punkcie, godziny przegadałem z Grześkiem Mielcarskim o podejściu Bobby’ego Robsona do piłkarzy. Anglik najwięcej czasu poświęcał rezerwowym.

„W związku z tym dużo czasu spędzał z Grześkiem”, jak mówi Tomasz Smokowski. Ale Mielcarski sparzył się na byciu dyrektorem.

Bo w Wiśle jego kompetencje były fikcją. Gdyby teraz Grzesiek dostał gdzieś propozycję, to chciałbym być jego zastępcą, żeby działać i obserwować. To byłby następny etap do rozwoju. Znam jego historię w Krakowie, chciał wprowadzać innowacje, ale zderzał się ze ścianą. Wykorzystywałbym, tak jak on, kontakty nie do tego, by kupować piłkarzy, ale żeby przenieść model pracy. Jak ktoś jest bogaty, to może wszystko kupić. My, biedni, wciąż musimy szukać nowych rozwiązań.

Rozmawiał Jacek Staszak

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...