Lech Poznań najchętniej do Lubina by w ogóle nie jechał. Zostałby w Wielkopolsce i trenował przed dwumeczem z Videotonem. Tak jednak zrobić się nie da, więc poznaniakom zostaje trzymać kciuki, by z kontuzjami nie wyleciał nikt ze zdrowych piłkarzy. To cel numer jeden, bo nawet Maciej Skorża mówi, że niektórzy zawodnicy myślą już przede wszystkim o starciu z Węgrami.
Obie drużyny mają dokładnie taki sam dorobek punktowy, taki sam bilans bramek, ale do tego spotkania podchodzą zupełnie inaczej. Gdyby to był Football Manager, Maciej Skorża przed meczem na konferencję wysłałby asystenta, a na spotkanie rezerwowy skład z kilkoma piłkarzami pierwszej jedenastki i modlił się, żeby nikt nie dostał kontuzji. Zresztą to ostatnie jest niemal pewne, bo w Lechu urazy gonią urazy. Nie zagrają Hamalainen, Pawłowski, Jevtić, Douglas i Arajuuri. Pewnie nie wystąpi też Karol Linetty, który „wykazuje symptomy przemęczenia”. Mówiąc krótko: jest zajebany.
Sam trener mówi, że czeka na wrześniową przerwę na kadrę, kiedy w końcu zrobi się trochę luźniej i będzie można odpocząć przede wszystkim psychicznie. To wszystko w teorii brzmi dobrze, ale przed Lechem teraz dwa najważniejsze spotkania w sezonie. A poznaniacy wejdą w nie raczej niespokojni. – Bardzo ten czas przypomina mi wczesną wiosnę, kiedy kontuzje zaburzały złapanie przez wszystkich automatyzmu – mówi Skorża. Jak było wczesną wiosną? Raz mecz z Legią u siebie, raz spotkanie z Błękitnymi na wyjeździe. Sinusoida. Jedynym pozytywem dla Lecha dziś jest to, że do składu wrócił Dawid Kownacki i najpewniej grać będzie jako napastnik, bo nikogo na razie nie przekonują ani Marcin Robak, ani Denis Thomalla.
W Zagłębiu humory też dopisują dość umiarkowanie. Wielu wydawało się, że nawet jeśli lubinianie nie będą punktować na starcie, to przynajmniej ligę wezmą entuzjazmem, młodością i wiarą. Jest jednak typowy Lubin, czyli trochę marazmu, przeciętniactwa i braku charyzmy. Mówi się, że drużynie pomogło zwycięstwo nad Błękitnymi Stargard Szczeciński, ale choć to pogromca drużyn z ekstraklasy, to wciąż tylko drugoligowiec. A Zagłębie przecież dwa razy musiało gonić wynik.
Zanim jednak mecz Lecha, obejrzymy dzisiaj Cracovię. Na początek więc, żeby trochę postraszyć kibiców Korony, wyliczanka:
1:0 z Podbeskidziem w Bielsku
1:0 z Lechią w Gdańsku
3:0 z Piastem w Gliwicach
3:0 z Podbeskidziem w Bielsku
3:0 z Górnikiem w Łęcznej
3:0 z Zawiszą w Bydgoszczy.
Od sześciu meczów i dokładnie 594 minut Cracovia nie tylko nie przegrała na wyjeździe w meczu ligowym, ale nawet nie straciła tam bramki. Jasne, że każda statystyka jest po to, żeby w końcu można było ją popsuć (Pasy coś o tym wiedzą po zeszłotygodniowej wpadce u siebie), ale na wszelki wypadek powinna postawić rywali na baczność. Cracovia zameldowała się w Kielcach już w środę, jadąc prosto z pucharowego meczu z Dolcanem, który też zresztą na wyjeździe wygrała. I w zgodnej opinii obserwatorów, było to naprawdę dobre spotkanie – nawet Zjawiński strzelił dwa gole, na chwilę jakby wypełniając brakujące ogniwo. Kiedy spojrzymy bowiem na strzelców goli dla Pasów, ani razu w tym sezonie nie trafiał dla nich napastnik, tylko Cetnarski, Covilo, Polczak i nieobecny dzisiaj Dialiba.
„Napastnicy – do raportu”, pod takim hasłem śmiało można by zapowiedzieć to otwierające kolejkę spotkanie, bo w Kielcach mają w tym temacie jeszcze większe problemy. Są owoce ostatnich występów – Marcin Dorna wezwał na zgrupowanie młodzieżówki Przybyłę, Cebulę oraz Zająca, ale Marcin Brosz nie ma wątpliwości, że w skali całej rundy może mieć duże kłopoty.
„W tyłach widzimy silny, ekstraklasowy zespół, jednak dążymy do balansu we wszystkich formacjach – mówi. – Bez rywalizacji w przedniej linii będziemy mieć potężny problem. Szukamy napastnika. Nawet nie jednego a dwóch, ale… Transfery lubią ciszę. Już raz o nazwiskach mówiliśmy i jak widać, nie ma ich z nami”, tak wypowiada się przed meczem z Cracovią.
Przybyła, który strzelił trzy gole na starcie rozgrywek, ostatnio wypadł ze składu i wszedł dopiero na dwa ostatnie kwadranse. Trytko, który go zastąpił, aktualnie narzeka na uraz. Obaj trenerzy, chcąc nie chcąc (Cracovia też szukała przecież napastnika, ale już powoli przestaje…) śmiało mogą posłużyć się ulubionym wytrychem: nieważne, kto strzela, liczy się przecież kolektyw.