Przed Łukaszem Zwolińskim trudna życiowa decyzja – odejść do Bursasporu czy pograć jeszcze chwilę w Polsce i wyjechać gdzieś na Zachód? Gdyby napastnik był pewny, że to drugie niedługo nastąpi, to pewnie długo by się nie zastanawiał i poczekał w Szczecinie na ofertę. Tej pewności jednak nie ma, więc oferta Bursasporu jest kusząca. Zarobków nawet nie ma co porównywać, liga coraz silniejsza, a stadiony ładniejsze i kto by nie chciał zmierzyć się face to face z Robinem van Persiem? Problem w tym, że o ile przejście do Turcji to dobry ruch z wielu względów, to z jednego może okazać się kiepski – to też ustawienie sobie kariery na wiele lat. I wejście na takie tory, które ciężko będzie zmienić.
Modelowy przykład, który tłucze się do głowy każdego piłkarza, to Robert Lewandowski. Praca, systematyczne przechodzenie szczebel wyżej, zdobywanie korony króla strzelców w każdym miejscu i transfer do lepszego zespołu. Znicz, Lech, Borussia, Bayern. Zwoliński porównań z Lewandowskim nie uniknie, bo dziś przypomina go z pierwszego sezonu w Lechu. Napastnika jeszcze nie oszlifowanego, ale już z widocznym dużym potencjałem.
Czy da się jednak dojść na poziom Borussii czy Bayernu z tureckiej ligi? Można zajść nawet wyżej, bo w 1999 roku z Fenerbahce do Realu za 15 mln euro przechodził Elvir Baljić, który dziś jest uznawany za jeden z najgorszych transferów w historii hiszpańskiego klubu. Był też Arda Turan, który w 2011 roku trafił z Galatasaray do Atletico Madryt. Ale gdzie Turan, a gdzie Zwoliński – wówczas Turek od lat miał uznaną w Europie markę. Podczas Euro 2008 niemal sam poprowadził kadrę do półfinału. Wcześniej byli też Nihat Kahveci czy Hakan Sukur – im również udało się przejść do zachodniej piłki. Teraz do Manchesteru City trafił 18-letni Enes Unal z Bursasporu. Anglicy od razu wypożyczyli go do belgijskiego Genk.
Zagranicznym piłkarzom w Turcji jest znacznie trudniej. Przekonał się o tym niemal każdy Polak, który potem musiał wracać do kraju z podkulonym ogonem. Zobaczyli, że na jedną pozycję jest po trzech zawodników, trener wymaga walki o skład, a cały czas dochodzą nowi piłkarze. Przekonali się też inni. Prześledziliśmy też jak radzili sobie młodzi, najwyżej 23-letni zawodnicy ze Wschodniej Europy po dużym, jak na wschodnioeuropejskie warunki, transferze do Turcji. Jakie wnioski? Najlepiej wyszedł Bułgar Ivelin Popov – ten pomocnik w 2010 roku przeszedł z Liteksa Łowecz do Gaziantepsporu za trzy miliony euro, a po dwóch latach jego cena spadła i trafił za dwa miliony do Kubania Krasnodar. Grał nieźle i tego lata przeszedł do Spartaka Moskwa. Duży klub z tradycją i historią, ale nie jest to szczyt marzeń żadnego poważnego piłkarza.
Nieźle zahaczył się też Filip Holosko, który w wieku 22 lat odchodził ze Slovana Bratysława do Manisasporu. Trafił w końcu do Besiktasu Stambuł, grał w Lidze Mistrzów, ale teraz jako 30-latek gra w Australii, a w takim wieku w Europie można jeszcze przecież pokopać. Było również kilku, którzy szybko musieli wracać do siebie. Ondrej Vanek w Kayserisporze pograł pół roku i wrócił do Czech. Już nie do Jablonca, ale do Pilzna. Turcy stracili na nim 200 tys. euro. Chorwat Drago Gabrić w 2009 roku przeszedł za dwa miliony do Trabzonsporu, a po dwóch latach wrócił za darmo do Hajduka Split. Tomas Jun w 2005 roku do Trabzonu trafił jako król strzelców czeskiej ligi, a po roku wrócił do Sparty Praga, żeby odzyskać formę, potem grał w Teplicach. Większość kariery spędził na wypożyczeniach.
Prawie nikomu ze Wschodniej Europy jednak nie udało się przebić z Turcji do poważnej zachodniej ligi. To oczywiście może się zmienić, bo przykład młodego Unala pokazuje, że skauci nawet najsilniejszych klubów mimo wszystko obserwują ten rynek, ale grać trzeba regularnie, a tego Zwolińskiemu nikt nie zagwarantuje, tym bardziej nad Bosforem. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej zasada w Turcji jest prosta – nie sprawdzasz się, ściągamy kolejnego napastnika. I kolejnego, i następnego, a na końcu i tak wypromowany zostanie Turek.
Fot. FotoPyK