Reklama

Patryk. Człowiek, który znów chce być piłkarzem.

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

21 sierpnia 2015, 13:12 • 4 min czytania 0 komentarzy

Pierwszy ranking jego pozaboiskowych wtop opublikowaliśmy w 2011 roku. Były to czasy, gdy gole dla Legii strzelali Borysiuk i Manu, w Polonii szalał Wojciechowski, istniał Widzew, a Wisłę prowadził Maaskant. Małecki – wtedy 23-letni zawodnik – dorabia się kartoteki ekstraklasowego kryminalisty. Ma już na koncie napinkę z Czyżniewskim, nazwanie Sadloka pedałem, Ntibazonkizy jebanym skurwysynem, odmowę rozgrzewki za Kasperczaka i wysyłanie pikników na Cracovię. Mimo wszystko jest gwiazdą. Potrafi ciągnąć Wisłę do mistrzostwa, strzelając siedem goli w sezonie. W Lidze+ Extra dopytują go o Euro 2012. Kiedy bad-boy gra dobrze, kibice zawsze wybaczą. Gorzej, kiedy gry jest coraz mniej, za to coraz więcej bycia „bad”.

Patryk. Człowiek, który znów chce być piłkarzem.

Rok 2015, Patryk Małecki zakręt kariery zaliczył już dawno. Praktycznie wyleciał poza bandę. Ranking porażek został zaktualizowany o straconą rundę w Eskisehirsporze klubie, którego nazwy nie da się wymówić, szamotaninę przy ławce z Wdowczykiem i wała pokazanego działaczom Wisły. Ostatni gol – dziewiąty sierpnia 2013 z Jagiellonią, gdy na boisku przebywali Balaj, Chavez, Kupisz i Ukah. Potem najgorsza możliwa kontuzja. Zerwanie więzadeł krzyżowych w kolanie. 262 dni przerwy. Ponad dwa lata bez gola w Ekstraklasie. I wreszcie powrót. Lipcowy sparing z AEK Larnaka, po którym Czesław Michniewicz stwierdzi, że chłopak jest tak nabuzowany, że wręcz trzeba go hamować.

Przekona się o tym dwa tygodnie później. 63. minuta, zmiana ze Śląskiem. Prawie deja vu z sytuacji z Wdowczykiem. Małecki znów ma pretensje o zmianę, choć wyraża je ze zdecydowanie mniejszą furią. – Gościa nie było półtora roku, gramy w upale, dostaje zmianę i taka szopka. Nie mogliśmy tego zrozumieć. Na co on liczył? – zastanawia się jeden z kolegów „Małego”, a Michniewiczowi – choć wprost tego nie przyzna – zapala się pierwsza lampka ostrzegawcza. Małeckiemu oberwie się w szatni. Kolegom też nie spodoba się jego zachowanie. Kolegów-kolegów „Mały” nie ma zresztą w Szczecinie zbyt wielu. Trzyma się raczej z najmłodszymi – chłopakami z roczników 97, 98. Podobnie jak w Wiśle, gdzie skumplował się z Pawłem Stolarskim. „Stolar” usłyszał wtedy od Smudy: „jeżeli nie przestaniesz się kumplować z Małeckim, to nie będziesz u mnie grał”.

Michniewicz takich warunków nie stawia. Tu liczy się tylko boisko, a na nim Małecki – przynajmniej tymczasowo – w końcu się ogarnął. To znaczy wciąż oczywiście widać, że jego głównym mankamentem jest charakter – większość akcji chce kończyć sam, a żeby robić różnicę na dłuższą metę, brakuje mu szybszego dryblingu, lepszego odejścia czy nawet zwykłej precyzji, którą często odznaczał się w Wiśle. Małecki nie zatracił jednego – determinacji. Jest cholernie ambitny, ale wszystko robi albo na drugim biegu, w porywach trzecim, albo na zaciągniętym ręcznym, ze sporym ryzykiem, że silnik się zatrze. Momentami kolegów to denerwuje, bo grający na podobnej pozycji Akahoshi gwarantuje zdecydowanie więcej otwierających podań, ale kto wie – może kiedy „Aka” rozegra się na dobre, to Patryk wróci na swoje naturalne środowisko, czyli skrzydło? Tam nie dojeżdża ani Danielak (16 meczów w ekstraklasie bez gola i asysty!), ani lekkoatleta Przybecki.

W przypadku Małeckiego wszystko jednak sprowadza się do charakteru. Gdy oznajmił światu, że od tej pory będzie umierał za Pogoń, wywołał dużą dyskusję na temat “całowania herbów”, przywiązania piłkarzy do barw klubowych. Abstrahując od niej, w końcu to umieranie zaczynamy dostrzegać.

Reklama

0a822ecbbaaba

Jeśli nie tu, to gdzie? Jeśli nie teraz, to kiedy? W Gdańsku przed spotkaniem z Górnikiem Łęczna zapewne cytują Szpakowskiego i nie dziwimy im się nic a nic. O ile jeszcze poprzednie rezultaty i fakt, że Lechia jest jedną z trzech drużyn w lidze, które nie wygrały spotkania, można było próbować tłumaczyć klasą rywali, o tyle teraz ta wymówka staje się nieaktualna. Patrzymy na najbliższy rozkład jazdy drużyny Jerzego Brzęczka – Górnik u siebie, Podbeskidzie na wyjeździe, Korona u siebie. Opuszczenie dolnych rejonów tabeli staje się obowiązkiem.

Tym bardziej, że wydaje się, iż w Lechii coś drgnęło. Lepsze humory dało się już zauważyć po meczu w Pucharze z Puszczą Niepołomice – nie tylko po wypowiedzi Bartłomieja „świetnego piłkarza” Pawłowskiego – a po udanej pogoni za Wisłą czuć spory optymizm.

Problemy? Kontuzja Wojtkowiaka, uraz Janickiego, dyspozycja Mili, Nazario i Kuświka. Jeśli chodzi o pierwszy z nich, to w sumie ciekawi jesteśmy, jak wypadnie wspomniany już dziś Paweł Stolarski. Janicki powinien się wykurować. Gorzej z lekiem na ofensywę. Delikatnie rzecz ujmując, po Kuświku widać jak na dłoni, że w czasie, w którym szukał nowego klubu, nieszczególnie zawracał sobie głowę utrzymywaniem formy. To, że bramki potrafią strzelać zawodnicy z zadaniami głównie defensywnymi jest fajne, ale na dłuższą metę odpowiedzialność powinna wrócić na właściwe barki.

Tego Jakub Wawrzyniak nie weźmie „na siebie”.

Reklama

d641f92e0c5d2

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...