Turcja kontra Holandia. Jeszcze kilka/kilkanaście lat temu spotkanie tych reprezentacji w eliminacjach do dużego turnieju zapewne oznaczałoby walkę o pierwsze miejsce w grupie. Ci drudzy w XXI wieku opuścili ledwie jedną imprezę rangi mistrzowskiej, pierwsi znacznie więcej, ale zazwyczaj docierali przynajmniej do baraży, byli w grze do samego końca. Dziś w Konya spotkały się ekipy, którym daleko do Islandczyków i Czechów, które walczą ledwie o trzecie miejsce w grupie. O przedłużenie nadziei. W tej chwili bliżej celu są Turcy – trzecią drużynę mistrzostw świata po prostu zmiażdżyli.
Jeśli Andrzej Strejlau, którego nazwalibyśmy niepoprawnym optymistą, nie potrafi doszukać się w grze “Oranje” pozytywów, to wiedz, że z tą drużyną jest naprawdę bardzo bardzo źle. O ile na początku eliminacji można było zakładać, że Holendrzy po prostu zlekceważyli rywali, o ile jeszcze w czwartek przeciwko Islandii można było próbować ich usprawiedliwiać tym, że mecz im się wybitnie nie ułożył (zejście Robbena z kontuzją, czerwona kartka dla Indiego), o tyle dziś Holendrów nie tłumaczy już nic.
Trzeba to sobie jasno powiedzieć: są beznadziejni. Jak to zgrabnie ktoś ujął na Twitterze – drużyna składająca się z piłkarzy za starych i za młodych.
Przeciwko Turkom byli zagubieni jak Krzysztof Mączyński w piątek we Frankfurcie. Szybko dostali dwie bramki – najpierw Arda Turan świetnie dograł do Ozyakupa, a ten przerzucił piłkę nad Cillessenem, a następnie nowy nabytek Barcelony, który nie może występować w oficjalnych meczach w klubie, sam podwyższył na wynik spotkania. 2-0 po 26. minutach, nokaut. Podopieczni Danny’ego Blinda jeszcze próbowali się podnieść – oddali łącznie dwanaście strzałów na bramkę Babacana, aktywny był szczególnie Depay – ale długimi fragmentami nie wyglądali jak drużyna, która walczy o życie. Nic z tych rzeczy.
Bardziej na taką, której już wszystko jedno. Dostali więc na gola na 3-0 i mogą wracać do domów.
Holendrzy w tych eliminacjach mieli już trochę szczęścia. W Amsterdamie w pierwszym meczu z Turkami doprowadzili do wyrównania dopiero w 92. minucie. W czwartek ich dzisiejsi rywale stracili prowadzenie i dwa punkty w meczu z Łotwą również w doliczonym czasie gry. Mogłoby już być po ptokach.
A tak jeszcze nie utonęli, jeszcze mogą się z tego wykaraskać. Mają dwa punkty straty do swoich dzisiejszych rywali. Czeka ich mecz z Kazachstanem na wyjeździe i u siebie z Czechami, którzy będą już pewni gry we Francji. Z kolei Turcy będą musieli zagrać z naszym sąsiadami na ich terenie, a na koniec podejmą u siebie Islandię.
Sytuacja jest do uratowania, ale sam fakt, że taka drużyna znalazła się w tym niewesołym położeniu jest wymowny. Nawet jeśli pojedzie na Euro do Francji, to czas wielkich liderów tej reprezentacji właśnie dobiega końca, a zmiana pokoleniowa jest nieunikniona. W blasku chwały raczej nie odejdą.