Sezon 2015/16 Jakub Rzeźniczak rozpoczął w roli kapitana Legii. Wcześniej kilkanaście razy zdarzało mu się wyprowadzać drużynę na boisko, ale dopiero teraz może poczuć się w tej roli pewnie. Rekonwalescencja Ivicy Vrdoljaka przedłuża się, a wobec dobrej formy Dominika Furmana Chorwat może mieć problemy z powrotem na podstawowego składu. Wydaje się więc, że do kapitana Rzeźniczaka warszawscy kibice mogą się zacząć przyzwyczajać.
Przyzwyczajać powinien się też sam Rzeźniczak, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że jak dotąd ta opaska mu ciąży. Zresztą sam Kuba, przechodząc do Legii z Widzewa przeszło jedenaście lat temu, pewnie nie spodziewał się, że w drużynowej hierarchii zajdzie tak wysoko. To nigdy nie był typ lidera, nie posiadał też szczególnie wyróżniających go umiejętności piłkarskich. Był za to solidny, nieustępliwy i waleczny. I nigdy nie odpuszczał.
Inna sprawa, że w dzisiejszej Legii ciężko znaleźć prawdziwego lidera w stylu – nie przymierzając – Artura Boruca. Patrząc po składzie drużyny, Rzeźniczak jest tu z pewnością najlepszym kandydatem. Z graczy podstawowej jedenastki ma największy staż w drużynie i największe doświadczenie w Ekstraklasie. Zresztą nie bardzo widzimy innego zawodnika, który w obliczu nieobecności Kuby mógłby pełnić funkcję kapitana. Jakkolwiek patrzeć, w Legii mają spory deficyt silnych osobowości.
Potwierdza to też przedsezonowa kampania Legii, związana z wprowadzeniem do sprzedaży nowych koszulek. To właśnie Rzeźniczak musiał pełnić w niej rolę największej gwiazdy drużyny, która drybluje, przekłada piłkę z nogi na nogę i strzela prosto w okienko. Znając sposób gry Kuby oraz jego piłkarską charakterystykę, wyglądało to mało wiarygodnie:
Rzeźniczak jest więc pełnoprawnym kapitanem, występuje w klipach, a w Warszawie wisi na budynkach – jak na przykład na dworcu zachodnim – w wielkim formacie. To z pewnością zobowiązuje i generuje dodatkową presję. Sam Kuba podchodzi do tego bardzo poważnie i próbuję się rozwijać, głównie pod względem przydatności pod bramką rywala. Na treningach pracuje nad wykończeniem, a w meczach wchodzi na każdy stały fragment gry i jest jednym z najgroźniejszych piłkarzy pod bramką rywala.
W zeszłym sezonie Rzeźniczak strzelił aż pięć goli, a w tym – mimo że oficjalnie nie ma ani jednego trafienia – wiele daje drużynie w najważniejszych pucharowych meczach. W Albanii to właśnie on – dosłownie i w przenośni – zabił mecz, bo trafił na 2:1, czym rozwścieczył miejscowych kibiców. Gdyby nie ten gol, mecz nie zostałby przerwany, a Legia mogłaby mieć spore problemy. Inna niezwykle istotna akcja ofensywna to asysta do Kucharczyka w meczu w Kijowie, dzięki czemu Legia jest o krok od awansu do fazy grupowej.
W Europie Legia praktycznie nie traci goli, a Rzeźniczak robi różnicę w ofensywie. Czyli gra jak na prawdziwego kapitana przystało. Zdecydowanie gorzej sytuacja wygląda w lidze, gdzie Kuba zawala mecz za meczem. Tak naprawdę naliczyliśmy mu aż sześć rażących błędów, po których przeciwnik strzelił gola lub powinien dostać rzut karny. Średnio mamy więc jedną poważną pomyłkę na mecz, czyli bilans wręcz katastrofalny.
Podzieliliśmy błędy Rzeźniczaka na trzy kategorie. Pierwsza to “upiekło mu się”, czyli sytuacje, po których arbiter miał obowiązek odgwizdać rzut karny, ale tego nie zrobił. Do tej grupy zaliczamy faul we własnej szesnastce na Robercie Demjanie w meczu z Podbeskidziem oraz pamiętne drugie zagranie ręką w meczu z Wisłą.
Druga kategoria to “mógł zachować się lepiej”, czyli błędy może nie ewidentne, ale skutkujące golem dla przeciwnika. Tutaj należy wspomnieć straconą bramkę w meczu ze Śląskiem, przy której to Rzeźniczak był odpowiedzialny za Flavio, ale nie podjął żadnej interwencji i nawet nie próbował przeszkodzić Portugalczykowi. Do tej grupy zaliczamy też zachowanie przy bramce Nespora w meczu z Piastem, przy której kapitan Legii został wyciągnięty z pola karnego przez Barisicia, ale w ogóle nie był przy tym agresywny, przez co przeciwnik spokojnie odegrał piłkę, a ta po chwili wróciła w pole karne, w którym Rzeźniczaka już nie było.
Ostatnia kategoria to błędy najbardziej ewidentne i najbardziej niezrozumiałe, wręcz absurdalne. Mamy tu na myśli siatkarskie zagranie ręką w polu karnym w meczu z Wisłą oraz beztroską stratę w ostatniej minucie starcia z Koroną. Te sytuacje najmocniej obciążają konto Rzeźniczaka.
Niekiedy Rzeźniczak zdaje się zapominać, że jego głównym i najważniejszym zadaniem wciąż jest bronienie dostępu do własnej bramki, a nie strzelanie czy asystowanie. Jak pokazują powyższe sytuacje, w tej kwestii ciągle jest sporo do poprawienia. Sześć błędów na samym początku sezonu to naprawdę dużo, Kuba zdążył nas przyzwyczaić do tego, że popełnia ich mniej. Wydaje się więc, że Rzeźniczak zostanie prawdziwym boiskowym liderem dopiero wtedy, kiedy dzięki niemu Legia regularnie będzie kończyć z zerem z tyłu. I na tym powinien się skupić, bo ostatnio nie zdarza się to zbyt często.
MS
Fot. FotoPyk