Chyba najczęściej powtarzana opinia po wczorajszym meczu Legii mówi o tym, że błędy Rzeźniczaka i Kuciaka uratowały sędziego Lasyka przed wypaczeniem wyniku. A wypaczenie byłoby bezsporne, bo chyba każdy widział, że jeszcze w pierwszej połowie Furman powinien zostać odesłany do szatni, natomiast Nikolić w żenujący sposób oszukał arbitra w polu karnym rywala.
No dobra, nie każdy widział, bo – jak w sumie można było się spodziewać – piłkarze Legii nie dopatrzyli się żadnych błędów arbitra. Po meczu usilnie próbowali przekonywać, że właściwie to żadnej pomocy nie otrzymali, a Lasyk podejmował słuszne decyzje. Chociaż właściwsze byłoby tu napisanie – słuszne decyzje, z wyjątkiem pokazania pierwszej żółtej kartki Furmanowi. Oddajmy więc głos pomocnikowi Legii (cytat za legionisci.com):
– Co do moich przewinień, to nie zgadzam się z decyzjami arbitra, który odgwizdał dwukrotnie faul. Za pierwszym razem to ja dotknąłem piłkę i nie było żadnej możliwości, aby cofnąć nogę. Za drugim przeciwnika nawet nie dotknąłem. Rywal po prostu wymusił faul i dobrze, że sędzia nie dał mi kartki. Gdyby to uczynił, to popełniłby wielki błąd.
Po części to nawet zgadzamy się z Furmanem, bo przy pierwszym faulu faktycznie nie miał możliwości, żeby cofnąć nogę. Jego największym przewinieniem było więc samo wykonanie niebezpiecznego zagrania oraz zbyt wysokie uniesienie nogi, czego konsekwencją było kopnięcie przeciwnika. Trochę to zastanawiające, że legionista nawet nie rozumie, w którym miejscu popełnił błąd. Równie dobrze mógłby rozpędzić się i z wielkim impetem zaatakować wślizgiem piszczele rywala, a później tłumaczyć, że przez siłę rozpędu nie zdążył cofnąć nogi.
Co do drugiej sytuacji, to zastanawiamy się, skąd ta polemika z obrazem telewizyjnym, na którym wyraźnie widać, że rywal został trafiony. Jaki sens dalej w to brnąć? Jak rozumiemy, Furman kieruje swój przekaz do ludzi, którzy nie widzieli powtórek z tego zdarzenia. To chyba jedyna grupa, która mogłaby uwierzyć w jego interpretację zdarzeń.
Z kolei beneficjentem drugiej pomyłki Lasyka okazał się Nemanja Nikolić, który – zamiast obejrzeć żółtą kartkę – wywalczył karnego, którego później zamienił na gola. Jak się okazało, Węgier również postanowił się nie zgodzić z telewizyjnymi powtórkami:
– Myślę, że jeżeli jest jakikolwiek kontakt w polu karnym, to sędzia ma prawo odgwizdać rzut karny. Bramkarz nie dotknął piłki, tylko mojej nogi. Dla mnie to była jedenastka.
Czyli kompromitacja na boisku i kompromitacja poza nim. Skoro dla Nikolicia karny może być odgwizdany przy jakimkolwiek kontakcie w polu karnym, to istnieje duża szansa, że wczorajsze godne pożałowania przedstawienie nie było ostatnim w jego wykonaniu. Pozy tym Węgier jest w Legii nowy, więc chyba jeszcze nie zdążyli go w klubie nauczyć oficjalnej wersji. Od majowego starcia z Jagiellonią, w którym Bereszyński znacznie mocniej dotknął w polu karnym Frankowskiego, w Warszawie obowiązywała wersja, że jednak nie każdy kontakt w obrębie szesnastki to karny.
Ale pamiętajmy, że tylko krowa nie zmienia poglądów.
Fot. FotoPyK